[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pracownicy& Reflektory przestały się miotać i Pierec rozró\nił teraz znajomą bramę,
główną ulicę Zarządu i stojące wzdłu\ tej ulicy znajome, ciemne wille i jakichś ludzi,
którzy stali przed willami w nocnej bieliznie, z lampami naftowymi, a potem jeszcze
tyralierę biegnących w czarnych, rozwianych płaszczach. Ci ludzie biegli, zajmując
całą szerokość jezdni z czymś, co było rozciągnięte i jasne, i kiedy się przyjrzał,
zrozumiał, \e ciągną ni to niewód, ni to siatkę do siatkówki i natychmiast zdarty głos
zaskrzeczał mu nad uchem:  Co to za samochód? A ty dlaczego tu stoisz? Cofnął się
gwałtownie, zobaczył przed sobą in\yniera w białej kartonowej masce, który na czole
miał napisane chemicznym ołówkiem  Libidowicz , i ten in\ynier właził brudnymi
buciorami na Piereca, trącał go łokciem w twarz, chrypiąc i cuchnąc potem, wpakował
się wreszcie na fotel kierowcy, poszukał klucza od stacyjki, nie znalazł, zapiszczał
histerycznie i wytoczył się z kabiny na przeciwległą stronę. Na ulicy zapłonęły
wszystkie latarnie, zrobiło się widno jak w dzień, ludzie w bieliznie ciągle stali z
naftowymi lampami przed swoimi domami, ka\dy trzymał w ręku siatkę na motyle,
wymachiwali tymi siatkami rytmicznie, jakby odganiali coÅ› niewidzialnego od swoich
drzwi. Jezdnią z przeciwnej strony przejechały jeden za drugim cztery ponure, czarne
samochody podobne do autobusów bez okien, na ich dachach wirowały jakieś
łopaty kratownice, a potem w ślad za nimi wypełzła z uliczki sędziwa pancerka. Jej
zardzewiała wie\yczka obracała się z przerazliwym piskiem, a cienka lufa cekaemu
chodziła z góry na dół. Pancerka z trudem przecisnęła się obok cię\arówki, klapa na
jej dachu otwarła się, wylazł człowiek w nocnej, flanelowej koszuli, przy której
majtały się tasiemki i z naganą krzyknął do Piereca:  Co to znaczy, drogi panie?
Jechać trzeba, a  pan tu stoi! Wtedy Pierec poło\ył głowę na rękach i zamknął oczy.
Nie wyjadę stąd nigdy, pomyślał tępo. Nikt mnie tu nie potrzebuje, jestem
absolutnie bezu\yteczny, ale oni mnie stąd nie wypuszczą, choćby w tym celu trzeba
było rozpocząć wojnę albo spowodować powódz&
 Poproszę o dokumenty  powiedział nudny, starczy głos i ktoś klepnął Piereca
po ramieniu.
 Co?  zapytał Pierec.
 Dokumenty. Przygotowane?
Był to starzec w ceratowym płaszczu, z berdanką na obdrapanym metalowym
łańcuszku przez pierś.
 Jakie papiery? Jakie dokumenty? Po co?
 A, to pan Pierec  powiedział starzec.  Dlaczego nie stosuje się pan do
przepisów? Wszystkie dokumenty powinien pan ju\ trzymać w ręku rozło\one jak w
muzeum&
Pierec podał mu swoją legitymację. Stary oparł łokcie na berdance, uwa\nie
przestudiował pieczęcie, porównał zdjęcie z twarzą Piereca i powiedział:
 Wygląda, \e pan zeszczuplał, herr Pierec. Jakby pan zmizerniał na twarzy. Za
du\o pan pracuje&  oddał legitymację.
 Co się dzieje?  zapytał Pierec.
 Co trzeba, to się dzieje  powiedział stary i nagle posurowiał.  A odbywa się
akcja wedle okólnika numer sześćset siedemdziesiąt pięć łamane przez Pegaz. To
znaczy ucieczka.
 Jaka ucieczka? SkÄ…d?
 Taka ucieczka, jaką przewiduje okólnik  powiedział starzec i zaczął złazić po
drabince.  Tylko patrzeć, jak zdetonują, więc niech pan uwa\a na uszy i w ogóle
lepiej siedzieć z otwartymi ustami.
 Dobrze  powiedział Pierec.  Dziękuję.
 A ty czego tu szukasz, stary grzybie?  rozległ się z dołu wściekły głos
Woldemara.  Ja ci poka\ę dokumenty! Masz, powąchaj! Zrozumiałeś? No, to
spływaj stąd, je\eli zrozumiałeś&
Obok z krzykiem i tupotem nóg powleczono gdzieś betoniarkę. Szofer Woldemar
rozczochrany, z wyszczerzonymi zębami wdrapał się do kabiny. Mrucząc
przekleństwa zapalił silnik i z łoskotem zatrzasnął drzwi. Cię\arówka zerwała się z
miejsca i popędziła ulicą, mijając ludzi w bieliznie, machających siatkami na motyle.
Do gara\u, pomyślał Pierec. Ech! Wszystko jedno. Ale walizki ju\ więcej palcem nie
tknę. Nie mam siły dłu\ej dzwigać, niech ją szlag trafi. Z nienawiścią uderzył walizkę
piętą. Samochód ostro skręcił z głównej ulicy, rozwalił barykadę z pustych beczek
oraz furmanek i popędził dalej. Czas jakiś na chłodnicy telepał się roztrzaskany przód
doro\ki, potem spadł i zatrzeszczał pod kołami. Cię\arówka pędziła teraz wąskimi, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl