[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szału.
Ludzie jego profesji byli przyzwyczajeni do zmieniania szczegółów rysunku.
Zmieniali je, póki wizerunek nie zaczynał być podobny do poszukiwanego.
Bill siedział więc, trzymając szkicownik, obok siebie miał zaś Kyle'a, Jake'a Ramone'a
oraz Bitsy. Sesja trwała już ponad dwie godziny.
 Przepraszam panią, ale czy nos był prosty, czy zakrzywiony? Obu próbowaliśmy już
parÄ™ razy.
 Nie wiem! No nie wiem!  krzyknęła Bitsy.  Przed chwilą był dobry&
 Może po prostu zacznę od początku.
 Wie pani co?  powiedział Kyle, uśmiechając się do Bitsy.  Może ja spróbuję. Mój
ojciec jest artystą, więc ja też trochę umiem rysować. Dasz mi spróbować, Bill?
Bill uniósł dłonie w geście wyrażającym głęboką wdzięczność.
 Posiedz obok, pomożesz mi  zaproponował Kyle.
Zaczął rysować, uśmiechając się do Bitsy.
 No, to zaczynamy od początku. Jak mi wychodzi kształt twarzy? Tu owalna, szersze
czoło& Tak? Teraz usta&
 Mięsiste, bardzo seksowne wargi  powiedziała Bitsy.  Pamiętam, bo pomyślałam
sobie, że taki przystojny facet nie musi nosić głupich przebrań& O, tak, doskonałe usta,
właśnie takie! A nos& prosty.
Bitsy mówiła dalej, Kyle rysował, cieniował, dokonywał poprawek.
Ogarnęło go niemiłe uczucie. Straszliwy chłód, jakby zamknięto go w lodowej celi.
Portret, który tworzył, nie był zwykłym odwzorowaniem twarzy, lecz czymś więcej. Na
papierze rodziła się ludzka osobowość. Oblicze przybierało kształty, które&
 Nie  mruknął pod nosem.  Boże, nie.
 Tak, właśnie tak, doskonale pan to narysował! Znakomicie.
Kyle spojrzał na Jake'a Ramone'a.
 Gdzie jest, u diabła, Jimmy Gates? Muszę natychmiast się z nim zobaczyć. Zresztą,
mniejsza o to.  Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer domu Madison.
Odezwała się gosposia.  Peggy, daj mi do telefonu Madison.
 Madison jest u siostry, panie Montgomery.
 U której?
 Ojej, nie wiem. Powiedziała po prostu, że jedzie do siostry.
 Jeśli wróci do domu, niech nigdzie nie wychodzi. Proszę ją koniecznie zatrzymać!
Zerwał się z siedzenia, omal nie przewracając sztalug.
 Jake, siadaj do telefonu, znajdz Jimmy'ego. Ja spróbuję znalezć moją żonę. Musisz
jak najszybciej wprowadzić ten portret do biuletynu osób poszukiwanych. Lada chwila
morderca może wpaść w panikę i stracić panowanie nad sobą.
Jezu Chryste!
 Kto to jest?  spytał Jake, zaskoczony reakcją Kyle'a.
Kyle wahał się tylko ułamek sekundy. Zdawało mu się, że nóż przeszywa mu serce.
Ale podał Jake'owi imię i nazwisko.
Kaila wyszła z domu z Anthonym na rękach i Shelley drepczącą obok. Zdążyła zapiąć
pasy siedzeń dla dzieci, gdy obok przystanął samochód, który zablokował jej wyjazd.
Niespokojnie drgnęła. Darryl wysiadł ze swojego lincolna i szybko zbliżał się do niej.
 Cześć, Kailo. Widziałaś już nowożeńców?
Z zakłopotaniem pokręciła głową.
 Nie, ale Madison ma tu niedługo być. Właśnie jadę po Justina i Carrie Anne.
 To dobrze, że cię spotkałem. Sam odbiorę Carrie Anne.
 Ale Madison przyjedzie po niÄ… prosto do mnie.
 Przywiozę ją, nie martw się. Tylko najpierw pójdziemy na lody.
 Ale&
 Kailo, co ty? Przecież Carrie Anne jest moją córką. Odbiorę ją, a potem przywiozę
tutaj.  Zirytowany Darryl odwrócił się i poszedł do samochodu. Kaila wsiadła do swojego.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego nagle poczuła się bardzo niepewnie.
Zadrżała.
 Co się stało, mamo?  spytała Shelley.
 Nic, kochanie, nic. Zapaliła silnik.
Gdy dojechała pod przedszkole, zostawiła dzieci w samochodzie i stanęła kilka
metrów dalej na chodniku, czekając, aż wyjdzie Justin, żeby dać znać nauczycielce, że go
zabiera.
Gdy tylko się pojawił, szeroko się do niej uśmiechnął. Odpowiedziała mu takim
samym uśmiechem. Boże, ależ kocha te swoje dzieciaki! Ma tyle szczęścia w życiu, a omal
głupio go nie zniszczyła.
 Cześć, synku!  powiedziała, głaszcząc go po głowie.  Jak było w przedszkolu?
 Dobrze  odpowiedział i wdrapał się na tylne siedzenie.
Kaila dojechała z dziećmi do domu i wysiadła z samochodu.
 Justin, popilnuj przez chwilę rodzeństwa, a ja otworzę drzwi  poleciła synowi i
poszła do wejścia.  Cholera!  mruknęła nagle. Powinna była kupić mleko. Nie miała też w
domu chrupek ani niczego, czym mogłaby poczęstować Madison, kiedy ta przyjedzie po
córkę.
Obróciła się na pięcie i wróciła do samochodu. Justin był podejrzanie wesoły.
 Co się stało?  spytała.
 Nic!
 Musimy jeszcze pojechać do sklepu.  Gdy siadała za kierownicą, dzieci
rozchichotały się jeszcze bardziej.  Co się stało?  znów spytała, wrzucając bieg.
Odwróciła się i zobaczyła sama. Początkowo była tylko zdziwiona. Dopiero potem
ogarnÄ…Å‚ jÄ… strach.
Gdzieś po drodze do domu Kaili Madison tknęło złe przeczucie. Było coraz silniejsze.
Starała się opanować panikę, wytłumaczyć sobie, że Kaila odebrała dzieci z przedszkola i na
pewno jest już z nimi u siebie.
Mimo to, zerknąwszy na torebkę leżącą na siedzeniu obok, sięgnęła po telefon
komórkowy. Znalazła aparat i szybko wybrała numer Kaili. Niestety, odpowiedział automat.
Co gorsza, rozległ się ostrzegawczy brzęczyk w aparacie.
Zaklęła. Baterie się wyczerpały.
Odrzuciła telefon na siedzenie, wściekła i coraz bardziej spłoszona.
Była mniej więcej dwie przecznice od domu siostry, gdy usłyszała, a może tylko
wyczuła w sobie, szyderczy głos:
 Co może być gorszego niż strach o własne życie? Czyżby strach o życie własnego
dziecka?
Głos zabrzmiał tak wyraznie, wydawał się tak realny, że Madison wzdrygnęła się,
zjechała do krawężnika i ostro zahamowała. Rozejrzała się dookoła.
Była sama. Całkiem sama.
W coraz większej panice wyprowadziła samochód z powrotem na środek jezdni.
Rozezlony kierowca dostawczej półciężarówki wyraził klaksonem swój protest, ale nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl