[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie, że na jej miejscu każdy byłby przerażony. Jednak Gene miał
34
Anula
ous
l
a
and
c
s
wyjątkową intuicję i obawiała się, że mógł z tego wysnuć pewne
niepożądane wnioski, dotyczące jej przeszłości.
O wpół do piątej była w miasteczku i wynajęła małego datsu-na.
Zaprzyjazniła się z taksówkarzem, a także z pracownikiem z
wypożyczalni samochodów. Odniosła przy tym wrażenie, że wszyscy
znali tu Gene'a i cieszyli się, że mogą poznać jego prawnuczkę. A
kiedy jeszcze odkryli, iż to ona reklamuje produkty Heleny
Trojańskiej, zapanowało powszechne podniecenie. Alexi czuła się
nieco skrępowana, że wszyscy ją rozpoznali -wolałaby pozostać
postacią anonimową. Pózniej jednak doszła do wniosku, że wszystko
się dobrze ułoży i że na pewno polubi życie w małym miasteczku.
Ludzie byli tu bardzo serdeczni -choć może trochę zbyt hałaśliwi.
- Niech pani uważa - ostrzegał ją starszy pan w agencji. -Na tym
półwyspie może być trochę niebezpiecznie.
Zapytała dlaczego, ale on już zajął się kolejnym klientem.
Wzruszyła ramionami i wróciła do samochodu. Wsiadła i zaczęła w
zamyśleniu bębnić w kierownicę. Powinna zrobić jakieś zakupy. W
domu przecież nic nie ma do jedzenia. Potrzebne także będą środki
czystości, bez względu na to, czy zatrudni sprzątaczkę, czy sama
wezmie się do roboty. No i, oczywiście, jakiś środek przeciwko
robakom. Była pewna, że poza kuchnią w całym domu aż się od nich
roi.
W końcu uznała, że nie ma jeszcze sił, by się zabierać do
porządków. Postanowiła wrócić na półwysep. Rozejrzy się trochę po
okolicy, zanim zrobi siÄ™ ciemno.
35
Anula
ous
l
a
and
c
s
Przekręciła kluczyk i zamarła ze wzrokiem wbitym w jasną
głowę i szerokie bary mężczyzny, który właśnie wsiadał do stojącego
obok mustanga. Na moment serce skoczyło jej do gardła. Ogarnęła ją
panika. Potem kierowca się odwrócił. To nie był John. Odetchnęła, ale
ręce jej się trzęsły.
Nie mógł przecież przyjechać tu za nią, wiedziała to na pewno.
Skończyła kampanię reklamową Heleny Trojańskiej, a potem uciekła.
Nie mógł wiedzieć dokąd. Nikt by mu tego nie powiedział.
Odetchnęła i wyjechała z parkingu. Zgubiła się tylko raz i już po
chwili jechała drogą prowadzącą do domu Gene'a. Szybko się
przekonała, że droga jest wyboista. Gene wspominał kiedyś, że część
drogi należy do miasta, a część do niego i Reksa. %7ładen ze
współwłaścicieli nie troszczył się o jej stan. Samochód podskakiwał
na kamieniach i wpadał w dziury.
Zwolniła, niestety, trochę za pózno. Silnik kaszlnął, prychnął, a
potem wypluł z siebie obłok pary. Z niedowierzaniem patrzyła na to
przez chwilę, a potem, klnąc, wygramoliła się z wozu.
Przez piętnaście minut zastanawiała się, jak otworzyć maskę, a
kiedy jej się to wreszcie udało - nie wiedziała, po co w ogóle tak się
trudziła. Ze środka wciąż wydobywała się para, a ona nie miała
pojęcia, co robić. Rozejrzała się wokoło, zastanawiając się, jak daleko
jeszcze do domu. Półwysep miał sześć kilometrów długości i półtora
szerokości, ale oba domy położone były na samym końcu.
Klnąc, kopnęła oponę. To nieprawda, że takie rzeczy nie
pomagają, bo jej natychmiast ulżyło. Irytowało ją, że nie wie, co
36
Anula
ous
l
a
and
c
s
robić, ale przecież nigdy nie miała samochodu. W Nowym Jorku nie
był jej potrzebny.
Nagle zauważyła, że zaczyna się ściemniać. I gdyby nie to, że
utkwiła na tej drodze, mogłaby nawet pomyśleć, iż wieczory są tu
bardzo piękne. Niebo przybrało pomarańczoworóżowe barwy. Na jego
tle ostro rysowały się ciemnozielone sosny. Zaczęła się zastanawiać,
jak szybko zapada tu zmierzch.
Raz jeszcze spojrzała ze złością na samochód, po czym doszła
do wniosku, że nie pozostaje jej nic innego, jak wrócić na piechotę. Z
domu zadzwoni do wypożyczalni i poprosi, żeby przysłali mechanika.
Zarzuciła torebkę na ramię i ruszyła przed siebie. Zachód był
rzeczywiście przepiękny. Piaszczysta droga, cisza i powietrze
przesycone zapachem oceanu. Ciepły podmuch rozwiewał jej włosy i
muskał policzki. Wyobraziła sobie, jak przyjemnie byłoby mieć tu
konia. Półwysep ze swoimi sosnami, palmami i piaskami stanowił
wręcz idealne miejsce na konne przejażdżki.
Po jakimś czasie żywe kolory zbladły. Niebo poszarzało. Co za
szczęście, że dom jest położony na półwyspie. Przynajmniej mogła
mieć pewność, że idzie we właściwym kierunku. Mrok powoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]