[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przez cały czas trwania krótkiej rozmowy błyskały flesze, a ludzie nagradzali
brawami wypowiedzi aktora.
I w pewnym momencie, na sam koniec konferencji, gdy Antonio Panteras wstał od
stoliczka nieco znużony, konferansjerka poprosiła o trzy pytania od publiczności. Jak
na komendę pojawiła się osoba w pierwszym rzędzie gotowa do zadania pierwszego
pytania. Zupełnie jakby wiedziała, że będzie mogła takowe zadać.
A ja zwróciłem się szeptem do mojej grupy:
- Założycie się, że Panteras nie tylko ze mną porozmawia, złoży autograf dla Krysi i
pozostałych dam, ale postawi również małe piwo.
Popatrzyli na mnie jak na wariata.
- Gwiazdor nie gada z byle kim - powiedziała panna Lidka.
- Właśnie, nie cuduj pan - fuknął na mnie Sowa.
- Jeśli Panteras postawi mi piwo - zwróciłem się do Lidki - to cofnie pani o mnie złe
zdanie? No, że jestem byle kim.
- Przepraszam, jeśli uraziłam pana. Wyrwało mi się.
- Panie, siedz pan cicho, bo nie słyszę pytań do Antonia - skrzywił się z niesmakiem
Sowa.
- Bartek, co ty? - zdumiała się Lidka. - Przecież nie znasz angielskiego.
Sowa zdenerwował się.
- Zamiast Panterasa ja postawię wszystkim piwo i już. I jeszcze autografy mogę dać.
Ale właśnie wstała następna osoba z pierwszego rzędu z pytaniem. Po minucie, kiedy
wszyscy oczekiwali na ostatnie pytanie, odważyłem się wstać i krzyknąłem ponad
głowami widzów w stronę prowizorycznie skonstruowanej sceny.
- Antonio! To ja, Tomasz! Pamiętasz  Jezdzców Piekieł i obrazy polskich malarzy?!
Czy lubisz jeszcze szybkie samochody, szczególnie krzyżówki hummera z bentleyem?!
Nie powiem, ale cały amfiteatr najpierw ucichł, a potem wszystkie głowy zwróciły
się w moją stronę. Nietrudno było odczytać z wyrazu twarzy niektórych, że
potraktowano mnie jak szaleńca. Jakby na potwierdzenie tego inżynier Szymczak
wyrżnął mnie porządnie łokciem w bok, a Sowa próbował nawet zatkać mi dłonią usta.
Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd - to właśnie wyrażały ich twarze.
A ja miałem ubaw na całego!
94
To, co się potem stało, przeszło do historii wszystkich festiwali filmowych w Puli.
Antonio Panteras, zignorowawszy uroczą panią konferansjer, wstał i zaczął
wypatrywać mnie wśród tłumu, a następnie odepchnął brutalnie kordon ochroniarzy i
torując sobie drogę poprzez zdezorientowany tłum wielbicieli doskoczył do mnie.
Wokół nas od razu zrobiło się nieco więcej miejsca, a Panteras złapał mnie za ramiona i
potrząsając nimi energicznie wykrzykiwał w radosnym uniesieniu:
- Tomasz! Kogo ja widzÄ™?! Pan Samochodzik! Ten sam, co w Joshua Tree!
Ale zaraz sposępniał i ściszył głos:
- Właściwie to jestem na ciebie i Pawła obrażony. Sprzątnęliście mi z przed nosa
wehikuł Paradaja. Ale gdzie jest Paweł? I co tu w ogóle robisz? Przyjechałeś na
festiwal?
Przelotnie spojrzałem na twarze moich towarzyszy: na ogłupiałych państwa
Szymczaków, nie dowierzających Krysię i Marka oraz całkowicie zdezorientowanych,
a może nawet i oszołomionych Sowę i jego asystentkę Lidkę. Ta ostatnia rozdziawiła
ze zdumienia usta, wpatrując się we mnie niczym w święty obrazek. A ja posłałem jej
bezczelnie szeroki uśmiech. Objąłem Panterasa po kumotersku za szyję i spytałem:
- Jestem tu zawodowo, Antonio. Nie masz przypadkiem ochoty na piwo?
Spojrzał na zegarek i na swojego zniecierpliwionego agenta, Eda, który stał na scenie
i dawał aktorowi rękami znak do odwrotu.
- Po jednym możemy wypić - zgodził się Antonio.
- Ale ja jestem z grupą - wskazałem na moich towarzyszy.
- Nie ma sprawy! Mogę także dać autograf każdemu z twoich znajomych - zaśmiał
siÄ™ promiennie.
Otoczeni kordonem ochroniarzy, przy oklaskach zgromadzonej publiczności i
filmowani przez telewizję, wyszliśmy z amfiteatru. To był dopiero happening jak się
patrzy!
 Rany boskie! - przeraziłem się.  Co to będzie, jak minister się dowie?
Ten przypadkowy w zasadzie rozgłos nie był mi na rękę zważywszy na charakter
naszego zadania na Istrii; ale chęć zaimponowania, wrodzona przekora i trochę
zwietrzałego poczucia humoru wzięły tym razem górę.
Oto więc wyszliśmy z amfiteatru: Panteras i nasza grupa z hotelu  Rovinj . A potem
eskortowani przez ochronę poszliśmy do jakiegoś baru na promenadzie, na której nie
tak dawno byliśmy. Pojawienie się aktora stało się tak wielką sensacją, że nie sposób
było pogadać spokojnie przez jedną sekundę. Jak tylko zapytałem Antonia o cokolwiek,
ten nie zdążył nawet otworzyć ust, a już ktoś z boku pojawiał się z prośbą o autograf.
Wziąłem zatem od moich towarzyszy karteczki i podsunąłem Panterasowi, aby złożył
na nich swój podpis. A kiedy kelnerka przyniosła wreszcie piwo, zjawił się energiczny
Ed, agent Panterasa, i zaczął rozpędzać przesadnie odważne osoby i wścibskich
reporterów. Piwo zostało rozlane, a Panteras przy ryku zawodu gawiedzi opuścił
kawiarniÄ™ i zniknÄ…Å‚ w limuzynie.
- Czy ja, normalnie, śnię? - sapał z wrażenia Sowa. - Czy tutaj siedział Panteras?
- Pan Tomasz jest genialny! - krzyknęła Krysia.
- No, no - cmokał z uznaniem inżynier Szymczak - kto by pomyślał, że pan ma takie
znajomości.
- Mówię ci, Bartek - szeptała podniecona Lidka - wez tą szklankę z odciskami
boskiego Antonia i zatrzymaj ją. Sprzedamy w Polsce za pięć tysięcy złotych.
95
- Ja bym zatrzymał dla siebie - wtrącił Marek.
- Ten Antonio z bliska jest jeszcze bardziej uroczy niż w telewizji - odezwała się cała
w skowronkach pani Szymczak.
Zaraz też podeszli reporterzy i zaczęli atakować nasz stolik. Nie powiem, ale moja
osoba powoli stawała się obiektem ich zainteresowania, wszak na oczach widzów
amfiteatru sam wielki Panteras przerwał konferencję i wybrał się z moją grupą na piwo.
Zaczęły padać pytania w rodzaju: kim jestem? jak się nazywam? co tutaj robię? i skąd
znam Panterasa? Prawdopodobnie brali mnie za jakiegoÅ› scenarzystÄ™ filmowego,
pracujÄ…cego dla Antonia.
Jakimś cudem udało mi się opuścić kawiarnię. Bartłomiej Sowa zwietrzył okazję i
całą uwagę umiejętnie skoncentrował na swojej osobie. W zasadzie nie miałem mu
tego za złe, a nawet odebrałem z ulgą. Miałem bowiem dosyć tego zgiełku.
Zerknąłem na plan Puli i szybko odszukałem ulicę Pazinską, na której w kamienicy
mieszkało małżeństwo Miljeviciów. Tam bowiem, jak wynikało z relacji inspektora
Clare a, mieszkała wdowa po Marconim, pani Zofia Marconi. Na szczęście jej były
dom nie znajdował się daleko, więc udałem się tam pieszo ulicą pełną starych
kamienic. Na miejscu bez trudu znalazłem spis lokatorów i udałem się na górę. Drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl