[ Pobierz całość w formacie PDF ]
r bert ui te en n Wyspa skarbów 88
I rzucił na ziemię papier, który poznałem natychmiast. Było to nic innego, jak ma-
pa na żółtym papierze, z trzema czerwonymi krzyżykami, którą znalazłem w ceratowym
zawiniątku na dnie kua kapitana. Nie mogłem jednak odgadnąć, czemu doktor mu ją
podarował.
O ile jednak dla mnie stanowiło to nierozwikłaną zagadkę, o tyle dla pozostałych
przy życiu buntowników jej ukazanie się było czymś niewiarogodnym. Rzucili się na nią
jak koty na mysz. Jeden wyóierał ją drugiemu i przechoóiła z rąk do rąk, a sąóąc
z przekleństw, krzyków i óiecinnego śmiechu, które towarzyszyły temu przyglądaniu się,
można by przypuszczać, że nie tylko dotykali palcem samego złota, lecz że bezpiecznie
płynęli z nim przez morze.
Tak, to z pewnością Flint rysował rzekł jeden. To jego litery: J. F., a poniżej
wycięcie z węzełkiem do niego przyklejonym; on tak zawsze robił.
Baróo pięknie odezwał się George. Ale jak mamy się z tym stąd wydostać
bez okrętu?
Silver skoczył nagle i opierając się dłonią o ścianę krzyknął:
Teraz ja cię ostrzegam, George! Jeszcze jedno zuchwałe słowo z twojej strony,
a wyzwę cię i będę z tobą walczył. Jak? To ja mam wieóieć? Tyś powinien mi na to
odpowieóieć, ty i inni, którzy zaprzepaścili mi okręt przez swoje wtrącanie się, żeby was
choroba! Ale ty byś i odpowieóieć na to nie umiał. Nie masz nawet tyle rozumu co
plugawy karaluch! W każdym razie jednak mógłbyś i powinieneś mówić nieco grzeczniej,
George Merry, a jakże!
To pięknie! rzekł stary Morgan.
Pięknie! Chyba że tak! odparł kucharz. Wyście stracili okręt, a ja znalazłem
skarb. Kto z nas lepszy? A teraz, do pioruna, zrzekam się dowóótwa! Wybierajcie, kogo
chcecie, na kapitana, ja już mam dość tego!
Silver! krzyknęli wszyscy. Patelnia kapitanem! Patelnia kapitanem!
Oho, tak teraz śpiewacie! zawołał kucharz. George, spoóiewam się, że
bęóiesz oczekiwał innego obrotu rzeczy. Szczęście, twoje szczęście, że nie jestem mściwy.
Książka, Wierzenia,
Nigdy nie miałem tego zwyczaju. A teraz, druhowie, ta czarna plama? To nie baróo
Przekleństwo, Omen,
dobrze wróży, prawda? Dick miał nieszczęście zniszczyć Biblię i całą sprawę.
Zabobony
Czy teraz dalej trzeba bęóie całować tę księgę? mruknął Dick, widocznie nie-
zadowolony z klątwy, którą ściągnął na siebie.
Biblię z wyciętą kartką! zadrwił Silver. Nie, nie trzeba. Ona nie obowiązuje
do niczego więcej niż zbiorek ballad.
Naprawdę, ejże! zawołał Dick jakby radośnie. W każdym razie myślę, że
i tak ma swoją wartość.
Jimie, mam tu coś ciekawego dla ciebie rzekł Silver i rzucił mi skrawek papieru.
Był on okrągły, mniej więcej wielkości srebrnej korony. Jedną stronę miał białą, gdyż
była to ostatnia kartka, druga zaś zawierała kilka wierszy z Objawienia św. Jana, mięóy
innymi zaś te słowa, które silnie wryły mi się w pamięć, gdy byłem w domu: A precz
pójdą łupieżcy i złoczyńcy . Strona ta była poczerniona węglem drzewnym, który zaczął
się już ścierać i bruóił mi palce; na odwrocie zaś tym samym czernidłem wypisano słowa:
Pozbawiony dowóótwa . Przechowuję po óiś óień u siebie tę osobliwość, lecz obecnie
nie pozostało ani śladu pisma oprócz jednego skrobnięcia jakby zrobionego paznokciem
dużego palca.
Tak się zakończyły nocne zajścia.
Wkrótce potem wypiwszy kolejkę ułożyliśmy się na spoczynek, a objawem zemsty
Silvera było postawienie George'a Merry na warcie i zagrożenie mu śmiercią, gdyby okazał
się niesumienny.
Sporo czasu upłynęło, zanim zmrużyłem oczy. Bóg wie, żem wiele myślał o czło-
wieku, którego zabiłem po południu broniąc się w niebezpieczeństwie, a nade wszystko
o tej óiwnej grze, którą, jak wióiałem, rozpoczął Silver jedną ręką trzymając w ry-
zach buntowników, a drugą chwytając się wszelkich możliwych i niemożliwych sposo-
bów, ażeby osiągnąć spokój i uratować swe nęóne życie. On sam spał spokojnie i głośno
chrapał, ja natomiast martwiłem się o niego, mimo jego wszystkich występków, myśląc
o ponurych niebezpieczeństwach, które go otaczały, i o haniebnej szubienicy, która go
oczekiwała.
r bert ui te en n Wyspa skarbów 89
. ł n ru
Obuóiłem się ściślej mówiąc obuóiliśmy się wszyscy, gdyż zobaczyłem, że nawet
wartownik drgnął i zerwał się z miejsca, góie spoczywał oparty o amugę drzwi
posłyszawszy wyrazny, óiarski głos nawołujący nas od skraju lasu.
Hola, warownia! Doktor ióie!
Istotnie był to doktor. Choć uradowałem się słysząc ten głos, jednak radość moja
była nie bez domieszki goryczy. Zmieszałem się, wspomniawszy moje nieposłuszeństwo
i nieszczerość, a gdy uprzytomniłem sobie, do czego mnie one przywiodły pomięóy
jakie towarzystwo i w jakie niebezpieczeństwo mnie wtrąciły uczułem, że wstyóę się
spojrzeć doktorowi w oczy.
Musiał wstać ze snu jeszcze po ciemku, gdyż na niebie dopiero świtał óień, a gdy
podbiegłem ku strzelnicy i wyjrzałem przez nią na świat, zobaczyłem go stojącego, jak
przedtem Silver, po kolana w pełzającej mgle.
Aa, to pan, panie doktorze! Dobry óionek panu! zawołał Silver, wyspany i pro-
mieniejący dobrym humorem. Pogodnie i wcześnie, a jakże! Ranny ptaszek zdobywa
sobie pożywienie, jak mówi przysłowie. George, wyciągn3 no swoje pedały, mój synku,
i pomóż doktorowi Livesey'owi dostać się do nas. Wszyscy mają się dobrze. Wszyscy
pańscy pacjenci zdrowi i weseli.
Tak trajkotał stojąc na szczycie wzgórza, ze szczudłem pod pachą, jedną rękę trzymając
na ścianie domu, zupełnie dawny John z głosu, zachowania się i wyrazu twarzy.
Mamy tu dla pana wielką niespoóiankę ciągnął dalej. Mamy tu małego
przybysza. He, he! Nowy stołownik i domownik, panie, a wygląda tęgo i raznie ten smyk!
Spał jak naóorca towarów, koło samego Johna. Leżeliśmy jak dwie kłody przez całą noc!
Doktor Livesey przedostał się tymczasem przez palisadę i był już niedaleko od ku-
charza. Zauważyłem zmianę w jego głosie, gdy zagadnął:
Czy nie Jim?
Jim we własnej osobie odpowieóiał Silver.
Doktor stanął jak wryty, ale nic nie mówił i upłynęło kilka sekund, zanim zdawał się
już zdolny do poruszenia się dalej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]