[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ostrze klina tworzyli szermierze z Lochlann - Brodir w swej matowoniebieskiej zbroi
nie tkniętej przez żadne ostrze. Jarl Sigurd - wysoki, jasnobrody w błyszczącej złotymi
łuskami kolczudze. Hrafn Czerwony mający w duszy kpiącego diabla, który powodował, że
Hrafn śmiał się gargantuicznym śmiechem nawet w szaleńczej bitwie. Rośli przyjaciele
Thorstein i Asmund. Książe Amlaff, wędrujący syn króla Norwegii. Platt z Danii, Athelston
Saksończyk, jarl Thorwald Raven z Hybryd i Anrad Berserker.
Przeciwko temu straszliwemu klinowi Irlandczycy sunęli luzną gromadą, gdyż w
pogardzie mieli każdy uporządkowany szyk. Ale Malachi i jego wojownicy nagle skręcili w
lewo i zajęli pozycje na wzniesieniu Cabra. Kiedy Murrogh to zobaczył zaklął półgłosem, a
Czarny Turlogh warknął:
- Zanim wygramy, musimy chronić zarówno nasze czoło jak i tyły.
Nagle z szeregów wikingów wystąpił Platt z Danii. Błyszczała na nim srebrna zbroja,
a czerwone włosy powiewały jak karmazynowy welon. Wrogie szeregi patrzyły na siebie z
entuzjazmem, bowiem w tamtych dniach tylko kilka bitew zaczęło się bez wstępnych
pojedynków.
- Donald! - krzyknął Platt podrzucając obnażony miecz tak, że odbijały się od niego
promienie słoneczne. - Gdzie jest Donald z Mar? Jesteś tam Donald, tak jak byłeś pod Rhu
Stoir, czy ukryłeś się przed walką?
- Jestem tutaj łajdaku! - krzyknął wódz Szkotów występując spośród swoich ludzi i
odrzucając pochwę miecza.
Góral i Duńczyk spotkali się po środku terenu między dwoma wojskami. Donald
ostrożny jak wilk na łowach i Platt lekkomyślnie i porywczo wyskakujący Jego roztańczone
oczy błyszczały w szaleńczym śmiechu.
Mimo ostrożności stopa Stewarda poślizgnęła się na kamieniu. Zanim zdołał odzyskać
równowagę miecz Platta pchnął go z okrutną siłą. Ostry szpic przedarł się przez pancerz z
łusek i zatonął głęboko w sercu górala. Krzyk radości szalonego Platta zmienił się w okropne
sapnięcie. Mimo, że Donald z Mar zgiął się padając, ciął po raz ostatni i rozłupał czaszkę
Duńczykowi. Na ziemię padli razem.
Gromki ryk uniósł się pod niebiosa i dwie wielkie armie potoczyły się ku sobie jak
fale przypływu. Kiedy się zderzyły, padły .pierwsze ciosy w bitwie. Nie było strategicznych
manewrów, szarży jazdy, ani sypiących się strzał. Czterdzieści tysięcy ludzi walczyło pieszo,
ręka w rękę, człowiek przeciwko człowiekowi. Zabijali i umierali w krwawym zamęcie.
Bitwa była zderzeniem fal włóczni i toporów. Pierwsi starli się Dalkasjanie i wikingowie. Oba
szeregi zachwiały się pod wpływem uderzenia. Gardłowy ryk Norwegów zmierzył się z
krzykami Celtów, a włócznie Północy błyszczały pośród toporów Zachodu.
W największym gąszczu bitwy potężne ciało Murrogha unosiło się i opadało, gdy ciął
na prawo i lewo kładąc ludzi pokotem jak kukurydzę.
%7ładna tarcza ani hełm nie mogły się oprzeć jego straszliwym uderzeniom. Za nim
postępowali jego wojownicy tnąc i wrzeszcząc jak diabły. Przeciwko zwartym szykom
dublińskich Duńczyków walczyli wojownicy z Connacht. Ludzie z Południowego Munsteru i
ich szkoccy sprzymierzeńcy spadli mściwie na Irlandczyków z Leinster.
%7łelazne szeregi ugięły się i wymieszały. Conn podążając za Dunlangiem uśmiechał się
okrutnie, ciął tłum ociekającym krwią mieczem, a wzrokiem szukał Thorwalda Ravena wśród
gąszczu włóczni. Ale w tym wściekłym, bitewnym wirze, kiedy twarze pojawiały się i zaraz
znikały, trudno było odszukać pojedynczego człowieka. Z początku oba szeregi nie
ustępowały sobie ani na cal. Mięśnie nóg napięte, wyprężona pierś przy piersi, warczeli i
rąbali, tarcza twardo uderzała o tarczę. W górę i w dół poruszały się całe szeregi ostrzy
błyszcząc i lśniąc jak bryzgi morza w słońcu. Ryk bitewny wypłoszył kruki, które zaczęły
krążyć w górze jak Valkirie. Pózniej, kiedy ludzie nie mogli dłużej ustać w miejscu, szeregi
zaczęły się cofać lub przeć naprzód. Ludzie z Leinster cofnęli się przed gwałtownym atakiem
klanów Munster i ich szkockich sprzymierzeńców. Ustępowali krok po kroku klnąc swego
króla, który z mieczem w dłoni walczył pieszo na czele szeregów. Ale na drugiej flance
Duńczycy pod wodzą strasznego Dubhgalla wytrzymali pierwszy straszliwy atak zachodnich
plemion. Wprawdzie ich szeregi początkowo zachwiały się, ale teraz dzicy ludzie w wilczych
skórach padali niczym żęte zboże pod ciosami duńskich toporów.
W centrum bitwa była najbardziej zawzięta. Stalowy klin wikingów wytrzymał. Na te
pancerne szeregi Dalkasjanie na próżno rzucali swoje pół nagie ciała. Okropna sterta zwłok
układała się w pierścień jak rafa, gdy Brodir i Sigurd zaczęli wolno, ale stanowczo zyskiwać
przewagę. W nieugiętym marszu wdzierali się coraz głębiej w luzną formację Celtów. Z
murów obronnych Dublina oglądał bitwę Sitric z żoną i Kormlada.
- Dobrze sobie radzą w polu ci morscy królowie - powiedział Sitric.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]