[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pochyliłam się ku niej, wzięłam ją za ręce. Były miękkie,
zimne. Wpatrzyłam się z napięciem w bezbarwne, sino
obwiedzione tęczówki.
- Proszę mi pomóc - powiedziałam błagalnie.
- Ale co ja mogę?
- Proszę sobie przypomnieć... może ktoś coś mówił...
- Nie, nie. Pani tak myśli, jakby to było teraz. Kto miał
mówić? Pragłowska tylko. Ona coś kręciła, naprzód mówiła,
że ją na wieś wywiozła, a innym razem, że ją ktoś z rodziny
wziął. Ale po mojemu, to ona ją sprzedała.
Pomyślałam, że się przesłyszałam.
- Sprzedała...?
- A jak. To kurwa była, pani. Szła z każdym, z Niemcem,
Sowietem, żeby tylko jej chleba dał. Głód był, to się nikt temu
nie gorszył, takie były czasy. A potem się zapisała do partii,
ważna się zrobiła, że nie podchodz. Co od ludzi doznała złego,
to wypłaciła z nawiązką, tyle że już komu innemu. Nawet się
po cichu mówiło, że miała wyrok, tylko się nie udał. Kilku
naszych rozwalili, a ona przeżyła.
Ukryłam twarz w dłoniach. Dlaczego akurat Pragłowska?
Córka kata... kurwa. Z wyrokiem śmierci wydanym przez
niepodległościową organizację. Dlaczego? Przecież dziadków
znali tu i szanowali wszyscy, na pewno Moniką mógłby się
zaopiekować ktoś bardziej odpowiedni...
- Dlaczego akurat Pragłowska? - spytałam głucho.
- Co akurat Pragłowska?
- No... dlaczego Monika była wtedy u niej? Akurat u niej?
Sitkowa wzruszyła ramionami.
- A bo ja wiem?
Czy to możliwe, że to już wszystko? %7łe niczego więcej
dowiedzieć się nie da? Przecież człowiek nie szpilka, musi
być jakiś ślad... Na pewno żyje jeszcze ktoś, kto pamięta,
tylko jak go znalezć?
- Co ja pani mogę pomóc? - powtórzyła bezradnie
Sitkowa i przetarła dłonią pomarszczone czoło. - Pragłowska
szlag trafił... będzie już ze dwadzieścia lat... nie, więcej. A od
czasu jak poszła w odstawkę, w pięćdziesiątym szóstym, nie
wychodziła z domu. Ze strachu albo już nie mogła... tego nie
wiem. Ktoś jej chleb nosił, ale nie pamiętam, kto.
- Ja wiem. Sąsiadka, Serewowa.
- Tak jest, Serewowa.
- Nie żyje. Ale przecież muszą być jacyś inni! Na pewno
żyje ktoś, kto pamięta! Ktoś, kto znał mojego dziadka, był
przecież lekarzem! W takim małym mieście...
- Tak, wtedy go wszyscy znali. Ale teraz? Mało kto
przeżył wojnę, a ci, co przeżyli, porozjeżdżali się, pomarli.
Pani, to już pięćdziesiąt lat!
- Gdyby pani spróbowała... przypomniała sobie jakieś
nazwiska... To takie ważne! Pani Sitkowa, proszę...
- Toż wiem, że ważne.
Zapadła się w swoim fotelu, jej dłoń znów powędrowała
do czoła. Zamknęła oczy. Siedziałam bez ruchu, niemal bez
tchu, bojąc się zakłócić jej namysł. Po kilku minutach przyszło
mi do głowy, że ona po prostu usnęła. Poruszyłam się
niespokojnie, odetchnęłam głośno.
- Doktór Cichocki - powiedziała nagle i powtórzyła, jakby
nabierając pewności - tak, doktór Cichocki. Zdaje się, że
jeszcze żyje. On tu przyjechał dopiero w trzydziestym
dziewiątym, tuż przed samą wojną. Młody był, nie miał
praktyki, ale doktora Sawickiego musiał znać ze szpitala.
*
 Doktór Cichocki" - to było wszystko, co miałam. Sitkowa
nie znała jego imienia, nie miała pojęcia, gdzie mieszka,
nawet nie była do końca pewna, czy jeszcze żyje. Wiedziała
tylko, że mieszkał tu po wojnie, że się nigdzie nie
wyprowadził. Mimo wysiłku nie mogła przypomnieć sobie
żadnego innego nazwiska. Rozmowa ze mną, choć zapewne
stanowiła dla niej urozmaicenie monotonnej egzystencji,
zmusiła ją do powrotu pamięcią do czasów, których wolałaby
nie pamiętać, i w końcu ją zmęczyła.
Ciekawe, ilu Cichockich znajdę w książce telefonicznej?
Nazwisko dość pospolite. W drodze na pocztę poczułam, że
żołądek skręca mi się z głodu, ale na myśl o zjedzeniu
czegokolwiek znowu dostałam mdłości. Może pózniej.
Cichockich było siedmiu, ale tylko jeden był lekarzem.
Zdawałam sobie sprawę, że ten Cichocki, o którym mówiła
Sitkowa, już raczej nie praktykuje - jeśli w trzydziestym
dziewiątym był młody, miał powiedzmy około trzydziestki, to
dziś dobiega osiemdziesiątki. Niewykluczone, że to jego syn.
Szkoda, że w książce telefonicznej nie podaje się wieku... Ten
jedyny lekarz nazwiskiem Cichocki miał na imię Romuald i
był ginekologiem. Błe. Nie cierpię ginekologów. Ginekolog to
dla kobiety ktoś w rodzaju lekarza pierwszego kontaktu; jej
organizm jest tak idiotycznie skonstruowany, że obojętne, czy
boli ją głowa, plecy czy brzuch, i tak musi iść do ginekologa.
Zadzwoniłam. Odebrała kobieta, głos był dość młody, na
pewno nie należał do osoby osiemdziesięcioletniej.
- Mąż przyjmuje codziennie od szesnastej. Należy się
podmyć i założyć czystą bieliznę - poinformowała mnie z
durnowatą prowincjonalną wyniosłością.
No proszę, jakie to egzotyczne zwyczaje panują w
Sanoku! Na szczęście ,jej mąż" nie zobaczy nawet skrawka
mojego tyłka ani nie będzie miał okazji przekonać się o
czystości moich majtek. Zadzwoniłam z zamiarem zadania
paru pytań na temat starszego doktora Cichockiego, ale
rozmyśliłam się. Lepiej się dostać do tego ginekologa i
rozmówić z nim osobiście, nawet jeżeli nie ma nic wspólnego
z tamtym Cichockim, to powinien coś o nim wiedzieć. Puścić
mnie na właściwy trop.
Do czwartej miałam mnóstwo czasu. Wyszedłszy z
poczty, powędrowałam w zamyśleniu przed siebie. To, że
nazwisko  Pragłowska" padło wtedy, przed dwudziestu pięciu
laty w naszym domu, nie ulegało już dla mnie wątpliwości.
Nie wymyśliłam go ani mi się nie przyśniło, tylko
przypomniało. Czy to miałoby znaczyć, że tato już wtedy
wpadł na jakiś ślad? Ech, nie. Przecież znał i nazwisko, i
osobę, skoro latami przychodziła do posług. A wtedy mogła
już nie żyć. Trzeba sprawdzić, kiedy zmarła, to może coś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl