[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nawet ucieczka własnej córki zdoła skłonić lady Tremaine do opóznienia wyjazdu
Lorelei na sezon.
Kiedy sprawdził już stan uprzęży, wziął koszyk z prowiantem zapakowanym przez
gospodynię, panią Hackette, podszedł do wozu i uniósł płócienne nakrycie, żeby
postawić koszyk obok innych zapasów żywności, jakie się tam znajdowały.
- Siedz cicho! Nie ruszaj się i oddychaj jak najmniej - syknął i opuścił płótno.
Kiedy Connor siadł na kozle, wóz zatrząsł się i zaskrzypiał, a potem szybko wytoczył się
ze stajennego dziedzińca.
Edelston z uśmiechem przyglądał się pszczole krążącej nad przepięknie w pełni
rozkwitłymi różami, zdobiącymi frontowy ogród Tremaine House. Jestem jak ona,
pomyślał sobie, a moja droga Rebeka jak róża. Pszczoła ma zamiar spić wonny nektar, a
ja...
Przerwał nagle te dumania, usiadł na kamiennej ławce i zaczął z troską myśleć o czymś,
co miało dużo mniej wspólnego z przyzwoitością, a dużo więcej z odkrytym niedawno w
sobie poczuciem honoru. Zaprosił bowiem na ślub pewną osobę, a tętent kopyt na
dziedzińcu zwiastował, iż właśnie przybyła w powozie z herbem księcia Dunbrooke'a.
Edelston wstał, uniósł kapelusz i czekał, aż Cordelia Blackburn, księżna Dunbrooke,
wysiądzie z karety, z pomocą lokajów Tremaine'ow.
Głowę księżnej zdobił skromny kapelusik z powiewającym nad nim błękitnym piórem.
Cordelia w zadziwiający sposób potrafiła podkreślić swoją i tak imponującą urodę byle
drobiazgiem. Była to jej broń, zresztą nie najbłahsza. Edelston obserwował, jak wydaje
polecenia pokojówce i niskiemu, zgiętemu w ukłonie ciemnowłosemu i ciemnookiemu
człowiekowi, który nigdy jej nie odstępował. Wreszcie szereg służących uginających się
pod ciężarem bagaży zniknął w głębi domu.
Cordelia odwróciła się do Edelstona, czekającego, tak jak się wcześniej umówili, we
frontowym ogrodzie. Ruszył teraz ku niej.
Cordelia wyglądała wprost olśniewająco. Twarz i szyja przypominały lilię osadzoną na
delikatnej, giętkiej łodydze, pukiel połyskliwych, ciemnych włosów delikatnie muskał
policzek. Edelston wiedział jednak, że jej eteryczność to złudzenie. Cordelia potrafiła
zamknąć mężczyznę w uścisku swoich jedwabistych lędzwi niczym w żelaznym imadle,
wydając przy tym ekstatyczne jęki. Poczuł, że robi mu się gorąco.
- Witaj, Tony - odezwała się melodyjnym głosem i wyciągnęła ku niemu dłoń w błękitnej
giemzowej rękawiczce.
Edelston pochylił się nad nią.
- Cordelio, wyglądasz zjawiskowo. Na twój widok zaparło mi dech, jak zawsze zresztą.
Zaśmiała się dzwięcznie.
- Widzę, że pobyt na wsi nie zgasił twojej elokwencji. Wciąż jestem pod twoim urokiem.
Zauważył, że wyraz twarzy Cordelii przeczy jej słowom. Spoglądała na niego
przenikliwie spod ronda słomkowego kapelusika. Oczy były jej kolejną bronią: ogromne
szafirowe, w granatowej obwódce, rzadko zmieniały wyraz. Zwykle widniało w nich
ironiczne rozbawienie, chłodny dystans lub też dyskretne wyzwanie.
Edelston już dawno miał okazję stwierdzić, ile było w niej wyrafinowania i niezwykłej
wręcz zdolności kontrolowania każdej sytuacji, teraz jednak wolał nieprzewidywalność i
piękne oczy pewnej rudowłosej dziewczyny.
- Chyba jednak trochę straciłem wprawę, Cordelio, ale czy nie dostrzegasz we mnie
oznak szczęścia?
- Oznak szczęścia - powtórzyła powoli i z niedowierzaniem, cofając dłoń. - Och, mój
drogi!
- Tak, Cordelio - oznajmił uroczyście, prowadząc ją w stronę kamiennej ławki i siadając
u jej boku. - Zakochałem się. Po raz pierwszy w życiu.
Nigdy mu się jeszcze nie zdarzyło, by ktoś, czyje imię wymawiał niejeden raz wśród
spazmów rozkoszy, nie drgnął, słysząc podobne wyznanie. Jeśli jednak Cordelia poczuła
się dotknięta, nie okazała tego. W jej oczach błysnęło tylko lekkie rozbawienie.
- Ach, rozumiem. Zakochałeś się. To wszystko wyjaśnia. Czy może w swojej przyszłej
żonie? Córce tych Tremaine'ow?
- W Rebece - przyznał ze wzruszeniem, bo nie mógł nawet jej imienia wymówić
obojętnie.
- A czy Rebeka jest zakochana w tobie?
Zaskoczyła go swoim pytaniem. Dotąd nie zastanawiał się nad tym.
- Wkrótce staniemy się mężem i żoną, więc to chyba nieważne.
- Nieważne - zgodziła się Cordelia. Edelston był tak szaleńczo zakochany, że nie
dostrzegł jej ironii. - Ale co wy będziecie robić, kiedy już się pobierzecie?
- Hm, cóż... - zastanowił się i urwał. O tym dotąd nie myślał. W jego myślach pojawił się
niewyrazny obraz Rebeki haftującej poduszki w salonie jego wiejskiej posiadłości, do
której wracał po wizytach w Londynie. - Po prostu będziemy szczęśliwi, to oczywiste.
- Ach, oczywiste. I małżeństwo pozwoli ci zakończyć naszą... finansową umowę? -
podsunęła mu to określenie.
- Och, tak. - Edelston poczerwieniał. - Cordelio, żałuję, że konieczność mnie zmusiła
do... korzystania z twojej szczodrości...
Cordelia, słysząc jego słowa, wysoko uniosła jedną brew, a wargi wykrzywił sceptyczny
uśmieszek, lecz kiwnęła głową, zachęcając Edelstona, by mówił dalej.
- .. .z zadowoleniem stwierdzam, że nie muszę więcej tego robić. Sir Henry Tremaine
okazał się doprawdy bardzo hojny, jeśli chodzi o kontrakt ślubny.
- Wszystko zostanie ci wybaczone i zapomniane...
Choć Edelston przez jakiś czas bezczelnie ją szantażował, Cordelia nie kłamała, mówiąc
o wybaczeniu. Rozumiała zuchwałość, która go do tego pchnęła. Tony skorzystał z
okazji. Chcąc dać sobie radę w życiu, tak właśnie trzeba postępować. Jeżeli Cordelia
miała w ogóle jakąś życiową dewizę, to właśnie tę. Co prawda cały ten epizod złościł ją i
czuła do Tony'ego niechęć, lecz obecnie, gdy sprawa zbliżała się ku końcowi, uznała
gniew za zbędną stratę energii. W sumie teraz Edelston ją bawił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl