[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co więc radzicie, hrabio?
Mam pomysł. Niedaleko naszych wód terytorialnych jest na Bałtyku rozległa mie-
lizna, jakieś dwanaście-piętnaście metrów pod poziomem morza.
Poczekamy aż się wynurzy?
Nie. Proponuję obudować tę łachę murem i nasypać do środka piasku wydobywa-
nego przez pogłębiarki wokoło.
Oczy Zosi zabłysły.
Prywatna nielegalna wyspa powiedziała.
Dlaczego nielegalna? zdziwiłem się. To wody niczyje.
Dobrze i co dalej?
Będziemy musieli zarejestrować nasze państwo. W ONZ, jak przypuszczam.
Znakomicie, hrabio. Mianuję was prezydentem. Tylko jak zachęcimy ludzi do
osiedlenia siÄ™ u nas?
Zwolnimy ich z wszelkich podatków. Na zawsze.
To z czego będzie żył mój majestat?
Teraz ja stuknąłem ją po ramieniu palladowym prętem.
Wasza wysokość ma wystarczająco dużo pieniędzy. Jeszcze dla dzieci starczy.
A jak nazwiemy nasz kraj? Zofioland?
Może lepiej z łaciny Terra Sofia.
To i trochę z greki. Ziemia Mądrości... Może lepiej jakoś krótko...
Edenia zaproponowałem.
Zwietnie. A więc, hrabio, musimy opracować metody dyskretnego wydobycia
i spieniężenia zgromadzonych tu skarbów. Trzeba się też zastanowić, czy dopuścimy
mojego wujka do spisku. Może zaproponować mu stanowisko premiera?
Albo ministra kultury Edenii.
A jeśli się nie zgodzi?
To kupimy mu na własność Muzeum Narodowe i niech się zajmuje ulubioną pra-
124
cą błysnąłem pomysłem.
A więc ustalone. Chociaż z drugiej strony dobrze byłoby przechwycić władzę
w Polsce.
%7Å‚aden problem. Zastosujemy metodÄ™ prezydenta Kirstana.
Kto to?
Obecny prezydent autonomicznej republiki Kałmucji. Zaraz po zaprzysiężeniu
poszedł do sejmu i zaproponował posłom po pięć tysięcy dolarów w zamian za uchwa-
lenie ustawy o samorozwiązaniu parlamentu. Po dwudziestu minutach nie było już
w Kałmucji demokracji...
Aprobuję ten pomysł.
Obawiam się, księżniczko, że trzeba będzie oddać to wszystko państwu, ale może
Sobieradzki podzieli się z nami swoimi dziesięcioma procentami.
To będzie nas sześcioro do tego... zauważyła. Podrzuciła srebrzysty pręt w dło-
ni.
Obawiam się, że ja nie dostanę nic zauważyłem.
Dlaczego?
Bo poszukiwanie pociągu wynika z moich obowiązków służbowych, za co pobie-
ram co miesiąc pensję. Może dostanę jakąś premię... A może nie.
Czuję jak wygasa we mnie gorączka złota wypuściła pręt.
Zadzwonił cicho wpadając do skrzynki.
To się zdarza powiedziałem. Nic będziesz chyba płakać z tego powodu?
Jasne, że nie. Napatrzyłam się. Teraz poszukajmy wyjścia. Może wujek zdołał już
coś odpompować.
No to sprawdzmy.
Zeszliśmy po drabince i nieoczekiwanie wpadliśmy w dość głęboką wodę.
Obawiam się, że przybór wody wcale się nic zmniejsza powiedziałem.
Niosąc wysoko nad głową plecak z wyposażeniem dobrnąłem do schodków. Wdrapa-
liśmy się na galeryjkę. Cofnąłem się do korytarza, którym przyszliśmy i ujrzałem z nie-
pokojem, że woda podniosła się już do połowy klatki schodowej. Wartownia i szklan-
ka z faszystowskim orłem uległy zatopieniu. Obiegliśmy galeryjkę dookoła. Znalezliśmy
tunel, przez który pociąg wjechał do środka. Zabezpieczała go solidna stalowa płyta. Po-
stukałem w nią łomem. Była paskudnie gruba.
%7ładnych innych wyjść stwierdziła Zosia. Fatalnie.
Pomyślałem sobie, że Pan Samochodzik nigdy nie zdoła małą pompą odciągnąć ta-
kiej ilości wody, ale głośno tego nie powiedziałem. Rozłożyłem schemat i porównywa-
łem go przez chwilę w myślach z otaczającym nas labiryntem.
Tunel za tą płytą jest chyba wysadzony w powietrze. Prowadził do wjazdu koło
skałek. Ale tu mam zaznaczony chodnik w prawo, w stronę miasteczka powiedzia-
125
Å‚em.
Jest w lewo, w kierunku tej zielonej plamy.
Odczytali tam coś za pomocą magnetometru, więc może to nakryty klapą szybik
ewakuacyjny. A koło niego jest dość duża hala.
Tylko gdzie jest wejście? Wskazałem wodę.
Sądzę, że na poziomie tego magazynu.
Radzi nie radzi zeszliśmy na dół do pociągu. Woda sięgała mi już prawie po szyję,
ale spostrzegłem stalowe drzwi niemal dokładnie pod miejscem, w którym poprzed-
nio staliśmy. Podszedłem do nich i włączywszy piłę wyciąłem sporą dziurę. Czerwo-
na lampka pokazująca stopień naładowania akumulatora zamigotała i zgasła. Podsadzi-
łem Zosię, posłałem jej plecak, a po chwili sam wskoczyłem w dziurę. Po drugiej stro-
nie nie było dużo wody, tylko po pas. Ruszyliśmy korytarzem i niebawem znalezliśmy
siÄ™ w hali.
O rany! jęknęła Zosia.
Pośrodku wielkiego pomieszczenia nasze latarki wyłowiły z mroku zardzewiałą dys-
koidalnÄ… konstrukcjÄ™.
Latający talerz powiedziała ze zdumieniem. Podszedłem do tajemniczego
urządzenia i zajrzałem pod spód.
Może i latający talerz powiedziałem Ale to nie ufoludki go tu zostawiły.
Czytałem o tym kiedyś. Niemcy pod koniec wojny prowadzili doświadczenia nad ta-
kimi właśnie konstrukcjami. Ponoć jeden prototyp był oblatywany w Pradze, a drugim
z Wrocławia uciekł komendant miasta.
Jak działały? zaciekawiła się.
Te dysze na obrzeżach to prawdopodobnie wyloty konwencjonalnych silników ra-
kietowych małej mocy. Tak czy inaczej historycy wojskowości oszaleją ze szczęścia.. Do-
tąd nie było dowodów, że Niemcy wyszli poza etap budowy modeli.
Za spodkiem stało dziesięć ciężarówek. Wyglądały całkiem niezle. Tylko opony po
latach w wilgotnym lochu straciły powietrze, a lakier zjadła korozja. Reflektory zmęt-
niały, a skóra na siedzeniach szoferek rozpadała się.
Ciekawe, jaki ładunek wiozły Zosia zaszła od tyłu i oświetliła latarką wnętrza
bud. Brezent o dziwo jeszcze się trzymał.
No i co tam jest?
Skrzynki takie jak w pociÄ…gu.
Podszedłem i wskoczyłem na ciężarówkę. Otworzyłem pierwszą skrzynkę. Złoto. Co
najmniej dziesięciokilogramowe sztaby oznaczone symbolem NBP.
Nasze złoto? zdziwiła się Zosia. Przecież zostało ewakuowane do Kanady?
Wywieziono zasoby centralne z banku w Warszawie powiedziałem. Na pro-
wincji pewnie trochę zostało. I te właśnie depozyty wpadły w ręce hitlerowców.
126
Zeskoczyliśmy na ziemię. Woda sięgała nam już po kostki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]