[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chem wiatru południowego wyciągały się jak długie pasma. Huttling palił się do wypróbowa-
nia swoich urządzeń technicznych na gęstych gronorostach. Wreszcie 7 sierpnia ukazały się
jednolite łąki tych roślin. Teraz już modra powierzchnia oceanu przebijała się tylko w postaci
wysepek spośród oliwkowego dywanu.
Oto ono zwarzone morze , jak nazywali je starożytni Grecy powiedział
Thompson.
Podniecony Huttling obserwował, jak Napastnik daje sobie radę z gąszczem gronoro-
stów. Ale niepotrzebnie się przejmował, statek prawie nie zwalniał biegu. Przecinał gronoro-
sty, które rozstępowały się obnażając z obu stron statku długie, rozchodzące się modre wstęgi
wody.
Pańskie środki ostrożności były chyba niepotrzebne rzekł profesor. Gronorosty
bynajmniej nie są tak niebezpieczne dla współczesnych statków. Sądzę, że twierdzenie, jako-
by gronorosty były nie do przebycia, jest mocno przesadzone.
Thompson schwytał kilka gronorostów i zaczął je dokładnie oglądać. Vivian zrobiła to
samo.
Czy widzi pani białe łodygi? wskazał Thompson. Te już nie żyją. Gronorosty,
uniesione przez wiatr i pochwycone przez prąd na Morzu Karaibskim, płyną na północ. Ich
podróż od wybrzeży Florydy do Wysp Azorskich trwa pięć i pół miesiąca. W tym czasie nie
tylko nie giną, lecz nawet zachowują zdolność owocowania. Niektóre dokonują podróży okrę-
żnej, wracając do swej ojczyzny, na Morze Karaibskie, a potem odbywają następną podróż.
Inne wpadają do środka tego koła i giną.
A co to jest? To coś żywego! zawołała zdumiona Vivian.
Thompson roześmiał się.
To jest konik sargassowy, a to sÄ… rybki sargassowe, pterofryny najciekawsi mie-
szkańcy Morza Sargassowego. Widzi pani, jak się przystosowały? Nie można ich odróżnić od
gronorostów!
Istotnie, pterofryny zabarwione na kolor brunatny, z licznymi plamami, przypominały
poszarpanym kształtem gronorosty Morza Sargassowego.
II. Nowy gubernator
Po ucieczce łodzi podwodnej wydarzenia na Wyspie Zaginionych Okrętów potoczyły
się zwykłym trybem. Kiedy Slayton trafiony kulą upadł, Flores stał chwilę w milczeniu nad
leżącym, pokrwawionym gubernatorem, potem szarpnął nagle za rękę Maggie pochyloną nad
Slaytonem i rzucił rozkazująco:
Odejdz!
Maggie odeszła z płaczem, tuląc dziecko do piersi.
Flores ze złym błyskiem w oczach schylił się nad kapitanem.
Slayton był jego rywalem w sprawach sercowych i kariery osobistej. Flores miał z nim
stare porachunki. Nasyciwszy się widokiem leżącego, konającego wroga podniósł go nagle i
zepchnÄ…Å‚ do wody.
Tak będzie najlepiej powiedział i zwracając się do wyspiarzy zawołał: Hej,
wy! Kapitan Fergus Slayton nie żyje, pochowałem przed chwilą jego zwłoki! Wyspa Zaginio-
nych Okrętów musi obrać nowego gubernatora. Stawiam moją kandydaturę. Kto jest przeciw?
Mieszkańcy wyspy milczeli ponuro.
Wniosek został przyjęty. Zabierzcie rannych i karabiny. Idziemy!
I poszedł do swojej nowej rezydencji, ciesząc się, że wszystko zostało załatwione tak
szybko. Jednak jego zadowolenie nie było całkowite. Jakaś przykra, niepokojąca, niejasna
jeszcze myśl dokuczała mu jak lekki ból zębów, który lada chwila może zmienić się w ostry
ból. Flores szedł przez dobrze znane ulice , mostki przerzucone nad statkami i zgniłymi po-
kładami, wspinał się na góry wielkich statków sterczących wysoko na wodzie, schodził w
doliny płaskodennych barek, a niespokojna, niejasna myśl kołatała się w mózgu...
Kiedy na chwilę zatrzymał się przed kolejnym mostkiem, usłyszał rozmowę Irlandczy-
ka O'Hary i starca Bocco, którzy szli za nim.
Jak psa, do wody... mówił Bocco.
Spieszy mu się! odparł O'Hara.
Głosy umilkły.
Więc o to chodzi pomyślał Flores włażąc na burtę starej fregaty. Niezadowole-
nie! I Flores przypomniał sobie ponure milczenie, które zapanowało w chwili, kiedy
zagarnął władzę.
Flores nie omylił się. Nawet na prymitywnych, zdziczałych wyspiarzach wywarł przy-
kre wrażenie zbyt uproszczony sposób pochowania Slaytona.
Flores nie był głupi. Zbliżając się do rezydencji gubernatora na fregacie Elżbieta już
miał ułożony plan działania.
W dużej, doskonale urządzonej kajucie dawnym gabinecie kapitana Slaytona Flo-
res rozsiadł się w głębokim skórzanym fotelu, przybierając wyniosłą i dumną minę. Następnie
głośno klasnął trzy razy w dłonie, tak jak Slayton, a nawet jeszcze lepiej wyrazniej i gło-
śniej.
Na progu zjawił się Murzyn.
Flores przyjrzał mu się bacznie, ale nie mógł nic odczytać na czarnej twarzy.
Bobie rzekł Flores gdzie Slayton miał swoją garderobę? Zaprowadzcie mnie i
pokażcie.
Bob nie okazał zdziwienia widząc Floresa na miejscu Slaytona, zdumiała go natomiast
uprzejmość nowego gubernatora, do którego poufałości był od dawna przyzwyczajony.
Lecz Flores miał w tym swoje wyrachowanie: chciał pokazać różnicę wynikającą ze
zmiany sytuacji. I nie pomylił się. Bob jakoś skurczył się i drepcąc pośpiesznie ku wyjściu,
odparł z szacunkiem i uprzejmie:
Służę panu.
Weszli do dużej ciemnej kajuty przekształconej na garderobę. Dwie ściany były całko-
wicie zastawione szafami. Prawie połowę kajuty zajmowały wielkie rzezbione skrzynie z
czarnego drzewa dębowego, okute pozieleniałą miedzią i srebrem.
Murzyn otworzył rozsuwane drzwi szaf. Wisiały w nich uporządkowane stroje różnych
epok, zawodów, narodowości jak w garderobie dużej opery.
Oto odzież cywilna wyjaśnił Murzyn, wyjmując zalatujące wilgocią staroświeckie
surduty z wysokimi kołnierzami, szerokimi klapami, kolorowe i jedwabne kamizele.
Flores pokręcił przecząco głową.
W następnej szafie znajdowały się bardziej współczesne stroje: smokingi, surduty, a
nawet fraki.
Nie to, nie to.
Flores zatrzymał się nieco dłużej przed szafą zawierającą mundury marynarskie. Poma-
cał tużurek z doskonałego sukna angielskiego mundur kapitański, lecz po chwili namysłu
zamknął również tę szafę.
Nie to, Bobie. Czy to już wszystko?
Jest jeszcze tutaj odparł Murzyn pokazując skrzynie.
Proszę je otworzyć.
Bob z dużym wysiłkiem podniósł ciężkie wieko. Flores zdziwił się, nie czując woni
wilgoci i rozkładu. Wieka były tak szczelne, że w skrzyniach było zupełnie sucho.
Kiedy Murzyn podniósł biały kawałek płótna, którym były przykryte ubrania, Flores
mimo woli krzyknął. Oczy mu zapłonęły. W kufrze leżały drogocenne kostiumy hiszpańskie,
ich krój wskazywał, że liczą co najmniej dwieście lat.
Aksamitne kamizele malinowe, błękitne, czerwone były haftowane złotem i ozdo-
bione perłami. Mankiety i kryzy z najcieńszych koronek, sznury bisette *, blonde **
barwy nie bielonego płótna wszystko to zdumiewało przepychem i subtelnością wykona-
nia. Stroje kobiece były jeszcze piękniejsze. Długie suknie z rękawami sięgającymi ziemi,
wycinane na skraju w ząbki, suknie z jaskrawych jedwabiów, brokatów i aksamitów aż ugina-
ły się pod ciężarem szmaragdów, rubinów i pereł...
Jakie to bogactwo! pomyślał Flores. A my żywimy się tylko rybami .
Wybrał kilka najpiękniejszych strojów.
Proszę je zanieść do mojego gabinetu. A pończochy i obuwie?
Mamy tego mnóstwo. I Bob, uginając się pod ciężarem, zaniósł wybrane stroje do
kajuty Floresa.
Kiedy Flores został sam, przebrał się w ciemnowiśniową kamizelę szamerowaną zło-
tem.
W lustrze nie poznał samego siebie. Zmienił się nie tylko zewnętrznie, ale w pewnym
stopniu wewnętrznie. Skąd wzięła się ta surowa powaga, wytworne ruchy, pewne siebie spoj-
rzenie?
Klasnął w dłonie i rzekł do Murzyna, który wlepił w niego zdumione oczy:
Poproście tu mistress Maggie!
Murzyn pośpieszył wykonać rozkaz nowego gubernatora.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]