[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wózka golfowego. Nie odwrócił głowy. Wcisnął ręce w kieszenie i
S
R
szedł przed siebie.
ROZDZIAA ÓSMY
Daisy nie ujechała nawet połowy drogi, kiedy zorientowała
się, że burza zaczęła jeszcze przybierać na sile.
Deszcz zacinał wściekle, siekł w wózek jak grad kamieni.
Mokry sweter kleił się jej do ciała. Pomyślała o Alecu. On dopiero
musiał moknąć.
Kiedy odjeżdżała, patrzyła na niego we wstecznym lusterku i
czuła ucisk w sercu. Wyglądał tak żałośnie.
Powinnam była nalegać, pomyślała. Namówić go, żeby
wracał ze mną. Powinna była, ale gdy uparł się, żeby grać dalej
mimo deszczu, straciła cierpliwość. Zezłościła ją jego żądza
zwycięstwa za wszelką cenę. Niech się przejdzie. Dobrze mu to
zrobi. Wyparują mu z głowy głupie zakłady.
Nigdy jeszcze nie spotkała kogoś tak ogarniętego żądzą
zwycięstwa. To ona, zapewne, kazała mu zdobywać wciąż kolejne
kobiety. I dlatego, być może, do tej pory nie zdołał z nikim
związać się na dłużej. Może z wyjątkiem Todda, najlepszego
przyjaciela.
Cóż za szczęście, że nie przegrała zakładu. Praca z nim,
S
R
dzień za dniem, zawsze była trudna. A odkąd zrozumiała, że go
kocha, byłoby to straszne.
Bo przecież kochała Aleca Mackenzie. I to od dawna,
chociaż długo nie chciała przyznać się do tego.
Miłość, westchnęła. Co za pech.
Zwolniła na kolistym podjezdzie. Nawet jeśli wiedziała na
pewno, że Alec nie odwzajemniał jej uczuć, nie byłoby ładnie,
gdyby mu nie pomogła, a on tymczasem złapałby zapalenie płuc i
umarł.
Zawróciła, by go odszukać.
Nie trwało to długo. W promieniu wielu kilometrów był
jedynym upartym, przemokniętym mężczyzną.
Kiedy podjechała do niego, odwrócił głowę i spojrzał na nią;
z trudem powstrzymała się od śmiechu. Mokre włosy ciasno
przykleiły się mu do głowy. Na ubraniu widać było plamy błota.
Jego oczy lśniły jak niebieskie, płomienie. Wyglądał jak wielki,
porzucony w deszczu pies.
- Jesteś gotów odłożyć na bok dumę?
- Przecież mnie znasz. - Szedł dalej.
- Alec. Nie zostawię cię tutaj, na deszczu. Będę jechała obok,
aż dotrzemy do parkingu. Będziemy wyglądać idiotycznie.
Wsiadaj.
Patrzyła, jak kropla deszczu oderwała się od jego rzęs. To
S
R
niesprawiedliwe, pomyślała, żeby mężczyzna miał takie wspaniałe
rzęsy. Alec otarł twarz ręką.
- Dzięki - powiedział - jesteśmy już prawie na miejscu.
Wściekła się.
- Wiesz, na czym polega twój problem? - wrzasnęła. Sama
zdumiona, że jej głos zabrzmiał tak gorzko.
- Nie. - Westchnął. - Ale jestem pewien, że zaraz mi powiesz.
- Trzymasz wszystkich ludzi na dystans.
- I co z tego? - Wzruszył ramionami. Maszerował dalej.
- I co z tego? - warknęła rozdrażniona. - A to, że przeska-
kujesz od jednej znajomości do drugiej z prędkością światła. Twój
notes jest pełen adresów ludzi, których wcale nie znasz. Każde
Boże Narodzenie spędzasz na Hawajach z kolejną laską. - Nie
mogła powstrzymać potoku słów. - Na Boga, Alec! Nawet matce
mówisz po imieniu! Czy naprawdę nie szanujesz nikogo? Na
nikim ci nie zależy? Chowałeś się wśród wilków czy co?
Zaśmiał się chrapliwie.
- Chciałbym - zażartował. Ale wcale nie zabrzmiało to
wesoło.
Nim zdążyła zadać jakieś pytanie, podszedł do wózka, od-
sunął ją i usiadł za kierownicą.
- Prawdę mówiąc - powiedział swobodnym tonem, jakby
wcale nie dokonał przed chwilą aktu porwania - potrafię
S
R
udowodnić, że zależy mi na kimś.
- Co masz na myśli?
- Twierdzisz, że trzymam wszystkich na dystans. A przecież
zależy mi na tobie. Zjawiłem się tutaj, żeby nie spotkała cię żadna
krzywda.
Dreszcze przebiegły jej po plecach. Powiedział, że mu na niej
zależy. Ale jaką krzywdę miał na myśli?
- Kto miałby mnie skrzywdzić? - spytała.
- Troy, rzecz jasna.
Pędzili z wielką prędkością. Nie zatrzymali się nawet przy
wypożyczalni, żeby oddać kije.
- A co Troy mógłby mi zrobić? O czym ty mówisz?
- Troy to nieudacznik, Daisy. Chce od ciebie tylko jednego.
Postarałem się więc, żeby był zbyt zajęty, żeby przyjechać na
spotkanie z tobÄ….
O mój Boże! Zapłacił Troyowi, żeby nie przyjechał do
klubu? Nie mógł być chyba aż tak głupi?
- Co ty zrobiłeś, Alec? - wydusiła przez zaciśnięte zęby.
- Postarałem się, żeby dzisiaj rano dostał wyjątkowo do-
chodowe zlecenie.
Wściekłość aż zamgliła jej spojrzenie. Jej bracia potrafili
doprowadzić ją do białej gorączki, ale Alec ich przebił. Policzyła
do dziesięciu, wzięła głęboki wdech.
S
R
- On nie jest dla ciebie dość dobry - powiedział Alec.
Prawda. Powiedział jej już wcześniej, że czuje się za nią
odpowiedzialny. I znów, jak wtedy, rozzłościło to ją. Gdyby tylko
potrafił dostrzec w niej kobietę, a nie kogoś, kim musi się
opiekować...
Zatrzymali się przed światłami na skrzyżowaniu.
- Jak już ci kiedyś powiedziałam, mam trzech braci. Nie
potrzebujÄ™ jeszcze jednego.
Posłał jej powłóczyste spojrzenie. Aż dreszcz ją przeszedł.
Niespodziewanie pochylił się ku niej i szepnął jej wprost do ucha:
- Możesz mi wierzyć, że jestem jak najdalszy od tego, żeby
traktować cię jak brat siostrę.
Zrobiło się jej gorąco.
Nie wierz mu, usłyszała ostrzegawczy głos w duszy. Ruszyli.
Zimny wiatr rozlewał na szybie krople deszczu. To tylko głupio
rozumiane poczucie obowiązku. Nie doszukuj się niczego więcej.
Nie zamierzała się poddać.
- Alec - zaczęła - to ty wykorzystujesz dziewczyny jak pa-
pierowe chusteczki, nie Troy. To właśnie ty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]