[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jest, a nawet musi być, rzeczywistością. A rzeczywistości nie można lekceważyć, drogi panie.
Do widzenia  odwrócił się.
Nie wytrzymałem. Skoczyłem i szarpnąłem go za rękę:
 Zaraz!
Lodowate oczy wyglądały z bliska jak martwe.
Nagle poczułem, że Paweł wciska się między nas:
 Ależ panowie, panowie!  usłyszałem jego flegmatyczny głos.  Czy wypada tak
zachowywać się nad ledwo co zasypaną mogiłą? Nie sądzę, żeby świętej pamięci pan
Waldemar Batura był z was zadowolony.
Ochłonąłem. A i oczy mojego nowego wroga przygasły. Odpowiedział spokojnie:
 Byłby pan uprzejmy nie wtrącać się. To są sprawy między panem Tomaszem a mną.
Prywatne.
 Na pewno?  udał szczerą ciekawość Paweł.  Nigdy nie zmierzy się pan z nim na
niwie, że tak powiem, zawodowej?
Batura uśmiechnął się lekko:
 Tego nie wykluczam.
 A ja jestem tego pewien!  Paweł pokiwał palcem.
Jego przeciwnik wzruszył ramionami:
 A cóż mnie obchodzi, czego jest pewien ten czy ów wielbiciel Pana Samochodzika.
Paweł spojrzał na niego spod oka:
 Ale może, a nawet powinno interesować pana, czego jest pewien jego podwładny?
Podwładny! Nie było to w zupełności prawdą, jako że dyrektor Marczak wciąż jeszcze
bawił poza stolicą, ale niech tam! Grunt, że Batura drgnął lekko.
Paweł wyciągnął do niego rękę:
 Paweł Daniec.
 Jerzy Batura.
Zciskali sobie dłonie chyba odrobinę dłużej niż tego wymaga grzeczność.
 Tak więc druh Tomasz chowa się za zucha Pawła...  wycedził Baturą, chowając rękę
do kieszeni.
Ale tym razem przesadził. Parsknąłem śmiechem. Paweł zaś skłonił się uprzejmie:
 Cóż, czyż nie na płotkach powinni się uczyć swego zawodu początkujący rybacy?
Tak... Co innego, gdyby żył jeszcze pański świętej pamięci ojciec... Od niego to jeszcze długo
trzymałbym się z dala...
Oczy Batury zbielały:
 I ode mnie też proszę się trzymać daleko. Bo inaczej...
 Bo inaczej co?  zainteresował się życzliwie Paweł.  Pobawimy się ze sobą, tak?
Ze zdumieniem dostrzegłem, że blask złości w lodowatych oczach przesłonił na moment
cień żalu:
 Pobawimy? Tak, kiedyś marzyły mi się zabawy...
Syn Waldka wydał mi się nagle starszy niż na początku spotkania.
 Ale byłem jeszcze mały, kiedy życie nauczyło mnie, że trzeba brać je serio  podniósł
kołnierz płaszcza.  Do widzenia panom.
Patrzyliśmy za nim, jak odchodzi... Kilka kroków... Gdy nagle obrócił się. Błysk stali.
Zwist. Sprężynowy nóż dzwięcznie wbił się w korę klonu obok głowy Pawła. Ten popatrzył
na niego przez ramiÄ™.
Białe oczy zabłysły:
 CoÅ› wolno pan reaguje, panie Pawle!
Paweł wytrzymał spojrzenie. Ziewnął:
 Po co mam reagować, skoro widzę, że mierzy pan obok mnie? A tak nawiasem mówiąc,
coś za długo pan celuje przed rzutem. Przeciwnika trzeba zaskoczyć, panie Jerzy!
Tym razem w białych oczach błysnęło niechętne uznanie. Batura ukłonił się bez słowa i
ruszył alejką schylony pod wiatr, z rękoma głęboko w kieszeniach.
Nie wiem, co mi się stało, ale pobiegłem za nim. Odwrócił powoli głowę. Powieki wpół
przesłaniały jasne oczy. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, jak bardzo jest zmęczony.
 O co jeszcze chodzi?
 Panie Jerzy... nie chciałbym, żeby pan myślał, że się pana boję. Ale też nie chcę, żeby
uważał mnie pan za sprawcę śmierci ojca... Przecież to nieprawda!
 Niestety  przymknÄ…Å‚ oczy jeszcze bardziej  to prawda. Ojca od czasu do czasu coÅ›
napadało i wtedy mówił dużo o panu. Niby kpił, ale gdy się wsłuchałem w jego opowieści,
rozumiałem, że pana wychwala, stawia za wzór i po prostu panu zazdrości. Może nawet w
tych momentach pragnął, bym naśladował w życiu pana, a nie jego? Na szczęście takie
przemiany ojca trwały krótko i były coraz rzadsze.
Nagle miałem znów naprzeciw siebie dwa białe ognie.
 Ale to właśnie tuż po jednej z takich rozmów ojciec... zasłonił sobą kobietę...
zakładniczkę jakiegoś zbira uciekającego po napadzie... Zrobił to, bo przez chwilę, choć
naigrywając się, myślał pana kategoriami! Jest pan więc winien, panie Tomaszu!
Pokręciłem głową:
 Myli się pan. I zbytnio mi pochlebia. Pański ojciec zginął postępując tak, jak dyktowało
mu jego sumienie. Nikt inny, tylko ono!
 Sumienie?  białe oczy zwęziły się  Tym słowem pan mnie nie przestraszy, panie
Tomaszu... Ani pan, ani pański podwładny. Jeszcze się spotkamy!
ZAKOCCZENIE
Siedziałem właśnie nad korektą mojego dziełka o opatach sulejowskich, gdy rozległo się
nieśmiałe pukanie do drzwi.
 Proszę, otwarte!  zawołałem.
Na progu stanął komisarz Kolec. Zgnieciony prochowiec a la Colombo zastąpił nieco
zbyt obszerny garnitur.
Serdecznie zaprosiłem komisarza do środka, mając nadzieję dowiedzieć się czegoś
ważnego o nieborowskich kradzieżach.
 Czego się pan napije?  spytałem.  Nie dysponuję wprawdzie trunkami, ale mam dość
duży wybór herbat.
Oficer ożywił się:
 Naprawdę ma pan duży wybór? To może i znajdzie się chińska zielona? To moja
ulubiona...
Chińska zielona napełniła pokój swym delikatnym aromatem, którym rozkoszowaliśmy
siÄ™ przez chwilÄ™ w milczeniu.
Wreszcie Kolec powiedział swym jak zwykle smutnym głosem:
 Mamy ich.
 Tych z Nieborowa?
 A skąd mieliby być?  nieco zdziwił się komisarz.  Acha, jest jeszcze Sulejów i te ich
próby wyłudzania...
 Zabili mi przyjaciela!
 Niestety  smutek oficera był tam razem zupełnie na miejscu.  Nawet pod nieumyślne
spowodowanie śmierci trudno to byłoby podciągnąć...
W uszach zabrzmiały mi przekleństwa, którymi Nataniel obrzucał  sulejowskich
mnichów .
 Niech więc pan chociaż powie, kim oni są i jak wpadli  mruknąłem z rezygnacją. 
Bądz co bądz, jadałem przy jednym stole ze złodziejem... Kto się nim okazał?
Komisarz z wielką przyjemnością łyknął herbaty:
 Redaktor naczelny  Horyzontów Filozofii , Krupa, a właściwie Antoni Drzyzga, bo
takie jest jego prawdziwe nazwisko. Został schwytany, gdy wróciwszy po pewnym czasie do
Nieborowa zabrał się za opróżnianie globusów.
 Filozof złodziejem?
Policjant spróbował się uśmiechnąć:
 Filozof? Trzy klasy budowlanki skończone.
 Jak więc?...
 Prościutko. Teraz każdy może wydawać pismo. Filozoficzne, proszę bardzo!
Filozofowie o niczym innym nie marzÄ…, bo rzadko kto chce ich, jako niedochodowych,
drukować. Jeśli więc ma się wystarczająco dużo pieniędzy, to zamawia się u kilku znanych
filozofów artykuły, eseje, szkice... A za pana chętnie napiszą biedni filozofowie, a takich jest
większość, albo też studenci, czyli tak zwani  murzyni . A że jest pan redaktorem naczelnym
i dobrze płacącym, to nikt pana o wykształcenie nie zapyta, bo to równałoby się utracie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl