[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pozdejmowałem wszystkie obrazy i pod jednym z nich znalazłem sejf. Spróbowałem
otworzyć go na słuch, ale niestety sztuczka widziana na filmach o gangu Olsena nie
powiodła się. Poprzewracałem meble, powyrzucałem książki z biblioteczki. W kuchni za
zlewem znalazłem skrzynkę z narzędziami. W szafce była też dwulitrowa butelka
Smirnoffa. Wróciłem do sypialni. Starannie polałem powalonego wroga wódką, a potem
walcząc z obrzydzeniem zapaliłem papierosa wyjętego z paczki leżącej na stoliku.
Paliłem i patrzyłem na Jerzego bez słowa. Zauważyłem z satysfakcją, że oczy otwierają
mu się szeroko w skrajnym przerażeniu. Cóż, oczekiwanie na egzekucję jest ponoć
gorsze niż sama egzekucja.
"To jednak tchórz" - pomyślałem. - "Zgrywa wielkiego gangstera, a gdy przyjdzie co
do czego robi pod siebie ze strachu".
Szarpnął się w więzach, ale pogroziłem mu palącym się papierosem i spokorniał.
Zauważyłem, że chce coś powiedzieć. Odkleiłem mu plaster. Bluznął straszliwą
wiązanką, więc zakleiłem go z powrotem. Popatrzyłem na zegar ścienny. Czwarta rano.
Pora iść. Wziąłem pilota do telewizora i ustawiłem na "jedynkę". Ekran był ciemny.
Brak emisji. Nastawiłem dzwięk na pełen regulator. O szóstej rano ryk telewizora
sprowadzi na miejsce ochronę.
Wyjąłem z kieszeni nóż i wyskrobałem na ścianie wielką literę "Z". Czy to moja wina,
że Zorro był jednym z bohaterów mojego dzieciństwa? W wazonie stały cztery róże.
Złamałem trzy z nich. Miałem nadzieję, że zrozumie ten znak: ostatnie ostrzeżenie.
Zadowolony wycofałem się tą samą drogą: przez kominek na dach. Założyłem z
powrotem ruszt. Miałem nadzieję, że nikt nie odkryje mojej drogi. Mogła się jeszcze
przydać, poza tym chciałem sprawić wrażenie, że tajemniczy wróg uderzył znienacka w
sam środek pilnie strzeżonej twierdzy i bez śladu się ulotnił. Z plecaka wyjąłem
paralotnię. Zapiąłem uprząż i strzepnąłem czaszą, by wypełniło ją powietrze. Powiał
wiatr i uleciałem. Wicher gnał mnie prosto na północ. Upajałem się mroznym
powietrzem. Pode mną przesuwał się Mokotów. Dziesiątki niewielkich domków i
zbudowanych po wojnie kamienic, w lecie tonących w zieleni, teraz przysypanych
śniegiem. Znosiło mnie nieco w lewo. Nieoczekiwanie zamajaczyła pode mną rozległa
ciemna przestrzeń - Pola Mokotowskie. Tam gdzie światło księżyca odbijało się w
świeżym śniegu, powstawał dziwny, nienaturalnie wyglądający poblask. Oświetlone
jasno puby i kłębiący się koło nich ludzie... Zakręciłem łagodnie i złapałem prąd
wznoszący. Mignęły w dole otulone śniegiem drzewa i podświetlony dyskretnie gmach
85
Biblioteki Narodowej. Z góry budynek wydawał mi się niewielki, ale w jego wnętrzu
spoczywało przeszło pięć milionów książek.
Leciałem teraz niemal dokładnie na wschód cały czas nabierając wysokości.
Przemknąłem nad gmachem Głównego Urzędu Statystycznego, wzniesionym na planie
litery Y. Trochę opadłem, ale bezpiecznie udało mi się ominąć akademik Politechniki -
Riwierę.
Przeleciałem nad placem Unii Lubelskiej i nieoczekiwanie znalazłem się nad
Aazienkami. Daleko po prawej stronie mignął mi biały budynek Belwederu. Park u
podnóża skarpy spał w okowach mrozu, ale budynki były ładnie oświetlone.
Rozpoznałem Biały Domek - małą piętrową willę, w której Stanisław August
Poniatowski trzymał swój harem. Z kolei ujrzałem okrągłą rotundę Wodozbioru, a potem
pałac przycupnięty na wyspie. Delikatnie ściągnąłem linki. Znowu nabierałem
wysokości. Zamek Ujazdowski był ciemny, na szczęście leciałem wysoko i nie wpadłem
na niego. Złapałem wiatr południowy. Przesuwały się w dole pałacyki na Trakcie
Królewskim. Wytracałem stopniowo wysokość, ale nad placem Trzech Krzyży znowu
złapałem prąd wznoszący.
Zaobserwowałem ciekawą prawidłowość. Nad terenami nie zabudowanymi opadałem
w dół. Nad zwartą zabudową wznosiłem się do góry. Widocznie w mieście
występowanie ciepłych prądów wznoszących związane było z ucieczką w atmosferę
ciepła z centralnego ogrzewania.
Przepłynęła pode mną rotunda kościoła. Muzeum Narodowe zostało z boku i już
byłem nad Krakowskim Przedmieściem. Przeleciałem koło wysokiej wieży kościoła
Zwiętego Krzyża, pod drugiej stronie ciemniał dziedziniec Uniwersytetu. W kilka minut
pózniej zostawiłem za sobą Pałac dawniej Namiestnikowski, obecnie Prezydencki.
Minąłem siedzibę naszego ministerstwa i wyrosła przede mną góra świateł - Stare
Miasto. Znowu zacząłem opadać. Wyminąłem o włos dzwonnicę kościoła Zwiętej Anny
i wykorzystując przerwę w zabudowie skręciłem nad Wisłę. Zamek Królewski był ładnie
oświetlony, przez chwilę znalazłem się w blasku reflektora, ale chyba na szczęście nikt
mnie nie zauważył. Leciałem wzdłuż Brzozowej. Wiatr ustał. Wykonałem łagodny zwrot
i opadłem u podnóża staromiejskiej skarpy na tak zwanej Gnojnej Górze. Stok był dość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl