[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziecka. Samolot z tobą na pokładzie leci w dół jak ustrzelona kaczka. Tu i teraz. Za pózno na
działanie. Za pózno na żal. Nic, co się stało, nie może się odstać. Prosta zasada.
Chłopak cały się trzęsie. Na białej jak papier twarzy ma purpurowe kleksy wypieków. Wyciąga w
moją stronę oskarżycielski palec.
- Jesteś zarażony, tak? Chory na jakieś afrykańskie świństwo? Dlatego masz na sobie te wszystkie
ciuchy i wcale się nie pocisz! A teraz zakaziłeś też nas, ty skurwielu! Zakaziłeś i myślisz, że umrzemy
sobie dla twojej satysfakcji, cholerny pojebany sukinsynu! Tak?! Tak?!
No, bystry to on nie jest, siostro, kręcę z politowaniem głową.
Dziewczyna szarpie go za rękaw, w oczach ma tylko strach.
- Widzisz, młody - mówię tonem szczerej pogawędki. - Wszystko przez to, że nie czytasz uważnie
tych swoich durnych przewodników. Pewnie napisali, że w ruinach takich jak te chętnie pomieszkują
nomadzi. W dzień właściwie ich nie widać. Chowają się przed ludzkim okiem lepiej niż koboldy.
Ale zawsze daje się zauważyć jakiś ślad ich obecności. Cień na ścianie. Daleki płacz dziecka.
Samotny osioł krążący wśród zwalonych kolumn. Skorupa całkiem współczesnego garnka. A tu nic.
Cisza. Samotnie i pusto. To powinno skłaniać do zastanowienia, nie?
- O czym... o czym ty...? - bełkocze z przerażeniem.
- O nomadach - wyjaśniam uprzejmie. - A raczej ich dziwnej nieobecności. A może nie takiej
znów niezwykłej, jak się lepiej przyjrzeć. Odludne, lec2 charakterystyczne miejsca, gdzie można
znalezć wiele spokojnych kryjówek i nieco miłego cienia. Kogo może kusić, co? Tylko
koczowników? Purpurowieje cały jak indyk.
- Terrorystów - skrzeczy słabo. - O Boże, Jesteś...
- Nie - tłumaczę cierpliwie. - Mówiłem już. Kolekcjonerem. Ale tak, masz rację. Bywają tu
terroryści. I zwykli bandyci. Przemytnicy narkotyków. Handlarze bronią. %7ływym towarem. Tylko
wybierać. Los chciał, że tym razem mamy do czynienia z narkotykami. Bywa.
Wzruszam ramionami.
- Spójrz tam. - Wskazuję ręką. - Widzisz? Parkują samochody. Wysiadają kolesie z automatami i
bronią krótką. Po tamtej stronie nekropolii. Między punickimi grobowcami. Unikalnymi skądinąd.
Ale to raczej nie jest zbiorowa wycieczka krajoznawcza, nie?
Blade oczy za okularami chłopaka miotają się jak otrute ryby w ciasnym akwarium.
- Nic nie powiemy! Przysięgam! Błagam! Będziemy milczeć jak grób.
- A w to to akurat uwierzę - uśmiecham się. - Ale mnie nie masz co przekonywać. Ja nie mam z tym
nic wspólnego.
- Cień! - piszczy tymczasem laska. - Cień! On nie ma... I oczy! O Jezu! Patrz!
Pochylam siÄ™ ku niej.
- Co, że całe czarne, bez tęczówek i białek? No i co z tego? To zle? Przecież uczyli cię, siostro,
żeby nikogo nie oceniać, co? Nie wolno wartościować, rybko. Nie ma dobra ani zła i takie tam. Nie
pamiętasz?
- Kim jesteÅ›? Kim naprawdÄ™...
- Zbieraczem historii - przerywam ostro. - Ile razy mam powtarzać?
- Czego chcesz? - głos chłopaka łamie się jak przy mutacji.
Pokazuje w uśmiechu zęby.
- Pomóc. Odwrócić to, co nieodwracalne. Waszą śmierć, która nastąpi - zerkam na zegarek - za
jakieś piętnaście minut, najdalej. Bo chłopcy już tu są. Zauważyli wasz samochód. I, obawiam się,
nie pozwolą wam odjechać.
Dzieciak ściska swoją cyfrówkę, jakby to była jakaś cholerna królicza łapka.
- I co za to chcesz? Nasze dusze?
No nie, teraz to przegiÄ…Å‚.
- Na diabła mi wasze pieprzone dusze? Nic nie chcę. Taki ze mnie dobry chłopak. Proponuję
losowanie. Jeśli wygracie, odjedziecie, jakbyście byli dla nich niewidzialni. Jeśli przegracie,
chłopcy was dorwą. No jak? Wchodzicie w to czy mam się wynosić?
- Wchodzimy - chrypie laska nadspodziewanie stanowczo.
- Brawo, królowo - mówię. - Zdecydowałaś, więc będziesz losować za was oboje.
Cofa siÄ™ odruchowo.
- Ale ja nie... nie wiem...
Podnoszę wzrok, spoglądam wprost w gorące słoneczne oko. Nie oślepia mnie. Jasne, że nie.
- Zauważyliście, jaką moc ma słońce? Ta cholernie wielka kula płonących gazów to ogromna moc.
Niezwykła potęga. Bezpośrednie uderzenie promieni słonecznych zmienia losy świata. Naprawdę.
Upał wyzwala potężne emocje, ogromną energię. Zwróciliście kiedyś uwagę, że wszystkie wielkie
religie zrodziły się w gorących krajach? Ktoś szedł na pustynię i wracał z udarem słonecznym, a
także gotowym programem uzyskanym wprost od Najwyższej Istoty. Rany, to były dopiero
fantastyczne historie. Te wszystkie wzloty, zwątpienia, szaleństwa, wszystko w imię potężnej mistyki.
Perły mojej kolekcji. Prawdziwe szlachetne kamienie. Czystsze, bardziej wartościowe niż sam
Kohinoor. Bezcenne. Wasza historia to nic godnego uwagi, obawiam siÄ™. Ale w sumie to nie moja
sprawa. No dalej, królowo. Jesteś gotowa ze mną zagrać?
- Zaraz! - plÄ…cze siÄ™. - Zaraz. Nie wiem, czego pan chce...
W obliczu niebezpieczeństwa nie lgną do siebie, nie podtrzymują się na duchu. Nawet nie szukają
nawzajem swoich dłoni. Przeciwnie, odsunęli się trochę, jakby każde pokazywało, że ma czyste ręce,
że winne jest to drugie. Laska patrzy na okularnika jak na śmiecia. W oczach ma żądzę mordu. To
pewnie był jego pomysł, ta wycieczka do ruin. Ona najchętniej nie ruszyłaby tłustawej dupy z hotelu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl