[ Pobierz całość w formacie PDF ]

piaszczysty brzeg i potoczył się dalej. Kiriłow miotał się w tęsknocie i rozglądał się dookoła.
Z tyłu, przy skąpym blasku gwiazd widać było drogę i znikające w ciemnościach przybrzeżne
wierzby. Z prawej strony ciągnęła się równina, gładka i bezkresna jak niebo; gdzieś daleko tu
i ówdzie, chyba na torfowych bagnach, paliły się przyćmione ogniki. Na lewo, równolegle z
drogą, wznosił się pagórek, kędzierzawy od drobnych krzaków, a nad pagórkiem nieruchomo
wisiał duży czerwony półksiężyc z lekka zaćmiony przez mgłę i otoczony drobnymi
chmurkami, które, wydawało się, oglądały go ze wszystkich stron i pilnowały, żeby nie uciekł.
W całej przyrodzie odczuwała się jakaś beznadziejność i rezygnacja; ziemia jak upadła
kobieta, która siedzi w samotności w ciemnym pokoju i próbuje nie myśleć o przeszłości,
męczyła się wspomnieniami o wiośnie i lecie i z pokorą czekała na nieuniknioną zimę.
Gdziekolwiek nie spojrzeć krajobraz wyglądał jak ciemna, bezdenna i zimna dziura, z której
nie zdołają wydostać się ani Kiriłow, ani Abogin, ani czerwony półksiężyc...
Im bliżej celu znajdował się powóz, tym bardziej zniecierpliwiony robił się Abogin. Kręcił
się, podskakiwał, wypatrywał czegoś z przodu przez ramię woznicy. Jego oddech drżał, kiedy
powóz zatrzymał się wreszcie koło ganku gustownie udrapowanego pasiastym płótnem, a on
patrzył na oświetlone okna na drugim piętrze.
 Jeżeli coś się stanie, nie...nie przeżyję  powiedział wchodząc z doktorem do
przedpokoju i zacierając ze zdenerwowania ręce.  Ale nie słychać zamieszania, więc na razie
wszystko w porządku  dodał nasłuchując.
Do przedpokoju nie dochodziły ani głosy, ani kroki i wydawało się, że cały dom spał,
chociaż był jasno oświetlony. Doktor i Abogin, którzy znajdowali się do tej pory w
ciemnościach, mogli nareszcie przypatrzeć się sobie. Doktor był wysokiego wzrostu, nieco
przygarbiony, ubrany niedbale i twarz miał brzydką. Coś nieprzyjemnie oschłego, zimnego i
surowego było w jego grubych jak u murzyna wargach, orlim nosie i apatycznym, obojętnym
wzroku. Rozczochrane włosy, zapadnięte skronie, przedwczesna siwizna w długiej, wąskiej
brodzie, przez którą przeświecał podbródek, bladoszary kolor cery i niedbałe kanciaste ruchy
 wszystko to swą oschłością przypominało o przeżytym nieszczęściu, niepowodzeniu,
zmęczeniu życiem i ludzmi. Patrząc na jego bezduszną postać, nie chciało się wierzyć, że ten
człowiek ma żonę i mógł opłakiwać śmierć dziecka. Abogin wyglądał zupełnie inaczej. Był to
krzepki okazały blondyn, z dużą głową i z wyrazistymi, lecz miękkimi rysami twarzy, ubrany
z elegancją według ostatniej mody. W jego postawie, w starannie zapiętym surducie, w
grzywie włosów i w twarzy było coś szlachetnego, coś z lwa; chodził z wysoko podniesioną
głową i wypiętą do przodu piersią, mówił przyjemnym barytonem, a w tym, jak zdejmował
szalik czy poprawiał włosy na głowie, czuła się delikatna, prawie kobieca wytworność. Nawet
bladość i dziecinny strach, z jakim rozbierając się zerkał na schody prowadzące na górę, nie
17
psuły dobrego wrażenia i nie przynosiły żadnej ujmy jego zdrowiu, sytości i pewności siebie,
którymi tryskał.
 Nikogo nie ma i nic nie słychać  powiedział wchodząc po schodach.  Wszystko
spokojnie. Daj Boże!
Zaprowadził doktora z przedpokoju do dużego salonu, gdzie czernił się fortepian i wisiał
żyrandol w białym pokrowcu; przeszli stamtąd do małej, bardzo przytulnej i pięknej bawialni,
którą wypełniał przyjemny różowy półmrok.
 Proszę tu zaczekać, panie doktorze  powiedział Abogin  zaraz wracam. Pójdę zobaczyć
i uprzedzić.
Kiriłow został sam. Przepych bawialni, przyjemny półmrok i sama jego obecność w
obcym, nieznajomym domu, mająca charakter przygody, jak widać, nie poruszyły go. Siedział
w fotelu i przyglądał się swym poparzonym karbolem rękom. Tylko mimochodem zerknął na
jaskrawoczerwony klosz, futerał od wiolonczeli i spojrzawszy z ukosa w stronę tykającego
zegarka, dostrzegł wypchanego wilka, tak samo okazałego i sytego, jak Abogin.
Było cicho... Gdzieś daleko w sąsiednich pokojach ktoś głośno powiedział  a! ,
zadzwięczały szklane drzwi, chyba od szafy, i znów zapanowała cisza. Odczekawszy z pięć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl