[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dręczyła ją świadomość, że nie jest w nim sama. Nie chciała się rozglądać na boki w obawie, że
zobaczy coś strasznego, jakiś szalony wytwór swego znękanego umysłu.
Gdy nadeszła pora podwieczorku, poczuła, że nic nie przełknie. Wzięła tylko dzbanek z
herbatą i rezygnując z babeczek i cieniutkich kanapek z ogórkiem, które tak lubiła latem, wyszła na
taras. Aapczywie piła gorącą, słodką herbatę, jakby widząc w niej coś wiążącego ją z normalnością,
trzymającego przy życiu. W gardle czuła gorycz, jakby przełknęła jakąś truciznę, ale były to tylko
łzy. Dusiła je w sobie w obawie, że jeśli się teraz podda, osunie się w szaleństwo i już nigdy nie
przestanie płakać.
Wraz z zapadaniem ciemności czuła narastający strach przed własnym domem. Miała
wrażenie, jakby jej dotychczasowa ostoja spokoju i bezpieczeństwa zamieniała się w coś
mrocznego, niepojętego i nieuchwytnego. Tak bardzo by chciała, żeby wszystko znów było jak
dawniej, spokojne i bezpieczne. %7łeby Harry znów był obok niej, albo gdzieś w pobliżu, żeby
błyskała jego rudawa czupryna (jej siostra nazywała ją pomarańczową, ale ona sama wolała uważać
ją za złocistą), kiedy pochylony w ogrodzie pielił albo w skupieniu nakręcał stojący zegar.
Zaczęła pisać do niego list, ale po paru zdaniach podarła go w obawie, że między
wierszami wyczyta jej niepokój i domyśli się, że dzieje się z nią coś złego. Zaczęła pisać do matki,
chcąc się dowiedzieć, czy w ich rodzinie zdarzały się przypadki szaleństwa, ale i ten szybko
podarła. Czuła, że po jego otrzymaniu matka wsiadłaby w najbliższy pociąg i przyjechała
sprawdzić, co się stało córce.
I wciąż coś się obok niej działo. Czasem wydawało się.
że wystarczy wyciągnąć rękę, by tego dotknąć. Ale nie potrafiła przekroczyć bariery
otępienia i stawić temu czoło.
Następnego dnia z samego rana wyszła boso do mokrego od rosy ogrodu, nie zważając
na to, co pomyślą jej sąsiedzi, gdy zobaczą, jak chodzi po ogrodzie w szlafroku. Poszła ścieżką aż
do łabędzi i ławeczki na końcu ogrodu. Siedzący na jabłoni drozd skrzekliwie wyraził swoje
niezadowolenie. Zwykle próbowała do niego przemawiać, ale dziś nie miała ochoty się do niego
przymilać. Tak naprawdę na nic nie miała ochoty.
Stanęła obrócona twarzą do domu i z trudem opanowując drżenie w glosie, powiedziała
głośno i wyraznie:
Idz sobie. Nie chcÄ™ ciÄ™ tutaj. Odejdz i zostaw mnie w spokoju!
Poczuła, jakby się coś koło niej unosiło w powietrzu, jakby czyjąś wyrazną obecność.
Naprawdę, nie chcę cię tutaj powtórzyła. Odejdz i zostaw mnie w spokoju. Na
litość boską, odejdz stąd!
Czując, że po raz pierwszy od początku tej męki płyną jej z oczu łzy, powtórzyła raz
jeszcze:
Na litość boską...
Dopiero dochodzący z kuchni gwizd czajnika i obawa, że woda może się do końca
wygotować, co zakończyłoby się przypaleniem czajnika, skłoniły ją do powrotu do domu.
Odstawiła czajnik i rozejrzała się za dzbankiem. Tak była zaabsorbowana myślą o
wyjściu do ogrodu i próbą uporania się ze zwidami, że zapomniała wsypać do niego herbaty.
Pierwszą filiżankę wypiła w kuchni, nie mając ochoty przenosić się do pokoju czy na
taras. Mocny, aromatyczny płyn zdawał się rozpływać żyłami i rozgrzewać lód zalegający w jej
sercu.
Pijąc cały czas, czujnie nastawiała uszu, jednak nic się wokół niej nie działo.
Ostrożnie przeszła najpierw do pokoju, potem udała się na górę, wreszcie wyszła na
skąpany w porannym słońcu taras.
Wszędzie wokół niej panował teraz spokój.
Szaleństwo nie opuszcza człowieka ot tak, ostrzegał ją jej racjonalny umysł. Nie
rozwiewa się w powietrzu jak jesienna mgła.
Ale dom był najwyrazniej pusty. Głęboko oddychając, czujnie nasłuchiwała i rozglądała
się, jednak niczego nie widziała ani słyszała.
Dom był wolny.
Z radością pobiegła na górę, wpadła do swego pokoju i na oścież otworzyła szafę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]