[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zlikwidowali większość broniących się tam strażników. Zanim jednak osiągnęli podwórzec i
zdołali sprowadzić posiłki zza muru, kontratak przebudzonych obrońców powstrzymał ich.
Osiągnięcie sukcesu stało się już niemożliwe i Trozelligoj wycofywali się wolno, prowadząc
walki osłonowe. Ludzie wciąż jeszcze ginęli, ale bitwa była już zakończona. W wodzie unosiły
się ciała, przeważnie naszpikowane bełtami z kusz, wynoszono rannych. Dla Jasona nie było już
nic do roboty i mimowolnie zaczął zastanawiać się, co za sens miał ten atak o północy.
W tej samej chwili ogarnęło go przeczucie dalszych kłopotów. Atak został odparty, ale mimo
wszystko czuł, że coś, coś ważnego, jest nie tak. Wtedy właśnie przypomniał sobie odgłosy
dobiegające z klatki schodowej - ciężkie kroki i brzęk broni. I okrzyk - urwany nagle. Kiedy
słyszał te dzwięki, nie przydał im żadnego znaczenia. Nawet gdyby się nad nimi wówczas zasta-
nawiał, uznałby, że to dalsi żołnierze spieszą do walki.
- Ale przecież wyszedłem ostatni! Nikt po mnie nie schodził po schodach! - Mówiąc to, podbiegł
do schodów i popędził do góry, przeskakując po trzy stopnie.
Gdzieś z góry dobiegł łoskot i dzwięk metalu uderzającego o kamień. Jason wpadł do holu,
potknął się o leżące ciało i uzmysłowił sobie, że odgłosy walki dobiegają z jego pokojów.
Wewnątrz był dom wariatów i rzeznia zarazem. Ocalała tylko jedna lampa i w jej migocącym
świetle żołnierze potykali się o szczątki mebli, walczyli i ginęli.
Wypełnione walczącymi ludzmi pomieszczenia jakby zmalały i Jason przeskoczył przez splątane
w śmiertelnym uścisku zwłoki, by wesprzeć rzednące szeregi Perssonoj.
- Ijale! Gdzie jesteś? - zawołał i wyrżnął morgensz-ternem w hełm szarżującego żołnierza.
Napastnik upadł, przewracając sąsiada i Jason wdarł się w po wstałą lukę.
- To on! - krzyknął czyjś głos z tylnych szeregów Trozelligoj i niemal wszyscy atakujący rzucili
się na niego. Było ich tak wielu, że przeszkadzali sobie nawzajem. Nacierali z szaleńczą furią.
Starali się go obezwładnić, podciąć mu nogi lub przestrzelić ramię. Uderzenie mieczem, którego
nie zdołał sparować, rozcięło mu udo, ramię bolało go od wysiłku, z jakim wymachiwał
morgenszternem, tworząc przed sobą śmiercionośną zasłonę. Widział przed sobą jedynie
atakujących go, zdesperowanych ludzi i nie zdawał sobie sprawy, że wieść o napadzie już się
rozniosła. Obrońcom przybyły posiłki i żołnierze przed nim zostali zmieceni przez falę Perssonoj.
Jason otarł rękawem pot z czoła i na drżących nogach ruszył za nimi. Zapłonęły nowe pochodnie i
w ich świetle dostrzegł, że nieliczni napastnicy bronią się ramię przy ramieniu osłaniając
pozostałych, przeciskających się przez okna wychodzące na kanał. Jego pieczołowicie założone
szyby zamieniły się w potłuczone odłamki, we framugi i ściany wbite były haki z umocowanymi
do nich grubymi linami.
Wbiegł oddział kuszników i wystrzelał ostatnich żołnierzy z ariergardy. Jason podbiegł do okna.
Ciemne kształty znikały, gorączkowo spełzając po sznuro-
wych drabinkach. Wrzeszczący zwycięzcy zaczęli przecinać liny, ale Jason odtrącił ich wołając:
- Nie, za nimi! - Przełożył nogę przez framugę okna. Schodził po kołyszącej się drabince,
zaciskając w zębach rękojeść morgenszterna i klnąc pod nosem umykające szczeble.
Gdy dotarł na dół, zobaczył zanurzone w wodzie końce drabin i usłyszał niknący w ciemnościach
odgłos pospiesznego wiosłowania. I nagle do jego świadomości dotarł ból w zranionej nodze i
uczucie całkowitego wyczerpania. Nie miał zamiaru próbować wspinać się z powrotem na górę.
- Niech przyślą tu łódz! - powiedział żołnierzowi, który podążał za nim po drabince. Wisiał,
trzymając się ramieniem szczebelka aż do chwili, kiedy pojawiła się łódz. Na jej dziobie, z
obnażonym mieczem w dłoni, stał Hertug we własnej osobie.
- Co to był za atak? O co tu chodziło? - zapytał. Jason z trudem przedostał się do łódki i ciężko
opadł na ławkę.
- Teraz jest to oczywiste. Cały ten atak został zorganizowany po to, żeby mnie porwać.
- Co? To niemożliwe...
- Możliwe, możliwe, jeżeli zastanowisz się przez chwilę. Atak na morską bramę wcale nie miał
się udać. Powinien był tylko odwrócić uwagę, a w tym samym czasie druga grupa miała mnie
porwać. Całe szczęście, że właśnie pracowałem, zazwyczaj o tej porze śpię...
- Ale kto chciał cię porwać? Dlaczego?
- Czy jeszcze do ciebie nie dotarło, że jestem obecnie najcenniejszą osobą w Appsali? Pierwsi
uzmysłowili to sobie Mastreguloj. Nawet udało im się mnie
porwać, jak sobie przypominasz. Powinniśmy się spodziewać tego ataku Trozelligoj. W końcu
muszą już wiedzieć, że robię maszyny parowe - a to stanowiło przecież ich dawny monopol.
Aódz przedostała się przez rozbite wrota morskiej bramy i dobiła do pirsu. Obolały Jason
wygramolił się na brzeg.
- Ale jak udało im się dotrzeć do środka i w jaki sposób odnalezli twoje mieszkanie?
- To była wewnętrzna robota, zdrajca, jak zwykle na tej cholernej planecie. Ktoś, kto znał rozkład
dnia, kto mógł wbić hak i zrzucić pierwszą drabinkę czekającym, zanim rozpoczął się atak. To nie
była Ijale - musieli ją porwać.
- Dowiem się, kto był tym zdrajcą! - wrzasnął Hertug. - Wpakuję go do pieca hakowego cal po
calu.
- Wiem, kto nim jest - odparł Jason z paskudnym błyskiem w oczach. - Usłyszałem jego głos,
kiedy wbiegłem do pokoju. Powiedział im, kim jestem. Poznałem ten głos - to był mój niewolnik,
Mikah.
Rozdział 15 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl