[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej żadnych szczególnych względów. Raniło to jej ego i serce.
Nocami leżała w łóżku bezsennie, rozmyślając, co robić. Nie
potrafiła go rozgryzć: miał w sobie tyle namiętności, a jednak
za wszelką cenę nie chciał jej uzewnętrzniać, wolał kryć się za
maską chłodu i obojętności.
Myślała o nim bezustannie nawet wtedy, gdy zajęta była
realizacją swojego planu. Dni mijały i nic się nie działo. Ross
odnosił się do niej przyjaznie i uprzejmie, co i tak stanowiło
już pewien postęp. Chyba zrezygnował z zamiaru, by się jej
pozbyć z Obalabi, i ta myśl stanowiła dla niej pocieszenie.
Postanowiła czekać, co życie przyniesie, zresztą nie miała tu
wiele do wyboru.
Jej biznes zaczynał się rozwijać. Znalazła jeszcze kilka
kobiet, które chciały dla niej szyć i były chętne do nauki.
Miała też okazję zobaczyć się z Joem i jego żoną,
potrzebowała bowiem ich rady. Mając na uwadze interes
swoich bliskich, Joe powitał jej inicjatywę z entuzjazmem i
obiecał pomoc. Miał wielu krewnych i rozmaite kontakty. Nie
minęły dwa dni, a Sasha nawiązała współpracę z jego ambitną
i wykształconą siostrą, ładną młodą kobietą, bardzo
zainteresowaną tego rodzaju przedsiębiorczością. Fatima
miała pomóc w rozkręceniu interesu, a następnie przejąć go,
kiedy Sasha wróci do Stanów. Był to wspaniały plan.
Z formalnego punktu widzenia sprawa nie była taka
oczywista, ponieważ Sasha była cudzoziemką, a do
prowadzenia działalności gospodarczej potrzebne były
rozmaite pozwolenia i koncesje. Tu jednak Joe zaoferował
swoją pomoc. Wszelkie potrzebne umowy zostały zawarte,
odpowiednie dokumenty podpisane.
Pomoc Joego wcale się na tym nie zakończyła. Jeżeli
Sasha zadba o transport uszytych w Obalabi ubrań do jego
biura w Akrze, on zobowiązywał się zorganizować dalszy
transport do Stanów. Dopilnował też zakupu sześciu maszyn
do szycia, które z Akry dostarczył jej do Obalabi.
Maszyny przyjechały ciężarówką któregoś popołudnia,
akurat wtedy, gdy Ross wracał ze szpitala do domu.
- Co to jest? - zapytał, widząc kierowcę, który je właśnie
wyładowywał.
- Maszyny do szycia - odparła Sasha skwapliwie,
uśmiechając się przy tym szeroko.
- Po co?
- %7łeby na nich szyć.
- Co ty kombinujesz?
- Założyłam w Obalabi małe przedsiębiorstwo krawieckie
szyjące spódnice i sukienki.
- Małe przedsiębiorstwo? Czy ty oszalałaś?
- Nie, o ile wiem, jestem przy zdrowych zmysłach. -
Sasha uśmiechnęła się do kierowcy i zapłaciła mu dodatkowo
za pomoc przy wyładunku.
Ross chwycił ją za rękę i niemal siłą wciągnął do domu.
Potykał się prawie o sterty spódnic, sukienek i bluzek. Stanął
jak wryty, bo pokój wyglądał jak jakiś magazyn garderoby, a
bogactwo kolorów aż biło w oczy.
- Co tu się, do diabła, dzieje? - zapytał niskim, nie
wróżącym nic dobrego głosem.
- Zatrudniłam dwanaście tutejszych kobiet, żeby przez pół
roku dla mnie szyły. Odniosłam wrażenie, że jesteś
zaniepokojony moim próżniactwem, więc postanowiłam
zacząć robić coś pożytecznego.
- I co zamierzasz zrobić z tymi wszystkimi ubraniami?
- Sprzedać je w Stanach.
- Prawdziwa z ciebie kobieta interesu, co?
- Podobno ma siÄ™ to we krwi.
- To, że dobrze szło ci w Stanach, wcale nie znaczy, że
interes tutaj też się uda.
A więc wiedział o La Tres Chic Boutique Antique. No
cóż, najwyrazniej zdążył zasięgnąć języka na jej temat.
- Nie przekonam się, jeśli nie spróbuję, prawda?
- Zdajesz sobie sprawę, ile tego rodzaju przedsięwzięć co
roku upada? Czy pomyślałaś, co stanie się z tymi kobietami,
kiedy wyjedziesz i stracÄ… tÄ™ pracÄ™?
- Tak, zastanawiałam się nad tym.
- Co im wtedy powiesz? Zarobiłam już parę dolców,
bardzo wam dziękuję i wyjeżdżam? - Ross miał wściekłość w
oczach. - Nie rozumiesz, co robisz? Wzbudzasz nadzieje i
oczekiwania! One będą liczyły, że to przedsięwzięcie to coś
trwałego! Realizujesz swoje kaprysy i zachcianki kosztem
tych kobiet!
Teraz już i Sashę ogarnęła wściekłość.
- Może nie jestem aż taka głupia, żeby tego nie rozumieć -
wycedziła. - Może już najwyższy czas, żebyś mnie choć
trochę docenił i zauważył, że jednak mam odrobinę rozumu i
wyobrazni. Może - ciągnęła jeszcze wolniej, patrząc prosto w
jego gniewne oczy - nie zamierzam stąd wyjeżdżać? -
Przynajmniej na razie. Rzeczywiście, nie zamierzała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]