[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ność. Zaraz z początkiem pory deszczowej pojawiły się roje moskitów. Pierwej wcale ich nie
widziałem, wyjąwszy raz w lesie, gdy mnie w okolicy bagnistej opadły i mocno pocięły. Ale
teraz snadz z tego powodu, że łączka przyległa do mojego mieszkania zamieniła się w błoci-
39
sko, nieznośne owady zakwaterowały się tu na dobre, obierając sobie za najlepszy przysma-
czek biedne moje ciało.
W dzień jak w dzień, oganiałem się skutecznie, lecz gdy nadszedł wieczór, ani sobie dać
rady. Kłuły mnie okropnie po całym ciele, do ust nawet wlatywały, i nieraz musiałem się
okładać świeżą ziemią, aby choć trochę ulgi doznać w palącym bólu. Gdyby przynajmniej
można ogień rozniecić i dymem odpędzić te krwiożercze stworzenia! Kładąc się spać, włazi-
łem pod warstwy liścia kokosowego, ale umiały one i przez to pokrycie dostać się do mej
skóry.
Nie ma rady, bierzmy się do krawiectwa. Nieraz w domu, rozdarłszy suknie, sporządzałem
je po kryjomu, żeby matka nie zobaczyła szkody. Może też potrafię i nowe uszyć.
Nie była to jednak łatwa robota.
Naprzód skórki były nadzwyczaj twarde. Zabiwszy zająca i obciągnąwszy go ze skóry,
zwykle rzucałem ją na bok, nie myśląc, aby mi się na co przydała. Zsychały się więc na słoń-
cu jak kości, a gdy wziąłem się do rozprostowania, pękały. Należało je zmiękczyć.
Wiedziałem, że garbarze moczą skóry w korze dębowej, ale dębów na mojej wyspie wcale
nie było. A gdyby zmoczyć w wodzie morskiej? Myśl niezła, lecz mógłby się włos uszkodzić.
Korzystając z dzisiejszej pogody, pobiegłem na wybrzeże, porozkładałem skórki włosem do
ziemi i z kolei polewałem wodą. Jak tylko skóra odmiękła, tarłem ją w rękach jak praczka
chusty. Po kilkugodzinnej pracy udało mi się tym sposobem wyprawić je jako tako. Z każdej
za pomocą noża oskrobywałem szczątki żyłek i mięsa; potem, nasypawszy piasku i trąc,
nadawałem im pewna miękkość. Nad wieczorem było czternaście skórek gotowych do użycia,
bo też tyle ich tylko posiadałem.
Mając materiał, należało go przykroić. Dawna odzież posłużyła za formę, ale mój biedny
nóż przez dwumiesięczne użycie, a zwłaszcza od drzewa żelaznego, stępiał zupełnie. Wyna-
lazłem kamyk, począłem pociągać ostrożnie, aby ostrza nie popsuć, a gdym je poprawił, za-
brałem się do przykrawania. Kto by mnie widział, ilem się przy tej pracy napocił, użaliłby się
nade mną. Gdybyż ciąć z jednej sztuki materii, to co innego, ale tu trzeba z kilku skórek przy-
kładać, przymierzać, stosować. To mi niezmiernie bałamuciło w głowie, wszystkie kawałki
się mieszały. Na koniec tym sposobem trafiłem do ładu, że stan, rękawy i nogawice porozkła-
dałem osobno i każda część odzieży na innym leżała miejscu.
Na nieszczęście skórek było za mało, ledwie na krótką koszulę, a raczej kaftan i spodnie,
kolan sięgające, starczyło. O kamaszkach ani myśleć.
Już więc wszystko przyrządzone, tylko siadać i szyć. Ba, gdzież igły i nici? Włókien bana-
nowych wcale do tego nie można było użyć, bo grube i nie bardzo podatne. Na całej wyspie
ani len, ani konopie nie rosły, a igła?
Przedsięwziąłem ją początkowo zrobić z przetyczki do fajki, znajdującej się przy scyzory-
ku. Była to rzecz wyborna, ale jak uszko zrobić, nie mając ognia ani kolca stalowego do prze-
bicia dziurki. Porzuciłem ten pomysł, postanowiwszy zamiast igły użyć kolców kaktusowych,
silnych i twardych, a przy tym bardzo ostrych, o czym moje biedne, przez nie podarte suknie,
mogły dać doskonałe świadectwo.
Pobiegłem natychmiast w zarośla, huk tutaj był igieł, tylko brać. Narwałem ich kilkadzie-
siąt. Teraz szło o nici. Zdało mi się najpraktyczniejszym popruć pończochę i nie namyślając
się długo, sprułem całą cholewkę, nawijając nici na kamyk. %7ładen król pewnie nie pysznił się
tak, patrząc na najkosztowniejszy diament swego skarbca, jak ja, przyglądając się kłębowi
nici. Uwielbiałem mój pomysł, nie przewidując, jak się grubo na nim zawiodę.
Zaostrzywszy przetyczkę na gładziku, użyłem jej zamiast szydła do przebijania dziurek w
skórze. Następnie uwiązawszy nitkę do grubszego końca kaktusowej igły, przewlekałem ją
przez dziurki. Ale za trzecim ściegiem, gdym chciał przyciągnąć, nitka pękła. Zawiązałem ją,
ale po kilku ściegach znowu pękła. Snadz pończocha przez długie noszenie zetlała i nici ze-
słabły. Jakże żal mi było bezużytecznie poprutej cholewki.
40
Cała robota na nic, bez nici szyć niepodobna. Zasmucony rzucam wszystko na bok i sia-
dam, medytując nad moim opłakanym położeniem. Ileż zawodów doznałem już na tej niego-
dziwej wyspie. Co dzień jakieś zmartwienie, a żadnej pociechy ani nadziei, żeby się to kiedyś
skończyło. Snadz okręty europejskie nie mają się po co zapuszczać w te niegościnne strony i
chyba tylko zagnane burzą dostają się w okolice mej wyspy, ażeby rozbić się o jej brzegi.
Jestem bardzo, bardzo nieszczęśliwy, nie ma nieszczęśliwszego na całej kuli ziemskiej. Czy
nie ma? Ha, może i jest. Rozważmyż, co mnie tu złego i dobrego spotkało.
ZÅ‚e: Dobre:
Znajduję się na wyspie bezludnej i nie mam Ale przecież nie utonąłem jak drudzy i mogę
nadziei wybawienia. się doczekać lepszych czasów.
Jestem odłączony od ludzi, samotny i wy- Tak, ale nie umieram z głodu, mam jakie ta-
gnany, dręczony tęsknotą, a o najmniejszą ba- kie mieszkanie, a wyspa moja obfituje w różne
gatelę starać się muszę z niezmiernym trudem. rodzaje żywności i przepyszne owoce.
Pozbawiony jestem wygód, nie mam się
czym okryć, nie mogę rozpalić ognia, bez któ- Ale żyję w krainie gorącej, gdzie ludzie ob-
rego tak trudno obejść się człowiekowi. chodzą się bez odzieży. A gdy by mnie tak za-
skoczyło rozbicie gdzie w zimnej północy?
Napracuję się niezmiernie dla opędzenia
nędznych potrzeb, gdy tymczasem w Europie Lecz pracujesz dla siebie. Przypomnij tylko
miałbym wszystkiego do sytości i używałbym niewolę mauretańską, tam cię batem do roboty
wszelkich wygód. pędzili i licho karmili, a tu jesteś wolny i swo-
bodny.
Nie mam broni do odparcia napadu dzikich
ludzi i drapieżnych zwierząt i lada chwila mogę Powiedzże mi, czyś widział na wyspie dra-
zginąć marnie. pieżne zwierzęta lub Karaibów? Strach bez
przyczyny.
Od trzech blisko miesięcy ani jednego statku
nie widziałem, więc nie zobaczę mojej ojczy- Od pięciu lat rodzice ciebie nie widzieli, trzy
zny i tu umrę na wygnaniu. miesiące wygnania to mała kara, a zresztą cze-
kaj, do końca życia jeszcze daleko.
Porównania te pocieszyły mnie nieco i dodały ducha. Jestem nieszczęśliwy, to prawda, ale
mogłem być daleko nieszczęśliwszym. Nie porzucaj nadziei, ale staraj się tymczasem uprzy-
jemnić swój pobyt na wygnaniu. Co do nici, wszak nieraz większe daleko pokonywało się
trudności, może i tę pokonać potrafisz.
Jakoż przypomniałem sobie, że podczas pierwszej mojej podróży do Gwinei, wśród obsa-
dy znajdował się majtek, służący niegdyś na statku używanym do połowu wielorybów przy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl