[ Pobierz całość w formacie PDF ]

więc jesteśmy kwita.
- Niezupełnie. Podobno była pani w ciąży i straciła
dziecko?
Delia rozpaczliwie próbowała nie okazać wzruszenia.
- Widocznie taka była wola boska - odparła.
. - Jest pani wierząca? - zapytał.
168 NIEBEZPIECZNA MIAOZ
- Tak - potwierdziła, unikając jego spojrzenia.
Znów zmarszczył brwi.
- Wydaje mi siÄ™, że ja też... Czy chciaÅ‚a pani tego dziec­
ka? - zapytał wprost.
Jak odpowiedzieć na to bolesne pytanie? Nie może mu
przecież wyjawić, że było to również jego dziecko.
- Tak - wykrztusiła. - Chciałam tego dziecka.
- A jego ojciec?
- On siÄ™ nie dowie. A nawet gdyby, byÅ‚oby mu to obojÄ™t­
ne. Nie chciał mnie. A już na pewno nie chciałby dziecka.
Marcus czuł, że nie może tego tak zostawić. Coś się z nim
działo, kiedy na nią patrzył. Nie mógł zrozumieć, dlaczego
nagle zrobiło mu się smutno.
- Kochała go pani?
Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy.
- Tak. Nawet bardzo.
Przez chwilę nic nie mówił, a potem rzucił:
- Współczuję pani z powodu dziecka.
- Dziękuję.
- Ja też pani dziękuję za to, co pani dla mnie zrobiła.
- Jak już mówiÅ‚am, byÅ‚a to przysÅ‚uga za przysÅ‚ugÄ™ - od­
parła Delia łamiącym się głosem.
%7Å‚achnÄ…Å‚ siÄ™. Z niewiadomych przyczyn zrobiÅ‚o mu siÄ™ przy­
kro, a potem nagle zakrÄ™ciÅ‚o mu siÄ™ w gÅ‚owie. ZrobiÅ‚ krok i stra­
cił równowagę. Smith podtrzymał go, ale Marcus zauważył
również instynktowny ruch kobiety. Troszczyła się o niego,
choć była w żałobie. Dlaczego ogarnęło go poczucie winy?
- Powinniśmy już iść, szefie - odezwał się Smith. - Zanim
wróci narzeczona. Bo jak zobaczy, że cię nie ma, zrobi scenę.
- Bóg mi Å›wiadkiem, że mieliÅ›my ich dość - odparÅ‚ Mar­
cus, nie spuszczajÄ…c wzroku z Delii. - Podobno jestem boga­
ty. Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę się nie krępować.
NIEBEZPIECZNA MIAOZ 169
- Nic mi nie trzeba, ale dziÄ™kujÄ™ - odrzekÅ‚a z wymuszo­
nym uśmiechem, nie patrząc mu w oczy.
- %7łyczę zdrowia - powiedział Marcus, odwracając się.
- I ja panu też - zawołała za nim. - O mnie proszę się nie
martwić. Moje kłopoty zdrowotne to nic w porównaniu
z pańskimi.
OdwróciÅ‚ siÄ™ i raz jeszcze na niÄ… popatrzyÅ‚. W biaÅ‚ej ko­
szuli, z wyhaftowanym kwiatuszkiem na kieszonce, wyglÄ…­
daÅ‚a bezbronnie jak dziecko. Kwiatek, wyhaftowany na kwa­
dracie materiału. Już gdzieś coś takiego widział. Ale gdzie?
Wytężył pamięć. A potem zrobił krok w jej stronę tak szybko,
że byłby się przewrócił.
- Pani robi patchworki!-zawołał.
ROZDZIAA 11
Delii serce podeszÅ‚o do gardÅ‚a. Jednak coÅ› sobie przypo­
mniał! Czy to uruchomi kolejną falę wspomnień?
- Nie wiem, skąd mi się to wzięło - powiedział Marcus,
wzruszajÄ…c ramionami. - RzeczywiÅ›cie robi pani patchwor­
ki? - zapytał z uprzejmym uśmiechem.
- Owszem, prowadzÄ™ kursy u siebie, w Teksasie. Rozma­
wialiśmy o tym, jak mnie pan obronił przed człowiekiem,
z którym przyszłam do kasyna.
Marcus przesunął dłonią po oczach, jakby chciał zetrzeć
mgłę spowijającą jego przeszłość.
- Ktoś mi powiedział, że patchworki były również moim
hobby.
- Tak, dostał pan nawet za nie sporo nagród - przyznała
Delia.
Pokiwał głową, ale myślał nie tyle o swoim hobby, ile
o tym, dlaczego tak dÅ‚ugo rozmawia z kobietÄ…, która w naj­
mniejszym stopniu nie dziaÅ‚a na jego zmysÅ‚y. SprawiaÅ‚a wra­
żenie miłej, ale to wszystko. Nie miał najmniejszej ochoty na
bliższą znajomość. To wykluczone, żeby w przeszłości coś
ich łączyło.
- Raz jeszcze dziękuję. Lepiej już wrócę do siebie.
- Mam nadzieję, że odzyska pan pamięć - odparła Delia
równie uprzejmie.
Wzruszył ramionami.
NIEBEZPIECZNA MIAOZ 171
- Nawet jeśli nie, mała strata. - Zaśmiał się cicho. - To
może być nawet zabawne, zacząć wszystko od nowa.
- Pewnie tak - przyznała Delia, choć czuła dojmujący
smutek.
Marcus skinÄ…Å‚ na Smitha, który ujÄ…Å‚ go pod rÄ™kÄ™ i odpro­
wadził korytarzem do pokoju. W drzwiach Smith odwrócił
się i ze ściśniętym sercem popatrzył na Delię. W jej oczach
już lśniły łzy. Biedna mała.
NastÄ™pnego dnia Delia zostaÅ‚a wypisana ze szpitala. Leka­
rze pozwolili jej wrócić do hotelu, z zaleceniem, by siÄ™ jesz­
cze przez kilka dni oszczÄ™dzaÅ‚a i unikaÅ‚a wiÄ™kszych wysiÅ‚­
ków. Nie byÅ‚o z tym problemu, bo i tak zamierzaÅ‚a odpoczy­
wać na plaży.
Marcusa także wypisano do domu. Smith odwiózÅ‚ go li­
muzyną do willi nad morzem. Roxanne zabrała się z nimi
i wzięła nawet ze sobą walizkę, jakby planowała wprowadzić
się na dłużej.
- Lepiej, żebyś mieszkała w hotelu - powiedział jej
Marcus.
- Przecież jesteśmy zaręczeni! - zaprotestowała.
Marcus patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
- ChcÄ™, żeby mi wróciÅ‚a pamięć. Może nastÄ…pi to szyb­
ciej, jeżeli będę tu sam i nikt nie będzie mnie rozpraszał.
- To dlaczego on może tu zostać? - Roxanne popatrzyła
z niechęcią na Smitha.
- On mi gotuje - wyjaÅ›niÅ‚ Marcus. - Poza tym ma prowa­
dzić kasyno i hotel pod moją nieobecność, więc i tak nie
będzie się za dużo kręcił po domu.
Smith postanowił zadzwonić w kilka miejsc i zatrudnić
dodatkowych pracowników - ludzi, z którymi już wcześniej
pracował i którzy umieli obchodzić się z bronią. Nie ufał ani
172 NIEBEZPIECZNA MIAOZ
Roxanne, ani jej ojcu. Nagła troska o Marcusa wydała mu się
podejrzana, podobnie jak ich tajemnicze zaręczyny, o których
nikt nie słyszał. To oczywiście możliwe, że się zaręczyli, ale
prawdę znał tylko Marcus. A on cierpiał na amnezję.
- Smith, odwiez jÄ… do hotelu i zainstaluj w apartamencie
- polecił Marcus.
- Tak jest.
W oczach Roxanne zapaliÅ‚y siÄ™ zÅ‚e bÅ‚yski, lecz nie zapro­
testowała.
- Dobrze, kochany, skoro tak sobie życzysz. GdybyÅ› po­
czuł się samotny, zadzwoń.
- Nie omieszkam.
Roxanne wyszÅ‚a, a za niÄ… Smith, niosÄ…c jej walizkÄ™. Mar­
cus patrzył za nimi, pełen mieszanych uczuć, wśród których
przeważała podejrzliwość. Po powrocie Smitha przebrał się
w domowy strój i wyszedł na balkon. Stał z przymkniętymi
oczami, a wiatr rozwiewał mu włosy. To dziwne, że tak go
ciągnęło na balkon, jakby tam spotkało go coś ważnego.
%7łałował, że nie pamięta, co to było. Im usilniej póbował sobie
przypomnieć, tym bardziej bolała go głowa.
Gdy usłyszał kroki Smitha, odwrócił się i zapytał:
- Kim jest ta kobieta?
- To córka Deluki, bossa z Miami, który chce tu otworzyć
lewe kasyna i prać w nich pieniÄ…dze poprzez lokalnego ban­
kiera, Freda Warnera - odparł szczerze Smith. - Jej ojciec cię
nie lubi, więc nie wierz jej, kiedy ci wmawia, że jej tatuś
jest twoim największym fanem. Nigdy nie było też mowy
o ślubie.
Marcus potarł czoło i jęknął z bólu.
- Wybacz, szefie - zmitygowaÅ‚ siÄ™ Smith. - Nie powinie­
nem tego mówić.
- Przecież sam chciałem wiedzieć. - Ból był nie do znie-
NIEBEZPIECZNA MIAOZ 173 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl