[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pragnął dotykać jej, przytulić się do niej, poczuć jej ciało i zatracić
się w jej objęciach.
Potrzebował także jak najszybciej zapanować nad swoimi
zmysłami. Lecz z całą pewnością była to ostatnia rzecz, jaką chciał
zrobić.
- Dziękuję - zdołał wykrztusić.
Jego głos, o dziwo, brzmiał zupełnie zwyczajnie. Lata treningu,
pomyślał.
- Dam pani znać, gdy...- ciężko przełknął - będę czegoś
potrzebował.
Mandy skinęła głową, obróciła się i błyskawicznie wyszła z
pokoju, który bez niej wydał się Stephanowi ogromny i pusty.
Czując łomot serca w piersi, przeszedł przez pokój i usiadł w
drewnianym bujanym fotelu.
Na przykładzie brata widział, jaką cenę płaci ten, kto wiąże się z
Amerykanką i zapominając kim jest, daje się zwyczajnie ponieść
uczuciom. Lawrence zapomniał wszystko, co od dzieciństwa im
wpajano. Zapomniał, że przyszły król nie może kochać kogo chce i
nie wolno mu się do nikogo przywiązywać. Nie powinien
romansować z Alena i płodzić z nią syna. Powinien pamiętać o
dekrecie. Przez jego nieostrożność i zwykłe nieposłuszeństwo
powstał teraz cały ten problem. Stephan postanowił, że nie wpadnie
w taką samą pułapkę jak jego brat. Bez względu na to, jak kusząca
byłaby uroda Mandy. Bez względu na to, jak skomlałoby jego ciało.
Nie musi zaspokajać swoich zmysłów za tak wysoką cenę.
Mandy stawiała właśnie ostatni talerz na stole w jadalni,
skoncentrowała, by go nie upuścić. Po tej krótkiej rozmowie ze
Stephanem wciąż trzęsły jej się ręce i czuła suchość w ustach. Cóż za
okropny pomysł, by go tu zapraszać. Nie był tu nawet godziny, a już
narobił w jej głowie kupę zamieszania, no i wygląda na to, że Joshua
wprost gamie się do niego. Do diaska, wszystko wskazuje na to, że z
czasem będzie jeszcze gorzej.
- Co robisz, kochanie? - spytała ją matka. - Używamy albo
odświętnej porcelany, albo codziennej. Nie ma potrzeby mieszać
dwóch kompletów.
- Och! Przepraszam - mruknęła, czerwieniąc się. - Zamyśliłam
siÄ™.
Trudno jej było przewidzieć, czym jeszcze się skompromituje,
ale wiedziała, że będzie dużo gorzej.
Czym prędzej zebrała odświętne naczynia i wymieniła je na
zwykłe. W końcu gość miał poznać ich życie codzienne.
Parę minut pózniej wszyscy zasiedli do kolacji. Jej rodzice zajęli
swoje zwykłe miejsca na przeciwległych krańcach stołu a reszta
usadowiła się dowolnie. Jedynie Stephanowi matka wskazała miejsce
między Stacy a Joshem, siedzącym na wysokim krześle. Mandy
ucieszyła się, że to nie ona musi ocierać się o gościa łokciem.
Spojrzała na Stephana. Miał na sobie swój nieodzowny garnitur,
a na twarzy... coÅ›, jakby zmieszanie. Dobrze mu tak.
Gdy usiadła, odruchowo chwyciła dłoń Josha siedzącego po jej
prawej stronie i dłoń brata siedzącego po lewej.
- Mówiąc modlitwę, trzymamy się za ręce - wyjaśniła matka.
Stephan, wyraznie zaskoczony, starał się jednak robić to, co
domownicy. Po krótkim błogosławieństwie ojca, przez kilka minut
kiedy podawane z rąk do rąk naczynia. Mandy dostrzega, jak gość
niepewnie radził sobie z tą czynnością. Niezdarnie trzymał półmisek
i bez wprawy nakładał sobie potrawę na talerz. Zauważyła też jego
wahanie i wyraz popłochu w oczach, nim podał naczynie dalej.
- U nas obowiązuje samoobsługa - zauważyła zgryzliwie,
rozdrabniając mięso, ziemniaki i marchewkę dla Josha. - Dziś służba
ma wolne.
Siedząca po drugiej stołu babcia zatrzymała widelec w połowie
drogi do ust i groznie marszcząc brwi, zmierzyła wnuczkę
ostrzegawczym spojrzeniem.
- Staramy się zachowywać swobodnie, jak to mówią młodzi: być
na luzie - powiedział ojciec, który dostrzegł karcące spojrzenie
swojej matki. - Jemy to, na co mamy ochotę, a to znaczy, że sami
sobie nakładamy. Także poza porą posiłków lodówka stoi przed
wszystkimi otworem. I jeszcze jedno, w tym upale lepiej nosić jakieś
lekkie ubranie. Dzisiaj jest niedziela, więc panie włożyły spódnice, a
my długie spodnie, lecz zwykle chodzimy w szortach. Oczywiście,
nie mam nic przeciwko twojemu ubraniu. Bardzo Å‚adny garnitur. Ale
jeśli będzie ci za gorąco, radzę ubrać się w coś lekkiego.
- Z przyjemnością skorzystam z rady - odrzekł Stephan swoim
zabawnym, zbyt oficjalnym tonem. - Muszę kupić sobie bardziej
stosowne ubrania.
- A tam u was nie bywa tak gorąco? - zaciekawiła się Stacy.
- Raczej nie. Dwadzieścia pięć stopni ciepła to dla nas upał.
- Jak to jest mieszkać w zamku? - dopytywała się dziewczynka.
- Mieszkamy w pałacu - wyjaśnił. - Zamek jest teraz jedynie
turystyczną atrakcją. Wewnątrz pałacu panuje chłód przez większą
część roku, dlatego nosimy ciężkie ubrania, takie jak mój garnitur.
Wasz dom jest dużo przyjemniejszy od naszego pałacu. Tyle tu
macie okien i światła...
- Bardzo stary jest wasz pałac? - dopytywała się Stacy.
- Główna jego część została zbudowana około tysiąc
sześćsetnego roku.
- Och! A ja myślałam, że nasz dom jest stary.
- A kiedy zbudowano wasz dom?
- Niedawno, w porównaniu z pałacem...
- Prawie sto lat temu - włączyła się Mandy, chcąc pokazać mu,
że jej rodzina też ma swoją historię i tradycję. - Nasz prapradziadek
zbudował go dla wybranki swojego serca, gdy przenieśli się tu z
Atlanty.
Spojrzał na nią ponad głową Josha, który jedną ręką upychał w
buzi ziemniaka, a dragÄ… marchewkÄ™.
- To wasza rodzina nie mieszkała tu od zawsze? Wzięła jedną
rączkę chłopca, wytarta ją serwetką, po czym
włożyła w nią widelec.
- Jest pan w Ameryce. Od zawsze to mieszkali tu Indianie. A już
szczególnie w Teksasie. Mimo iż jesteśmy jedną z najstarszych
rodzin w tym stanie.
Po chwili żałowała, że nie może cofnąć tych słów. Po co te
przechwałki? Czy musi mu coś udowadniać? Cóż, chciała jedynie
pokazać, że mają swoje korzenie. Są zwykłą, akceptowaną
społecznie rodziną, a właśnie takiej rodziny Josh potrzebuje
najbardziej.
W pewnej chwili chłopiec podsunął Stephanowi kawałek swojej
pieczeni, wprawiając go w takie zmieszanie, że w jego oczach znów
pojawiła się panika.
- Synku, ten pan ma już swoją pieczeń. - Mandy przyszła mu z
pomocÄ…. - Ta jest twojÄ….
- Dobzie.
Mały nadział mięso na widelec i dopiero za drugim razem udało
mu się trafić do buzi. Stephan zrobił gest wokół swoich ust,
naśladując malca.
- On... cały się umazał.
- No tak, ale nie ma sensu wycierać go, zanim nie skończy jeść.
Za chwilę znowu wyglądałby tak samo.
- Rozumiem.
Tak było lepiej. Mówiła o czymś, co dobrze znała, a o czym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]