[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobą obcą osobę - wysoką, kościstą starszą damę, ubraną w staromodny koronkowy czepek z wiszącymi nad uszami
wstążkami. Miała duży nos, przypominający nieco nas Jonatana, lecz na twarzy kobiety wydawał się bardziej
masywny. Jej szare oczy lśniły od łez.
Wyciągnęła do Moiry ramiona i ucałowała ją w oba policzki.
- Wyrosłaś na urodziwą pannę! Wiedziałam, że tak będzie, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam piętnaście lat temu. -
Odwróciła się do Jonatana. - A to mały Dawidek! - zawołała, spoglądając chytrym wzrokiem na Moirę, jakby chciała
powiedzieć:  Widzisz, pamiętałam, żeby nie nazwać go Jon . Potem przeniosła wzrok na Hartly ego. - Tego
młodzieńca jednak nie pamiętam. Czy to twój kuzyn Jeremi, Bonnie? - Gazety nie podały imienia lady Crieff. Wybrali
imię Bonnie, aby brzmiało dość szkocko.
- To pan Hartly, dżentelmen, który zatrzymał się w gospodzie i podwiózł nas tutaj - wyjaśniła pospiesznie Moira.
Powinna była przesłać kuzynce Verze liścik, w którym uprzedziłaby ją o zmianie planów.
Hartly ukłonił się.
- Wielce to uprzejmie z pana strony - powiedziała lady Marchbank. - Dlaczego jednak stoimy w progu? Wchodzcie,
wchodzcie. Kazałam Szelmie przygotować pierwszorzędną herbatę. Jak wam się podoba takie imię, hę? Moja kucharka
nazywa się Szelma. Zawsze mówię na nią Szelma. Nie cierpi tego. - Roześmiała się lekko ze swej z złośliwości.
Poprowadziła ich mrocznym korytarzem, jakby wyjętym żywcem z gotyckich powieści pani Radcliffe. Z jednej
strony wiły się niknące w ciemności, kręcone schody. Ze ścian spoglądały na nich groznie stare portrety w
podniszczonych ramach. Na słupku siedział wypchany orzeł z rozpostartymi skrzydłami, jakby szykował się do ataku.
23
Jego szklane oczy lśniły złowrogo.
- Popatrz tylko na to, lady Crieff! - zawołał Jonatan. - Są tu lochy z łańcuchami i szkieletami, kuzynko Vero?
- Nie, mamy jednak sekretne przejście do piwnic. Przodkowie mego małżonka dorobili się w dawnych czasach
fortuny na przemycie wełny. Och, niegodziwa z nas gromadka, niegodziwa! - Zachichotała jak wiedzma.
Lady Marchbank zaprowadziła ich do głównego salonu, następnej ponurej komnaty ze skrzypiącą sie-
demnastowieczną podłogą i spłowiałymi kotarami w oknach.
- Nie ma sensu silić się tu na elegancję - powiedziała. - Wszystko niszczeje z powodu idącej od morza wilgoci i dymu
z kominka. Zawiesiłam te kotary zaledwie trzy lata temu. Może pięć? Nieważne, kosztowały mnie małą fortunę, a już
po roku wyglądały jak szmaty.
Usadziła gości na dwóch sofach przed kominkiem, w którym paliło się kilka kloców drewna.
- Danby! Danby, gdzież jesteś? Podaj herbatę! - zawołała w otchłań korytarza.
W drzwiach pojawił się stary kamerdyner.
- Zaraz przyniosę, jaśnie pani - powiedział i zniknął w mroku.
- Przywiozłam obrus, o którym ci pisałam, kuzynko. - Moira wręczyła lady Marchbank koszyk.
Lady Marchbank otworzyła go dłońmi pokrytymi starczymi plamami. Stawy miała opuchnięte, ale palcami poruszała
sprawnie. Wyciągnęła z koszyka ogromny, lniany obrus z wyhaftowanymi na brzegach i pośrodku splecionymi
winoroślami i kwiatami w bladych odcieniach zieleni i złota.
- Och, Bonnie! Po co to! Przepiękny. Zbyt wytworny dla takiej starej damy. Nie przyjmuję nikogo, kto byłby go
godny. Położę go na łóżku jako narzutę. Tak zrobię. Gdybym położyła go na stole, John tylko rozlewałby na niego
brandy.
- Cieszę się, że ci się spodobał. Gdzie kuzyn John? - pytała Moira.
- Wyszedł gdzieś. Zdąży wrócić, żeby się z tobą spotkać.
Hartly przypomniał sobie, jak Moira tłumaczyła, że nie zatrzymali się u Marchbanków z powodu choroby starego
lorda, ten jednak czuł się dość dobrze, by wychodzić w jakichś sprawach. Kolejna zagadka. Zdziwił się widząc, że w
wiklinowym koszyku nie ma zamkniętej na kłódkę kasetki. Zerknął do niego ukradkiem, kiedy kobiety oglądały obrus.
Koszyk nie był pusty. Na jego dnie leżały złożone gazety, a pod nimi najwyrazniej coś jeszcze.
- Przywiezliśmy też trochę przetworów - napomknęła Moira. - Marmoladę, którą tak lubisz.
Lady Marchbank wciąż podziwiała obrus.
- Tyle roboty. Nie wiem, jak znalazłaś na to czas, masz przecież tyle zajęć.
Moira wiedziała, że staruszka ma na myśli jej prawdziwe życie - walkę o utrzymanie majątku - zareagowała szybko,
by przypomnieć jej o swojej Dli.
- Wszyscy bardzo mi pomagali w zarządzaniu Penworth Hall - powiedziała.
- Z pewnością, ale młoda dziewczyna lubi czasem pojezdzić konno, zabawić się i tak dalej.
Przyniesiono tacę z herbatą, a wraz z nią prawdziwą ucztę - gołąbki w cieście, zimne mięsiwo, chleb i trzy rodzaje
sera, ciasto śliwkowe oraz słodycze. Trudno było zjeść to wszystko, zwłaszcza że niedawno spożyli obiad.
Po jedzeniu Hartly oświadczył:
- Mam ochotę przejść się trochę po plaży, nie chciałbym przeszkadzać w rozmowach w rodzinnym gronie.
- Pójdę z panem - zaproponował Jonatan. - Zauważyłem przez okno wspaniały statek. Wydawało mi się, że zawija do
waszej zatoki, kuzynko Vero.
Lady Marchbank obrzuciła go surowym spojrzeniem.
- To pewnie kuter rybacki Homera Guthriego. Zatrzymuje się u nas, byśmy mogli sobie coś wybrać z jego połowów.
Na twoim miejscu nie wchodziłabym mu w paradę, Dawidzie. To skory do gniewu stary jegomość. Może pokażesz
panu Hartly emu stajnie? Nie, jak się zastanowić, to niedobry pomysł. Zwałaszyliśmy jednego zrebaka i jest w złym
nastroju... Już wiem! Zabierz pana Hartly ego na przechadzkę wzdłuż zachodniego klifu. Będziecie mieli stamtąd
ładny widok na zatokę. Za frontowymi drzwiami skręć w lewo.
Po ich wyjściu lady Marchbank zwróciła uśmiechniętą twarz ku Moirze.
- Dalibóg! Bardzo chciałam, żeby zostali, ale wtedy, przy Hartlym, nie mogłybyśmy porozmawiać. Trzeba ci
wiedzieć, że John kieruje w okolicy przemytem. Guthrie właśnie przywiózł towar.
- Doprawdy! Chcesz powiedzieć, że kuzyn John to Czarny Duch?
- Na Boga, nie. Za stary już jest na takie nocne włóczęgi. Czarny Duch to tylko legenda, która ma odstraszyć prosty,
wiejski lud. Ducha udaje siostrzeniec Johna, Peter Masters z Romney. Kieruje tam przemytem. Przejmie również
działalność w Blaxstead, kiedy John się wycofa. John ma tu dogodny układ, jest sędzią. Nie zaszkodzi, hę?
- Wygląda na to, że przemyt akceptują wszyscy prócz rządu - zauważyła Moira.
- To jedyne zajęcie, jakie pozwala miejscowym rodzinom powiązać jakoś koniec z końcem. Oczywiście nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl