[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mógł tak dobrze rozumieć zasadę funkcjonowania Agencji.
Przypomniałam sobie ten dzień, kiedy powiedział:  Przecież to
pani zawód, Delphine, czyż nie? Włączać się w grę innych.
Przestawiać pionki. Przemieszczać postaci. Chce pani wiedzieć,
jak nazwaÅ‚em tÄ™ grÄ™? NazwaÅ‚em jÄ… »Yours«".
Policjant zamknął notes i wsunął go do kieszeni, mówiąc:
- Jeden z naszych ekspertów zamknął jego strony. Powinno się
zabronić tym dzieciakom spędzania tyle czasu przed
komputerem. Nic dobrego z tego dla nich nie wynika.
Kiwnęłam głową, że faktycznie, nic dobrego z tego dla nich nie
wynika, zmusiłam się, żeby się do niego uśmiechnąć, i
zamknęłam drzwi. Potem poszłam do sypialni, położyłam się do
łóżka i spędziłam w nim długie godziny, zatykając rękami uszy,
żeby nie słyszeć głosów policjantów prowadzących dochodzenie
na tyłach domu. Mało brakowało, a nie usłyszałabym telefonu.
Bardzo długo nie odbierałam, a potem przypomniało mi się, że
nie włączyłam sekretarki, więc z trudem przesunęłam się
na brzeg łóżka i sięgnęłam po aparat stojący na stoliku nocnym.
To był Jones. Z wahaniem zapytał, czy rozmawia z panią M. -
zapomniałam na wstępie się przedstawić - a następnie, czy
mógłby wpaść do Agencji. Wie, że jest pózno, dodał, ale obawia
się, że potem przez długi czas nie będzie miał takiej możliwości.
- Tak - powiedziałam - niech pan przyjdzie, Agencja jest już
zamknięta, ale ja będę, wystarczy, że pan zapuka do drzwi.
Usiadłam na łóżku. W głosie Jonesa nie słychać było ani
nieufności, ani irytacji, nie miałam najmniejszego powodu
przypuszczać, że mój podstęp nie zadziałał i byłam zaskoczona,
że nie czuję się bardziej szczęśliwa. Przypomniały mi się błękitne
muszki, które dwukrotnie, jak mi się wydawało, widziałam
krążące wokół niego; pomyślałam wtedy, że w pobliżu czai się
śmierć, ale byłam przekonana, że mierzy w Jonesa albo we mnie,
nigdy bym nie przypuszczała, że upatrzy sobie Yarola, Yarola
ufnie balansującego na granicy realnego świata.
Zapadł wieczór i policjanci już poszli z wyjątkiem jednego,
pozostawionego, by pilnował podwórka. Wstałam i zbliżyłam się
do okna w niedorzecznej nadziei, że być może jakaś karteczka
uszła mojej uwadze i czujności policjantów, jedno z tych słów
gryzmolonych przez Yarola na kawałkach papieru, które zwykł
przywiązywać sznurkiem do krat, ale za oknem nie było nic -
zresztą co miałby mi powiedzieć, skoro jego kod został odkryty.
Podnosząc wzrok w górę, dostrzegłam w oknach budynku cienie
sąsiadów, których doszły słuchy o czyjejś śmierci i którzy mieli
nadzieję, że to jeszcze nie
koniec widowiska. Policjant na warcie wyjął małą latarkę
kieszonkową, omiótł wiązką światła najpierw swoje buty, a
potem drzwi komórki. Były zabite, opieczętowane, klamkę
owijał łańcuch, grubszy od tego, który miał Yarol, oraz
zabezpieczony kłódką.
Wyciągnęłam rękę i zapaliłam lampkę nocną; kiedy pokój
wypełniło światło, zorientowałam się, że stałam się równie
widoczna, jak moi nieznani sąsiedzi z wyższych pięter. Na
pierwszym ktoś zakasłał, jakby chcąc przyciągnąć moją uwagę,
na co tylko zasunęłam zasłony.
Poszłam po stare liściki od Yarola, które kolejno wsuwałam pod
przycisk do papieru. Rozłożyłam je teraz na biurku, jeden obok
drugiego: oto był kod, który Yarol próbował mi przekazać,
brakowało tylko jednego słowa. Nigdy nie byłam na tyle
ciekawa, żeby spróbować poskładać te karteczki. Ułożyłam je
teraz w kolejności, potem sięgnęłam po flamaster, oderwałam róg
koperty i dużymi literami, tej samej wielkości co pismo Yarola,
napisałam: JEST. A następnie wsunęłam to słowo we właściwe
miejsce między pozostałe, wzięłam rolkę skocza i pieczołowicie
skleiłam wszystkie w jedną całość, pasek papieru skrywający
tajemnicę życia i śmierci Yarola, a być może również moją.
37
Posprzątałam bałagan w mieszkaniu, zmyłam w zlewie brudne
talerze i sztućce. Wydawało mi się, że w salonie panuje zaduch,
więc zapaliłam kadzidełka o zapachu cynamonu, a następnie
zgasiłam górną lampę i wyjęłam świece, które trzymałam na
wypadek awarii prądu. Robiłam to wszystko mechanicznie, jak
zegarek, który mimo upadku wciąż tyka. Miałam wrażenie, że
zatrzymam się dopiero w chwili, kiedy padnę ze zmęczenia.
Krążyłam po mieszkaniu tam i z powrotem, dopóki do drzwi
Agencji nie zapukał Jones.
Wyglądał na zmęczonego i zakłopotanego. Z chwilą, gdy
przestąpił próg, zrozumiałam, że uwierzył we wszystko, co
przeczytał w liście Adorna. Jego wrogość, a zwłaszcza nieufność
zniknęły, tak jakby nareszcie wiedział, co ma o mnie myśleć;
strojąc się w cudze piórka udało mi się go nabrać, dowieść swojej
niewinności. Tak, ten tekst był arcydziełem, szczytem mojego
kunsztu, ale nawet to nie było w stanie rozwiać we mnie uczucia
smutku. Jones był ubrany w marynarski sweter, płócienne
spodnie i sandały, miał też jakąś dziwną broszkę, breloczek,
przypięty agrafką na wysokości serca. Ubrania sprawiały wraże-
nie jeszcze nienoszonych; pochyliwszy się, żeby zamknąć
za nim drzwi na klucz, poczułam zapach nowego materiału i
skóry.
- Chodzmy do mnie - powiedziałam. - Tędy. Mieszkam przez
ścianę z Agencją. Nie lubię tu siedzieć po zamknięciu biura.
Ruszyłam przodem do drzwi działowych. Serce mi waliło, po raz
pierwszy wpuszczałam do swojego mieszkania kogoś oprócz
Marji, sprzątaczki i pani Soignes; przez piętnaście lat nigdy nie
zaprosiłam tu żadnego klienta, przyjaciela, kochanka.
Próbowałam spojrzeć na mieszkanie bezstronnym okiem, żeby
wyobrazić sobie, jak oceni je Jones.  Jakże jest bezosobowe -
pomyślałam - nic w nim prawie nie zmieniłam, poprzedni
właściciel mógłby się z powrotem wprowadzić z uczuciem, że go
nigdy nie opuszczał. Trociczki i świece były jedynym kobiecym
akcentem, ale zapach cynamonu wydał mi się nagle zbyt słodki,
prawie mdlący, więc podeszłam, ujęłam kadzidełko w dwa palce
i zgasiłam.
- Niech pan siada - powiedziałam. - Coś do picia? Zawahał się i
odpowiedział:
- Kropelkę, obojętnie czego. Dziękuję. Przyniosłam butelkę z
barku zarezerwowanego dla
klientów i napełniłam alkoholem jego szklaneczkę. Sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl