[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i Wieczny, poradzą sobie z dowodzeniem armią, zwłaszcza na tak zagrożonym kierunku,
jakim jest Kercz.
- No cóż, przekonamy się o tym na własnej skórze.
Jeszcze tej nocy major Kowtun znalazł trochę czasu, by uzupełnić notatki w swoim
dzienniku. Prowadził go regularnie, zapisywał dzień po dniu to, co zdarzyło się na froncie i w
sztabie; trzymał się faktów, lecz nieraz nie był w stanie uniknąć refleksji. Epizod z
komandarmem Czerniakiem i noworoczna rozmowa pozostawiły mu na dnie duszy niepokój.
Chwilę wahał się, czy dać mu wyraz w dzienniku - w końcu jednak zdecydował się: może
kiedyś przyjdzie czas, że notatki te zostaną opublikowane3, niech ludzie znają całą prawdę o
życiu i walce obrońców tego miasta, o tej wielkiej i tragicznej grze, jaką jest wojna.
3
Dziennik Sewastopolski A. I. Kowtuna zamieścił radziecki miesięcznik Nowyj Mir - nr 8/1963.
„Główny kaliber” ma głos
Kilka zimowych miesięcy miało teraz dla Sewastopola upłynąć pod znakiem
względnej stabilizacji. Wyczerpani i osłabieni Niemcy nie byli na razie zdolni do wznowienia
poważniejszych działań zaczepnych. Obrońcy umacniali swoje pozycje i chciwie
wysłuchiwali wiadomości z Kerczu.
Krążyły uporczywe pogłoski o wielkiej ofensywie, która doprowadzi do wyzwolenia
całego Krymu. Zimowe sukcesy Armii Czerwonej pod Moskwą i Tichwinem dodawały
otuchy i budziły wielkie nadzieje. Informowano się o kolejnych „całkowicie pewnych”
terminach rozpoczęcia ofensywy.
Czas jednak mijał i pozycje pod Ak-Monaj trwały w bezruchu.
Na stole majora Kowtuna zadzwonił po raz któryś z rzędu telefon. W słuchawce
rozległ się głos kapitana Kabaluka, oficera łącznikowego admirała Oktiabrskiego, dowódcy
Sewastopolskiego Rejonu Obronnego.
- Tak, trzynasty. Tak. Aaa, morskie orły... Czym mogę służyć? - na dnie przesadnej
uprzejmości majora czuło się ukrytą ironię.
Mimo na ogół ścisłej współpracy, podyktowanej koniecznościami wojennymi i
datującej się jeszcze od czasu obrony Odessy, stosunki między armią i flotą były dosyć
oficjalne. Oficerowie marynarki zwykli byli patrzeć z góry na piechurów i artylerzystów,
nazywając ich z przekąsem „królami pól”. Lądowcy odwzajemniali się im z nawiązką, dając
przy każdej okazji do zrozumienia, że uważają ich za dekowników. Do admirała
Oktiabrskiego żywiono w sztabie Pietrowa ciche, dość uzasadnione pretensje, że przy
podejmowaniu decyzji niezbyt liczy się z głosem armii i że w ciągu całego trzymiesięcznego
okresu obrony tylko raz przybył na stanowisko dowodzenia dowódcy armii, by stamtąd,
zresztą bardzo krótko, obserwować przygotowanie artyleryjskie.
Tym razem jednak głos Kabaluka zabrzmiał dla uszu Kowtuna jak słodka muzyka.
- Przypłynęli. Stoją u wejścia do Strzeleckiej. Zaczną o ustalonej porze. Nie
zapomnijcie popatrzeć. Będzie fajerwerk, że proszę siadać.
Major odłożył słuchawkę, spojrzał na zegarek i zawołał dyżurnego.
- Powiedzcie, towarzyszu, żeby wyszli na górę. Oczywiście tylko ci, którzy nie mają
pilnej pracy. Za pięć minut będzie przedstawienie.
Punktualnie o dwunastej w nocy gęstą ciemność rozdarły jasne błyski i do uszu
stojących przed wejściem do sztabu oficerów doleciał przeciągły grzmot salwy. Zaraz potem
nad ich głowami zaszumiały lecące pociski, a po dwu minutach od strony niemieckich pozycji
dobiegły basowe odgłosy eksplozji. Przerwa. Świdrująca uszy cisza. Ostry chlust światła.
Znowu to samo. Jeszcze raz. I jeszcze.
Była to prawdziwa artyleryjska symfonia. Oficerowie śledzili i słuchali jej chciwie.
- O, Sewastopol! - mówili ze znawstwem wskazując miejsce, gdzie strzelano
najdonośniej. Potężny linkor4 był dumą Floty Czarnomorskiej. Tej nocy zaś, 17 stycznia,
właśnie flota przypłynąwszy z portów kaukaskich zabrała głos i przemówiła z całą mocą.
- To się nazywa ogień na równoległym kursie - powiedział jeden z oficerów floty,
których przysłano do sztabu Armii Nadmorskiej dla obserwowania skuteczności ognia.
- Żeby chociaż celny - westchnął ktoś sceptycznie.
Momentalnie wywiązał się ostry spór. Stare namiętności zagrały znowu. Kiedy po pół
godzinie ostrzał umilkł, obie strony rzuciły się do telefonów. Rezultaty? Jakie są rezultaty
ognia? Czy cele zostały trafione?
Artylerzyści lądowi kręcili sceptycznie głowami.
Kiedy zadzwonił pierwszy telefon, otoczono dyżurnego. Wszyscy zaglądali mu
niecierpliwie przez ramię. Obserwatorzy donosili, że rejony celów zostały nakryte. Straty
przeciwnika pozostawały na razie nie określone. Określi się je dopiero jutro rano.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]