[ Pobierz całość w formacie PDF ]
biegu, zwalniając tempo tylko na tyle, by nie wyprzedzić swych towarzyszy. Choć mógł z
łatwością stawić czoło kilku wojownikom naraz, nie było sensu rozpoczynać bitwy samotnie
bez wyraznej potrzeby. Toteż gdy w końcu zmierzył się z rozbójnikami, tylko o parę kroków
wyprzedzał Farada, którego z kolei dzieliła od pozostałych Afghuli podobna odległość.
Bethina biegła na końcu. W chwili, gdy Cymmerianin dobywał miecza, zawołała:
Zostaw jednego dla mnie, Conanie!
Roześmiał się i zaklął jednocześnie. Nie potrzebował żadnych rad, Bethina zaś zdradzała
wrogom swoją obecność. Chętnie pozostawiłby dla niej jednego czy dwóch żywych
nieprzyjaciół, ale wątpił, czy po bitwie nadal będzie pragnęła okryć krwią ostrze swej broni.
Zwiadomość, że na ostrzu ich miecza spoczywa życie innych ludzi, ciążyła większości
wojowników, ci zaś, którzy o to nie dbali, byli niczym wściekłe psy i im szybciej zostali
zabici, tym lepiej dla wszystkich ludzi honoru.
Ziemia zapadła się Conanowi pod nogami, ale zdołał zmienić upadek w salto. Wylądował,
mając piach w ustach i żwir we włosach, ale nie wypuścił miecza z dłoni. W ten sposób
znalazł się tak blisko pierwszego przeciwnika, że ledwo zdołał się zasłonić przed ciosem
handżara. Riposta Conana wytrąciła rozbójnikowi nóż z ręki, a gdy umknął do tyłu,
pozostawiając miejsce dla swych lepiej uzbrojonych kamratów, Cymmerianin pozwolił mu
uciec. Walczył teraz przeciwko czterem lub pięciu jednocześnie, ale radził sobie świetnie,
albowiem przeciwnicy wiedzieli o walce na miecze nie więcej niż dzieci to znaczy dzieci z
krajów innych niż Cymmeria.
Uznał, na podstawie siły ciosów, które wstrząsnęły ramieniem, i wycia trafionych, że zabił
dwóch mężczyzn; było jednak zbyt ciemno, by mógł ich zobaczyć. Trzeciego, który rzucił się
na niego z długim sztyletem w dłoni, potraktował pięścią. Rozbójnik zatoczył się do tyłu, a
wtedy Conan kopnął go kolanem w szczękę tak mocno, że odskakująca do tyłu głowa
zatrzymała się dopiero na plecach.
Ziemia wokół Cymmerianina stała się śliska od krwi. Na szczęście mógł iść dalej,
ponieważ na obu flankach walczyli Afghuli. Słyszał szczęk mieczy i jęki trafionych, ale nie
patrzył w tamtą stronę. Oczy miał zajęte wyłącznie tym, co działo się z przodu.
Z tego powodu nie zobaczył nadbiegającej Bethiny, dopóki nie minęła go, zmierzając w
sam środek szyków wroga. Dlaczego nie została zabita przez pomyłkę, pozostało tajemnicą
znaną tylko bogom bitewnych pól.
Bez wątpienia Bethinie zagrażało śmiertelne niebezpieczeństwo. Uratowały ją szybkość i
siła Conana, właściwy użytek, jaki zrobiła ze swej broni, oraz tępota rozbójników.
Okazało się, że Bethina nic sobie nie robi z przestarzałych zasad dotyczących uczciwego
prowadzenia walki na śmierć i życie pierwszego przeciwnika zabiła, wbijając mu sztylet w
plecy. Jego krzyk ostrzegł pozostałych, ale gdy wyszarpnęła sztylet i zwracała się ku nim,
rozbójnik był już martwy.
Jeden z rabusiów tak się zdumiał, widząc przed sobą kobietę, że Conan nawet nie musiał
używać broni. Szybkim kopnięciem strzaskał mu kolano, a gdy mężczyzna runął na ziemię,
nadepnął mu na rękę i wytrącił z dłoni handżar.
Następny przeciwnik Bethiny okazał się bardziej odporny. Choć miał tylko sztylet, był
zwinny i szybki jak kot. Zwarł ostrze z bronią dziewczyny i chwycił ją za włosy. Krzyknęła z
bólu i próbowała uderzyć go kolanem, ale straciła przy tym równowagę i upadła, pociągając
napastnika za sobÄ….
Dziewczyna walczyła cicho, nie poddając się, choć może bez wielkiej umiejętności.
Jednak napastnik, silniejszy i cięższy, szybko zyskał przewagę. Udało mu się skierować
ostrze sztyletu Bethiny w jej własną pierś. Nóż coraz bardziej zbliżał się do jej ciała. Mimo to
rabusiowi nie było dane cieszyć się przyszłym zwycięstwem dłużej, niż trwa jedno uderzenie
serca. Odebrała mu je śmierć. Palce Conana zacisnęły się na włosach mężczyzny, a jego
miecz zakreślił śmiercionośny łuk, rozcinając bandycie kark i plecy.
Bethina skoczyła na nogi. Była blada, poza miejscami, które spryskała krew zabitego.
Ten jest twój powiedziała tylko, skinąwszy Conanowi głową!
Oczy miała nienaturalnie rozszerzone, ale jej głos był zadziwiająco spokojny jak na kogoś,
kto właśnie stał się wojownikiem. Conanowi wydało się, że te oczy są bardziej kuszące niż
zwykle. Oczywiście, nie miał im nic do zarzucenia już wcześniej.
Uważaj! krzyknęła Bethina.
Atakującemu mężczyznie musiało się wydawać, że Cymmerianin porusza się w trzech
kierunkach jednocześnie. Jego miecz pojawił się w powietrzu jakby za sprawą czarów i ciął
napastnika przez gardło. Bezwładnie zwisła prawie odrąbana od tułowia głowa, ale rozbójnik
utrzymał się jeszcze przez chwilę na nogach i zablokował przejście kamratom.
Dało to Bethinie czas na przygotowanie. Uderzyła, gdy upadający mężczyzna otworzył
swym towarzyszom dostęp do Conana. Skoczyła do przodu z niskiego przysiadu, kierując nóż
do góry, pod szczękę pierwszego przeciwnika. Miał on co prawda na szyi ochraniacz ze
skóry, ale zamiast zasłonić się lub chwycić za ostrze, tylko podbił je w górę. Czubek sztyletu
rozdarł rabusiowi gardło. Nie dotarł do mózgu ostrze było zbyt krótkie, a ramię Bethiny
zbyt słabe, żeby zadać tak głębokie pchnięcie niemniej pozbawił mężczyznę życia tak
samo skutecznie, jak uczyniłby to miecz Cymmerianina.
Ten jest twój oznajmił Conan. Zaświadczę o tym przed bogami i ludzmi.
Przez chwilę zdawało się, że dziewczyna pocałuje go lub nawet obejmie, co na placu boju
byłoby czystym szaleństwem i zmniejszyłoby uznanie, jakie żywił dla jej rozsądku. Niemniej
powstrzymała się i po chwili znów otoczył ich zgiełk bitwy. Musieli stanąć oparci o siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]