[ Pobierz całość w formacie PDF ]
minut. U stóp wzniesienia, w pobliżu
zabudowań, brytyjscy jeńcy wojenni z Birmy
lub Malezji kopali okopy pod czujnym okiem
japońskich nadzorców; ich blond włosy
odcinały się od kruczoczarnych głów
tubylców. Byłyśmy jedynymi uczennicami,
które przechodziły tamtędy - spoglądali na
nas z ciekawością i uśmiechali się lekko.
Chodziłam tamtędy od kwietnia do lipca i
nigdy nie zauważyłam scen przemocy wobec
jeńców. W moim bezpośrednim otoczeniu nigdy
nie pojawił się problem złego traktowania
przez Japończyków ich adwersarzy, ale wiem,
że zdarzały się takie przypadki, by
przywołać choćby świadectwo cesarza Bao
Dai. W swej nocie do ambasadora Japonii w
Wietnamie monarcha porusza problem
wymuszania haraczy od internowanych
Francuzów przez Kampetai, czyli japońską
żandarmerię17. Dyplomata ów, przemawiając w
Hue 25 kwietnia 1945 roku, odpowiedział w
sposób godny szacunku: Nie wolno mylić
systemu politycznego z osobistą wartością
człowieka. Nie brak Francuzów, którzy
zrobili wiele dla dobra ludzkości...". W
swej książce cesarz, podsumo-
17 Ibidem, s. 112.
93
wując skutki japońskiej obecności w
Wietnamie, zwraca uwagę na doniosłość
zamachu stanu z 9 marca 1945 roku, kiedy to
skończyło się francuskie panowanie w naszej
ojczyznie i rozpoczął się proces jej
jednoczenia. Przemilcza jednak to, co moim
zdaniem należy podkreślić: w czasie działań
w południowo-wschodnim obszarze Azji armia
japońska zachowywała się wobec ludności
wietnamskiej wręcz przykładnie, nie dając
żadnych powodów do skarg na rabunki czy
gwałty, a dyplomaci i oficerowie byli pełni
kurtuazji wobec swych miejscowych
odpowiedników - osobiście miałam okazję
przysłuchiwać się z boku, jak uprzejmie i
życzliwie ambasador Japonii rozmawiał z
moim ojcem. I choć miejscowej ludności, z
małymi wyjątkami, zupełnie nie obchodził
sen o Wielkiej Azji, tak bliski sercu
cesarza Imperium Wschodzącego Słońca, była
ona jednak pełna podziwu i sympatii dla
azjatyckiego narodu, który pokonał Rosjan w
roku 1905 i przygarnął uchodzców z
Wietnamu. Data 9 marca 1945 roku nie
oznaczała dla niej nowego podboju, jak
sugerują niektórzy ideolodzy i historycy,
ani też wyzwolenia, co byłoby po prostu
mrzonką, lecz historyczny przewrót, dzięki
któremu pojawiła się szansa na odzyskanie
pełnej niepodległości. Stąd wzięło się owo
poruszenie - i może trochę zaślepienie -
które ogarnęło właściwie cały kraj. Pewien
młody wagabunda z prowincji Hai Duong,
błąkający się wówczas bez konkretnego celu,
doznał owego poczucia wspólnoty i sympatii
wobec żołnierzy japońskich, z którymi
podróżował pociągiem. Był to Joachim Nguyen
Van Van, w zakonie brat Marcel, świetlana
postać wietnamskiego chrześcijaństwa, a
obecnie kandydat na ołtarze.
W jakiś czas pózniej wprowadziliśmy się do
dawnej służbowej siedziby rezydenta Francji
w Dalat, pięknej posiadłości dominującej
nad wielkim placem targowym, z której widać
było wspaniałą panoramę miasta. Pamiętam,
jak w roku 1943 instalacja pierwszego
telefonu w biurach urzędników w Ha Tinh
doprowadzała do komicznych nieporozumień,
teraz w Dalat
94
nowością były dwa aparaty w rezydencji
gubernatora - jeden znajdował się na
parterze, drugi zaś na pierwszym piętrze, a
ja miałam za zadanie stale przy nich
dyżurować.
Pod koniec lipca 1945 roku, wysłuchawszy
przez telefon początku wiadomości,
pognałam, skacząc po cztery stopnie, do
gabinetu ojca na piętrze, gdzie,
niesłychanie podekscytowana, wrzasnęłam:
Wraca książę Cuong De!, książę Cuong De
powraca!!!". Moje emocje opadły natychmiast
na widok mrożącej krew w żyłach miny ojca i
zakłopotania jego osobistego sekretarza.
Głosem ostrym jak brzytwa ojciec rzekł:
Przestań! Zabraniam ci o tym mówić!". Nic
z tego nie rozumiałam, a już na pewno tonu,
jakim się do mnie zwrócił. Z trudem
odzyskałam spokój; bardzo dotknęła mnie
niesprawiedliwa w moim odczuciu surowość, z
jaką zostałam potraktowana. Dopiero potem
doceniłam ważność informacji: dotyczyła
ona, było nie było, tajemnicy państwowej.
Cesarz Bao Dai, który potrafił przegrywać z
honorem, zlecił mojemu ojcu przywitanie
księcia na lotnisku Tan Son Nhut ze
wszystkimi należnymi mu honorami. Czy
właśnie z tego powodu cesarz mianował ojca
wielkim gubernatorem? Tak się przynajmniej
uważa, choć on sam w swojej autobiografii
nie zająknął się na ten temat ani słowem. W
każdym razie dał dowód, że potrafi zejść ze
sceny z klasą, chcąc uroczyście witać
kuzyna--rewolucjonistę, którego plany
reform politycznych i bezwzględne dążenie
do niepodległości mogły go kosztować tron.
A ja, przypadkowa depozytariuszka sekretu
stanu, choć jedynie mgliście pojmowałam
jego wagę, potrafiłam milczeć. Od tamtej
chwili poczułam się dorosła. Nie znaczyło
to, bym straciła zdrowy sen nastolatki -
głucha na jęk syren, który w końcu lipca
1945 roku rozbrzmiewał coraz częściej i
coraz bardziej przenikliwie, zawsze
ostatnia zjawiałam się w schronie, niepomna
na rozpaczliwe reprymendy rodziny, która
była już tam od dawna w komplecie.
95
Z wolna odgadywałam, jaki jest sens
przygotowań ojca i co oznacza jego waliza z
ceremonialnym strojem - widomy znak
bliskiego powrotu księcia. Korzystając z
okazji, chciał zabrać z sobą do Sajgonu
również żonę i dzieci. Los chciał, że moja
macocha od czasu ślubu nie widziała
rodzinnego miasta, a ja od śmierci mamy nie
odwiedziłam jej grobu. Dla bezpieczeństwa
wyjechaliśmy nocą, z bagażnikiem pełnym
nowalijek dla saj-gońskiej rodziny. Podróż,
która miała trwać około pięciu godzin,
skończyła się już po godzinie; nasz
napędzany alkoholem samochód odmówił
posłuszeństwa w samym środku lasu. Mijały
godziny, a zrozpaczony szofer całkiem
stracił głowę pośród łajań coraz bardziej
wściekłego ojca. Mój rodziciel oskarżał
oczywiście jarzyny i owoce dla krewnych
oraz kobiecą manię zabierania wszystkiego
ze sobą, co rzekomo przeciążyło naszego
nieszczęsnego forda 8. O świcie mogliśmy na
powrót podziwiać płaskowyże Lang Bian -
dzięki wysiłkom szofera udało się nam znów
znalezć (z trudem) na wyjściowej pozycji.
Ojciec poleciał natychmiast do Sajgonu
samolotem, a nam nawet do głowy nie
przyszło, że zobaczymy to miasto dopiero za
siedem lat...
Ojciec wrócił po kilku dniach i oświadczył
krótko: Książę Cuong De nie przyjedzie".
Przyczyną była bomba atomowa zrzucona 6
sierpnia na Hiroszimę, która - myślę, że
można tak to ująć - po prostu unicestwiła
Japonię. Od tej chwili ruszyła lawina
zdarzeń: 9 sierpnia Amerykanie
zbombardowali Nagasaki, 11. ZSRR
wypowiedział wojnę Japonii, a 15. Japonia
podpisała akt bezwarunkowej kapitulacji. W
samym Wietnamie 7 sierpnia podał się do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]