[ Pobierz całość w formacie PDF ]

naraz w niepohamowane pożądanie. Pragnąłem jej, pragnąłem trzymać ją w ramio-
nach, rzuciłem się ku niej, chciałem ją mieć jeszcze raz, całą, już zrezygnowany, liczący
się z jej utratą, wówczas gdy ona zastanawiała się jeszcze nad planami, nie traciła na-
dziei, nie kapitulowała.
 Nie, nie teraz!  szeptała broniąc się.  Muszę zadzwonić do Eli! Nie teraz!
Musimy przecież...
 Nic nie musimy  pomyślałem.  Mam przed sobą jeszcze godzinę, a potem niech
się zawali świat. Dlaczego nie odczuwałem tego tak mocno wcześniej? A jeżeli odczu-
wałem, to dlaczego w takim razie nie zbiłem szklanej ściany wzniesionej między mną
63
a moim uczuciem? Jeżeli mój powrót był pozbawiony sensu, tamto jeszcze bardziej nie
miało sensu! Powinienem coś otrzymać od Heleny i zabrać w beznadziejną pustkę, do
której  jeżeli dopisze mi szczęście  znów powrócę. Otrzymać coś więcej aniżeli
wspomnienie nurtujących nas wątpliwości, wzajemnych niedomówień i ostatniego ze-
spolenia między jednym a drugim snem. Chciałem mieć Helenę bez reszty, z jej wszyst-
kimi zmysłami, jej czołem, oczami, jej myślami, całą, nie tylko jak zwierzę między nocą
a świtem.
Helena broniła się. Szeptała, że Georg może wrócić  nie wiem, czy rzeczywiście
tak przypuszczała. Zbyt często bywałem w opałach, by nie zapominać o nich natych-
miast, gdy tylko się z nich wydostałem. Teraz, w tym pokoju pachnącym jej perfumami,
z jej sukniami, łóżkiem i mrokiem, pragnąłem tylko jednego: posiadać ją całym sobą
i wszystkim, na co mnie było stać, a jedyne, co odczuwałem dotkliwie i co sprawiało mi
udrękę, była niezdolność jeszcze pełniejszego jej posiadania.
Chciałbym ogarnąć ją sobą jak płaszczem, mieć tysiące rąk i ust, być ukształtowany
niby najdoskonalsza jej forma, by przylgnąć do niej szczelnie, przywrzeć ciałem do ciała
i mimo to doznawać bólu, że byłoby to ciało obok ciała, lecz nie krew we krwi  zwar-
cie, lecz nie przeniknięcie się.
7.
Słuchałem Schwarza, nie przerywając mu. Zwracał się wprawdzie do mnie, lecz wie-
działem, że byłem dla niego tylko ścianą, od której czasem odbijało się echo. Sam też
tak to traktowałem  w przeciwnym razie nie mógłbym go słuchać bez zażenowa-
nia. Byłem przekonany, że i on nie mógłby snuć swego opowiadania, gdyby było ina-
czej. Pragnął raz jeszcze ożywić przeszłość, zanim będzie musiał pogrzebać to wszystko
w niezmierzonym piasku wspomnień. Byłem obcym człowiekiem, który tej nocy zna-
lazł się na jego drodze i przed którym nie potrzebował czuć się skrępowany.
Otulony w anonimowy płaszcz dalekiego zmarłego o nazwisku Schwarz, spotkał
mnie, a kiedy płaszcza tego się pozbędzie, pozbędzie się także swojej osobowości i znik-
nie w bezimiennym tłumie, zdążającym ku czarnym wrotom na krańcowej granicy,
gdzie nie potrzeba żadnych dokumentów i skąd nie ma wygnania ani powrotu.
Kelner poinformował nas, że prócz angielskiego dyplomaty znajduje się na sali także
dyplomata niemiecki. Wskazał go nam. Przedstawiciel Hitlera siedział o pięć stolików
przed nami z trojgiem innych gości, wśród nich dwie okazałe, hoże niewiasty w niebie-
skich jedwabnych sukniach o kłócących się ze sobą odcieniach. Pan, którego pokazał
nam kelner, odwrócił się do nas tyłem, co przyjąłem z uczuciem ulgi.
 Przypuszczałem, że zainteresuje to panów  powiedział kelner.  Wszak pano-
wie rozmawiają również po niemiecku.
Mimo woli zamieniliśmy ze Schwarzem spojrzenie charakterystyczne dla emigran-
tów  szybkie uniesienie powiek na twarzy pozbawionej wszelkiego wyrazu. Zdawało
się, że nic nie jest nam bardziej obojętne. Spojrzenie emigrantów jest całkiem inne niż
spojrzenie Niemców żyjących pod władzą Hitlera: rozglądają się przezornie na wszyst-
kie strony, by szepnąć coś sobie potem na ucho. Jedno i drugie jest charakterystyczne
dla kultury naszego stulecia, podobnie jak przymusowa wędrówka ludów, począwszy
od niezliczonych pojedynczych panów Schwarzów w Niemczech aż do przesunięć ca-
łych rejonów. Za sto lat, kiedy przebrzmi już krzyk rozpaczy, jakiś dociekliwy historyk
uświetni to wszystko jako fakty niezbędne dla kultury, użyzniające i postępowe.
Schwarz spojrzał obojętnie na kelnera.
65
 Wiemy, kto to jest  powiedział.  Proszę nam przynieść jeszcze trochę wina.
 Helena udała się do przyjaciółki po samochód  podjął spokojnie swoją opo-
wieść Schwarz.
 Ja zostałem w mieszkaniu i czekałem na jej powrót. Przez otwarte okna napły-
wało do wnętrza orzezwiające powietrze wieczoru. Wszystkie światła zgasiłem, by nikt
nie mógł dojrzeć, że jestem w mieszkaniu. Gdyby ktoś zadzwonił, po prostu nie otwo-
rzyłbym. W przypadku, gdyby to był Georg, w ostateczności uciekłbym przez drzwi ku-
chenne.
Przez pół godziny siedziałem przy oknie i słuchałem ulicznego gwaru. W pewnej
chwili zaczęło narastać we mnie uczucie niepowetowanej straty. Nie było to nawet bo-
lesne. Podobne raczej do zmierzchu posuwającego się wciąż dalej i dalej i ogarniającego
swym cieniem wszystko aż po linię horyzontu. Na szalach widmowej wagi balansowały
naprzeciw siebie zagubione: przeszłość i przyszłość, a w środku stała Helena, uginając
się pod ciężarem wagi, także już zagubiona. Zdawało mi się, że znalazłem się w punkcie
szczytowym mego życia, a mój następny krok przechyli szalę przyszłości, która odtąd
zacznie powoli i stale opadać, napełniana bez przerwy koszmarem, i nigdy już nie wróci
do równowagi.
Warkot nadjeżdżającego samochodu obudził mnie i przywołał do rzeczywistości.
W świetle ulicznej latarni zobaczyłem Helenę wysiadającą z wozu i znikającą po chwili
w wejściu na klatkę schodową. Ruszyłem przez ciemne, martwe mieszkanie do drzwi,
w których usłyszałem zgrzyt przekręcanego klucza. Weszła Helena i zapaliła światło.
 Możemy jechać  powiedziała.
 Czy koniecznie musisz wracać do Münster?
 Zostawiłem tam walizkę, a poza tym jestem zameldowany pod nazwiskiem
Schwarz. Dokąd zresztą miałbym iść?
 Zapłać za hotel i zamieszkaj gdzie indziej.
 Gdzie?
 Tak, gdzie?  Helena zastanawiaÅ‚a siÄ™.  W Münster  powiedziaÅ‚a wreszcie.
 Masz słuszność. Rzeczywiście, gdzie? To jest najbliżej.
Zapakowałem do walizki trochę rzeczy, które mogły mi się przydać. Postanowiliśmy,
że nie wsiądę do samochodu przed domem, lecz nieco dalej, na placu Hitlera. Walizkę
zabierze Helena ze sobÄ….
Niepostrzeżony wyszedłem na ulicę. W twarz powiał mi ciepły wieczorny wiatr.
Chłonąłem w siebie unoszący się w ciemnościach zapach młodego listowia. Wkrótce
po moim przybyciu na plac nadjechała Helena.
 Wsiadaj!  szepnęła.  Szybko!
Był to zamknięty kabriolet. Na twarz Heleny padał blask przyrządów umieszczonych
na desce rozdzielczej. Jej oczy błyszczały.
66
 Muszę jechać bardzo ostrożnie  powiedziała.  Jakiś wypadek, policja... tego by
nam tylko brakowało!
Nie odpowiedziałem. Takiego tematu lepiej na ulicy nie poruszać. Po co wywoływać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl