[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lepszego fachowca.
Vincent wszedł do budki telefonicznej w Roosevelt Hotel i wykręcił numer w Kansas
City. Aparat przekaznikowy połączył go z sekretarką automatyczną w Beverly Hills.
Usłyszał kobiecy głos:
- Mówi sekretarka automatyczna. Po usłyszeniu sygnału, proszę podyktować
wiadomość.
Rozległ się sygnał.
- Chcę się spotkać. Powiedzmy, że... hm... w tym małym parku, Paley Park, na
Pięćdziesiątej Trzeciej róg Piątej, w Nowym Jorku. Zgadzam się na cenę. Położę obok
siebie na ławce... no, egzemplarz Popular Mechanics . Będę czekał o dziewiątej
dwadzieścia we wtorek, pierwszego września.
Odwiesił słuchawkę.
Przybył do Paley Park pięć po dziewiątej, żeby mieć pewność, że znajdzie wolną
ławkę. Okazało się, że wszystkie są puste. Irene zjawiła się dziesięć minut pózniej.
Zawahała się na ułamek sekundy, kiedy zobaczyła, kto jest jej klientem, ale ponieważ
Vincent nigdy jej nie widział, nie mógł się orientować, że jest żoną Charleya. Podeszła do
ławki i usiadła.
- Czyżby pan był mechanikiem? - spytała z uśmiechem.
- To z tobą się umówiłem?
- Tak
- Dobra. Ile?
- Zależy od roboty. Czy prosta, czy trudna. Kogo mam sprzątnąć?
- Jednego gościa z Brooklynu, nazywa się Charley Partanna. Znasz go?
Irene spojrzała na niego ironicznie, unosząc lekko brwi.
- To będzie wyjątkowo trudna robota. Odpowiedziała nie myśląc o Charleyu. Tu
chodziło o interesy. Najpierw ustali cenę, a pózniej się zastanowi.
- Ile?
110
- Charley Partanna to doświadczony gość, a przez to niebezpieczny. Duża szansa,
że załatwi mnie pierwszy.
- Więc ile?
- Za mniej niż sto nie zamierzam ryzykować.
- Dobry żart. Tyle forsy za jedną robotę?
- Może ktoś podejmie się za mnie, ale nie ja.
- Powiedziano mi, że siedemdziesiąt pięć.
- Ale nie za Charleya PartannÄ™.
- Niech to szlag! - zdenerwował się Vincent. - Dam dziewięćdziesiąt.
- Ja ryzykuję i sama muszę sobie radzić. Dlatego taniej mi się nie opłaca.
- Dobra, niech będzie.
- Kiedy?
- Natychmiast.
- Potrzebuję czasu, żeby wszystko przygotować. Poobserwować go, poznać jego
zwyczaje, zdecydować, gdzie najlepiej go zaskoczyć. Może w ogóle nie wezmę tej
roboty, jeśli uznam, że mi nie leży.
- Kiedy siÄ™ zorientujesz?
- Zostaw mi numer, pod który mogę zadzwonić. Dam znać w ciągu dwóch tygodni.
- Jaja sobie ze mnie robisz, czy co? Dostałaś wiadomość i przyjechałaś do Nowego
Jorku dobrze wiedząc, o jaki typ roboty się rozchodzi, bo po to przecież się do ciebie
dzwoni! Więc skąd te fochy? - Wyciągnął kopertę z wewnętrznej kieszeni ciemnej,
bezkształtnej marynarki i rzucił jej na kolana. - Pięćdziesiąt. Pierwsza rata. Podobno
jesteÅ› najlepszym fachowcem, a tu wahania jak u pensjonarki!
Irene podniosła nie zaklejoną kopertę i zajrzała do środka. Pięćdziesiąt
tysiącdolarowych banknotów. Stare, używane. Wyjęła je z koperty i potarła dłonią.
- Kiedy druga rata?
- Po robocie. Dobra, jak chcesz, masz dwa tygodnie czasu. Teraz i tak co rusz
wyjeżdża z miasta.
Vincent wydobył z kieszeni pocztówkę. Ktoś zapisał na niej adres Charleya na
plaży, a poniżej adres pralni w St. Gabbione Hotel. Druga strona przedstawiała kolorowy
widoczek plaży w Coney Island, tak zatłoczonej, że w ogóle nie było widać piachu, tylko
same ludzkie ciała.
- Mieszka pod górnym adresem, pracuje pod dolnym. To wystarczy, żeby
zaplanować robotę.
Irene schowała pocztówkę do torebki, obiecując sobie w duchu, że pózniej wszystko
dokładnie przemyśli.
- Połowę następnej raty chcę dostać w studolarowych banknotach.
- A w czym mam ją przytachać, do cholery? W walizce?
- Może być.
Pięćdziesiąt dolarów to zawsze pięćdziesiąt dolarów. Gdzieś w głowie tłukła jej się
myśl, że zanim minie termin, może załatwi tego ćwoka Vincenta i wszystko będzie cacy,
a ona o te pięćdziesiąt dolarów bogatsza.
111
Przywołała w myślach głos i obraz Charleya; widziała go jak je, czuła na sobie jego
dotyk, kiedy się z nią kochał. Pięćdziesiąt dolarów nie dawało takich wspomnień.
Irene zjadła samotnie obiad u Schraffta i przemyślała sobie dokładnie ofertę
Vincenta. Kusiła ją cena. Za wczorajszy udział w porwaniu Filargiego też miało jej co
nieco kapnąć. A i tak zarobiła już w tym roku więcej, niż oficjalne dochody prezydenta
Stanów Zjednoczonych. Ale nie opłacało jej się sprzątnąć Charleya ani za te, ani nawet
za znacznie większe pieniądze, bo był dla niej po prostu niezastąpiony. Najbardziej by jej
odpowiadało, żeby teraz ktoś ofiarował jej sto dolców za rozwalenie Vincenta Prizziego.
Nie, Charleya nie może sprzątnąć. Ma to gdzieś. Odeśle Vincentowi zaliczkę, machnie
ręką na tę stówę. Z drugiej strony może powinna kropnąć Vincenta, skoro on chce
wykończyć Charleya? Tak, ale może się zdarzyć, że komuś innemu przyjdzie do głowy
pomysł zlikwidowania Vincenta, a wówczas jest duża szansa, że właśnie jej zleci tę
robotę. Więc po co ma ją odwalać za frajer?
Jadła sałatkę z kurczaka i myślała o miłości. Jak to możliwe, żeby ktoś był wart
więcej niż sto dolców? Co mogła kupić za Charleya? Stanowił luksus. Odkąd było ją stać,
nigdy niczego sobie nie odmawiała. Za wszystkie luksusy płaciła, lecz dotąd nie zdarzyło
się, żeby musiała rezygnować z takiego szmalu za sam przywilej kupienia sobie czegoś.
A Charleya kupowała jak inne luksusy, co noc płaciła za niego własnym ciałem. Było jej z
nim wspaniale, nic podobnego nie przytrafiło jej się w życiu, ale płaciła bez przerwy.
Płaciła, kiedy gotowała posiłki. Płaciła tym, że porzuciła Kalifornię i zamieszkała w
Brooklynie, a nawet tym, że jej ukochany gozzy został w Los Angeles. Wiec Charley jako
luksus był w pełni spłacony, a te sto dolców to jakby coś ekstra. Jezu! Przypomniała
sobie matkę, poturbowaną przez ojca, leżącą w kącie ich cuchnącego czynszowego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]