[ Pobierz całość w formacie PDF ]
myśli. Mówiąc krótko, praca w Londynie nie uśmie
chała się jej za bardzo, ale czy miała inny wybór?
Następnego dnia, korzystając z tego, że ojciec uciął
sobie poobiednią drzemkę, Zana postanowiła zwierzyć
się Caroline z rozmowy z Kurtem. Zbyt długo szukała
odpowiedzi na pytanie, co robić dalej. Był już najwyż-
113
szy czas, żeby powiedzieć rodzinie, że zdecydowała się
wyjechać do Londynu.
Zaskoczyły ją łzy w oczach Caroline. Nie oczekiwała
takiej reakcji.
- Czuję się winna pochlipywała Caroline. - To
wszystko przeze mnie. . Co teraz powie twój ojciec?
- Przecież tatuś uważa, że to dobry pomysł...
- Wcale tak nie uważa. Jest temu bardzo przeciwny
i robi sobie straszne wyrzuty, że namówił cię na
przyjazd do Missisipi. Jest przekonany, że tylko cze
kasz na okazję, by stąd wyjechać, ale ja myślę, że on
się myli. Tak naprawdę, to ty wcale nie chciałaś opuścić
tego miasta i robisz to tylko z mego powodu. - Caroline
rozpłakała się na dobre.
Zana nie wiedziała, co ma zrobić czy powiedzieć,
aby powstrzymać łzy macochy. W końcu przytuliła
ją do siebie, prosząc, by przestała się niepotrzebnie
oskarżać.
- Moja decyzja nie ma nic wspólnego z tobą - kła
mała. - Chodzi mi po prostu o to, by mieć bliższy
kontakt z baletem.
Caroline przestała płakać, ale w dalszym ciągu
robiła sobie wyrzuty. Kręciła się przy tym nerwowo po
kuchni: chciała zdjąć z ognia patelnię i szukała uchwy
tu. Na patelni smażyły się placki z cukinii, ulubiony
przysmak Briana. Na prośbę Caroline Zana bez opo
rów zgodziła się wstąpić do rezydencji i zanieść porcję
placków Brianowi.
- Miałam zamiar sama mu je zanieść - mówiła
Caroline - ale nie chcę, żeby zobaczył moje podpuch-
nięte od płaczu oczy. Zaraz zacząłby mnie wypytywać.
Zana miała już dość samokrytycznych żalów Caroli
ne i poszłaby gdziekolwiek, byle ich nie słuchać. Ale
w połowie drogi do pałacu przyszło jej nagle do głowy,
że została tam wysłana celowo. Starała się przypomnieć
sobie, ile to razy wysyłano ją ostatnio do rezydencji.
Jeśli tylko Brian nie miał być na kolacji, od razu pod
byle pozorem wyprawiano do niego Zanę. To jasne, że
114
Caroline nie pomija żadnej okazji, aby doprowadzić do
zbliżenia między swoim synem i Zaną. Ten nieoczeki
wany, żeby nie powiedzieć niepokojący, wniosek Zana
bez trudu wysnuła z jej postępowania. Ciekawe, czy
Brian wie o usiłowaniach swojej matki, by ich wy
swatać, i co o tym sądzi.
Przypuszczała, że jeśli wie, to jest wściekły i na
pewno ucieszy go wiadomość, że Zana zdecydowała się
wyjechać do Londynu.
Tymczasem stosunek Briana do tej sprawy bardzo
się różnił od tego, co ona sobie założyła. Wyszedł jej
naprzeciw i spotkali siÄ™ przy samochodzie.
- Mama zadzwoniła do mnie i powiedziała mi
o waszej rozmowie. Nie rozumiem, co chcesz przez
to osiągnąć? - spytał przez zaciśnięte zęby. - Gdy
parę dni temu wspomniałaś o Kurcie, myślałem,
że mówisz tak, żeby mi zrobić na złość. Nawet
przez chwilę nie wierzyłem, że serio myślisz o wy
jezdzie.
Jego słowa jeszcze bardziej umocniły ją w przeko
naniu, że specjalnie ją tu przysłano. Caroline wątpiła,
czy uda jej się nakłonić Zanę do pozostania w Natchez.
Wolała, żeby to zrobił Brian; wierzyła, że uczyni to
z lepszym skutkiem.
Brian wziął z rąk Zany talerz z plackami, postawił
go na dachu samochodu i chwycił ją za ramię.
- Dlaczego sprawiasz nam wszystkim kłopoty?
- spytał ostro.
Odchyliła się do tyłu, na próżno usiłując zachować
między sobą a nim nieco większą odległość.
- Nieprawda! - krzyknęła. - Staram się rozwią
zywać problemy, a nie stwarzać je. A teraz puść
mnie! - Próbowała wyrwać się, ale Brian mocno trzy
mał jej ramię.
- Więc ty tak na to patrzysz? Myślisz, że nas
uszczęśliwisz, jak wyjedziesz? Czy nie zdajesz sobie
sprawy, jak bardzo to zmartwi mojÄ… mamÄ™? Ona czuje
się tak, jakby cię przepędziła z własnego domu. Czy nie
115
możesz jeszcze trochę z rym zaczekać i nie robić im
takiej przykrości?
Im? - zdziwiła się.
- Twemu ojcu też. Russell jest jeszcze bardziej nie
zadowolony niż mama, a gdy on się martwi, mama to
przeżywa w dwójnasób
- Jeśli się nie mylę, to sam mi powiedziałeś, że
powinnam skończyć z ochranianiem mego ojca. Ja
tylko usiłuję pójść za twoją radą... - dodała, usuwając
jego palce ze swego ramienia.
- Ach tak? Więc jeśli mnie tak słuchasz, to zastanów
się nad moją propozycją: jeśli całe życie troszczyłaś się
o ojca, to dlaczego nie mogłabyś tego zrobić jeszcze
przez kilka miesięcy? Daj im trochę czasu, żeby uładzili
swoje małżeństwo. A poza tym twój ojciec nie chce,
żebyś pracowała z Rutherfordem Russell nie znosi tego
faceta. Nie wiedziałaś o tym?
Zana w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć,
żeby Russell kiedykolwiek zle się wyraził o Kurcie czy
o kimkolwiek innym. Ojciec z reguły nikogo ostro nie
krytykował. Nawet wobec swego ojca był pobłażliwy.
- Nie wierzę ci! - powiedziała wprost.
- To go spytaj! Powie ci, jak go wkurza ten elegan
cki uwodziciel, tańczący na czubkach palców.
Zana nerwowo ssała dolną wargę. Nie chciało jej się
wierzyć, żeby Russell przywiązywał do jej wyjazdu aż
tak wielką wagę, by miał dyskutować o tym z Brianem.
- No dobrze! Powiedzmy, że nie pojadę do Lon
dynu. Poradz mi wobec tego, co mam ze sobą zrobić,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]