[ Pobierz całość w formacie PDF ]

go Domu. Tydzień wcześniej przyszły obfite deszcze i świeża zielona trawa kiełkowała
wszędzie tam, gdzie przeszedł ogień, niosąc obietnicę nowego życia na wypalonej ziemi.
Na ranczu wrzała praca - odbudowywano szałasy, naprawiano ogrodzenia.
Kiedy mieszkańcy Wielkiego Domu zauważyli zaokrąglony brzuszek Abby, wpa-
dli w totalny zachwyt i zaczęli się zachowywać tak, jakby postradali zmysły. Każdy wy-
pytywał ją o samopoczucie, Sy'rai upiekła specjalnie dla niej górę owsianych ciasteczek z
bakaliami i przyniosła cały dzban mleka prosto od krowy. Caleb i Shanghai poklepywali
Leo po plecach z wesołym rechotem, a Kinky z zadowoleniem podkręcał wąsa. Lizzy i
Mia okazały się wspaniałymi przyjaciółkami. Abby spędziła wiele godzin w stajni, po-
magając Mii obrządzać jej ukochane konie i wymieniając się doświadczeniami, a potem,
kiedy popołudniowe słońce przygrzewało przyjemnie, razem z Lizzy wyciągały się na
leżakach i plotkowały leniwie. Od czasu, gdy straciła Becky, nie czuła tak silnej, instynk-
townej więzi z żadną kobietą. Choć znały się krótko, rozumiały się bez słów. Jak siostry.
- Wiesz, zrobiłem dzisiaj coś dziwnego - powiedział Leo pewnego wieczoru, kiedy
razem z Abby siedzieli na ławeczce pod dębem, podziwiając zachód słońca i racząc się
lodami czekoladowymi.
- Co takiego? - Oplotła jego szyję ramionami i wspięła mu się na kolana.
- Pamiętasz starego ranczera, który był u mnie w gabinecie, kiedy wpadłaś tam, że-
by mi powiedzieć o dziecku?
R
L
T
- Myślisz, że mogłabym zapomnieć? Tamten dzień dość dobrze wrył mi się w pa-
mięć - wymruczała.
- To był Mike Ransom. Człowiek, który najpierw był dla mnie jak ojciec, a potem
pozbawił mnie wszystkiego. Domu, miłości, szansy na życie z kobietą, którą kochałem, i
która spodziewała się mojego dziecka. Przez lata szukałem na nim zemsty. Nie tak daw-
no dowiedziałem się, że popadł w tarapaty finansowe. Zaciągnął kredyt na leczenie żony,
choć dobrze wiedział, że nie będzie w stanie go spłacić. To była moja szansa. Mogłem go
zmusić, żeby sprzedał mi swoje ukochane ranczo za bezcen. A potem spojrzeć mu w
oczy i spytać, jak mu się podoba sytuacja, w której to on jest bezradny, a ja pociągam za
sznurki. Dobrze wiedziałem, że wyrwać Ransomowi tę ziemię to tak, jakby przystawić
mu rewolwer do głowy i pociągnąć za spust. I cieszyłem się na tę chwilę. Ale kiedy dzi-
siaj wszedł do mojego gabinetu, blady jak płótno i złamany, ale wciąż niepokorny, i
klnąc na czym świat stoi sięgnął po pióro, żeby podpisać akt sprzedaży, nagle poczułem,
że zemsta zupełnie nie sprawia mi satysfakcji. Gorzej, przestraszyłem się, że stary do-
stanie zawału i wykituje w moim biurze...
- I co zrobiłeś?
- Wyrwałem mu dokument, podarłem go na kawałki i powiedziałem, żeby się wy-
nosił do wszystkich diabłów. Stary Mike musiał być faktycznie bliski zawału, bo siedział
dalej, nieporuszony. Wtedy nagle przypomniałem sobie, jaki był cierpliwy, kiedy przed
wielu laty uczył mnie jezdzić konno. I zanim się zorientowałem, co robię, zadzwoniłem
po mojego doradcę finansowego.  Nie chcę twojej litości", zaperzył się Ransom. Wytłu-
maczyłem mu sucho, że nie chodzi o litość, tylko o biznes.  Jesteś upartym sukinsynem -
powiedziałem mu - ale trafiła kosa na kamień. Czy ci się to podoba, czy nie, jesteśmy
rodziną. Julie jest moją córką, ale ciebie uważa za dziadka. Wiem, ile dla niej zrobiłeś,
podczas gdy ja nie zrobiłem nic. Potraktuj to jak spłatę długu".
Abby zajrzała głęboko w oczy męża.
- Jesteś bardzo dobrym człowiekiem, Leo.
- Tak? - Skrzywił się, ale oczy mu błyszczały szczęściem, jakby zdjęto z niego
wieloletnią klątwę. - Mam raczej wrażenie, że jestem głupim frajerem.
R
L
T
Czas mijał szybko. Spalone słońcem lato ustąpiło miejsca rześkiej złotorudej jesie-
ni. Nadejście chłodniejszych wietrznych dni cieszyło Abby, która coraz gorzej znosiła
upały. Jej ciąża była już wyraznie widoczna i nie mogła nawet marzyć o wciśnięciu się w
stare ubrania. Ten fakt nie martwił jej jednak w najmniejszym stopniu. Leo dbał o nią,
jakby była cesarzową oczekującą narodzin następcy tronu. Nie było dnia, żeby nie przy-
woził jej z miasta jakiegoś drobiazgu albo nowej ciążowej sukienki. Nie tracił też żadnej
okazji, żeby ją przytulać, głaskać jej wydatny brzuch i obejmować nabrzmiałe piersi.
Miała wrażenie, że najchętniej w ogóle nie odrywałby od niej rąk. Czuła się kochana,
rozpieszczana i pożądana jak nigdy.
Jak to możliwe, żeby człowiek, którego uważała za sztywnego nudziarza chorego
na przerost ambicji, tak bardzo ją uszczęśliwił? Tylko... czy on również był szczęśliwy?
Dziecko rosło w jej łonie, a w sercu coraz częściej gościły wątpliwości. Obawiała
się, że zamożny, obyty w świecie Leo Storm prędzej czy pózniej zacznie traktować mał-
żeństwo z prostą dziewczyną z prowincji jak pułapkę.
Może właśnie dlatego wciąż chciała, żeby ją zapewniał o swoich uczuciach. Nie-
raz, kiedy jechali razem do miasta, robili zakupy albo byli w trakcie rozmowy o codzien-
nych, praktycznych sprawach, nagle kładła dłoń na jego ramieniu i zaglądając mu w
oczy, pytała z niepokojem:
- Kochasz mnie, Leo? NaprawdÄ™ mnie kochasz?
- Kocham cię, Abby - odpowiadał. - Ile razy jeszcze będę musiał ci to powtórzyć?
- Nie wiem. Pewnie nieskończoną ilość razy - uśmiechała się smutno.
- Dlaczego tak trudno ci uwierzyć?
- Bo nikt nigdy naprawdę mnie nie kochał. Nawet najbliżsi mnie opuścili. Zawsze
mogłam liczyć tylko na siebie.
- A ty? Kochasz mnie, Abby? - spytał ją Leo pewnego dnia, kiedy prowadzili jedną
z setek podobnych rozmów.
- Oczywiście, że tak! - wykrzyknęła.
- Może teraz ci się tak wydaje - powiedział z namysłem, a w jego oczach pojawił
się mroczny niepokój, który Abby znała aż za dobrze. - Ale jeślibyś dowiedziała się o
mnie czegoÅ›...
R
L
T
- Czego takiego? - ponagliła, ale on tylko potrząsnął głową.
- Niczego.
- Czasami mam wrażenie, że ukrywasz przede mną coś, co cię trapi - powiedziała
miękko. - Czasami patrzysz na mnie w taki dziwny sposób... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl