[ Pobierz całość w formacie PDF ]
których wkrótce zaznaczą się palce rąk i nóg. Jej rysy są zaledwie cieniem oczu,
uszu i ust.
Jej? - Lauren zdziwiła się. Wiedziała, że nosi dziewczynkę. Zaskoczona,
że już czuje związek ze swoim dzieckiem, siedziała przez chwilę, przyciskając
dłoń do brzucha. Pragnęła tego dziecka bardziej niż czegokolwiek. Wszystkie jej
uczucia zbladły wobec tego, co teraz przeżywała. Teraz rozumiała, jak czuje się
Chrissie, biedne dziecko. Wiedziała także, że najważniejsze w jej życiu jest
chronić i kochać to dziecko, nawet jeśli pozostanie sama.
Wstała niepewnie i próbowała skupić myśli na Eliocie. To jest dziecko
Eliota, mówił jej nie dający się uciszyć głos. Prawo do życia... Prawo, żeby
wiedzieć, kim są rodzice... Prawo dane od Boga...
- 131 -
S
R
Pięć minut pózniej, kiedy jej wzrok spoczął na samotnej, przygarbionej
postaci siedzącej na krześle w pokoju telewizyjnym, jej oczy pociemniały,
przepełniając się czułością.
- Udało ci się wypić kawę? - zapytał, z trudem próbując się uśmiechnąć.
- Tak, dziękuję.
Milczeli przez chwilę, po czym zaczęli mówić jednocześnie.
- Znalazłem George'a - poinformował ją z błyskiem w oku. - Udało się
ustalić adres dzięki komputerowi departamentu zdrowia. Odkryłem, że mieszka
u farmera; podobno to stary przyjaciel. Był zaskoczony, kiedy się pojawiłem, ale
mnie wpuścił. Wstydzi się, że zostawił rodzinę, ale nie wie, co robić.
- Czy zdawał sobie sprawę z tego, co przeżywała Shirley i dzieci?
- Tak. Bardzo się tym martwi. Ale jest przekonany, że wariuje i nawet
kiedy mu powiedziałem o wynikach badań, nie bardzo to do niego dotarło. Z
godzinę go przekonywałem, żeby wrócił ze mną, powiedziałem mu też o ofercie
Toma. Dobrze, że się ze mną nie zabrał, bo kiedy wyjechałem z farmy, jakiś
samochód wpadł chyba setką na skrzyżowanie. Resztę znasz.
Popatrzył na nią z rezygnacją.
- Chcę tylko jednego: wyjść stąd. Westchnęła. Milczała przez chwilę.
- Wiem, że gdybym była na twoim miejscu, a ty na moim,
przekonywałbyś mnie, żebym została dla własnego dobra.
- Pewnie masz rację - odparł, wzruszając ramionami. - Nie spodziewałem
się, że przyjedziesz. Myślałem, że Hugo albo Charles...
Uśmiechnęła się.
- Siostra Stewart powiedziała wyraznie, że nie podoba ci się pomysł
zostania tutaj.
- A cóż człowiek ma robić, kiedy go tu wożą jak worek kartofli?
- To, co zalecasz swoim pacjentom - odparła szybko. - Brać leki i nie
narzekać.
- 132 -
S
R
Wymamrotał coś pod nosem, a ona popatrzyła w jego oczy pod białym
bandażem. Przesunęła palcami po brzuchu i poczuła, że chce mu powiedzieć o
ciąży. Nosi ich dziecko. Nowe życie, które razem stworzyli. Ale nawet gdyby
zebrała się na odwagę, to było ostatnie miejsce, gdzie chciałby to usłyszeć.
- Wróćmy do pokoju - powiedziała miękko - zanim siostra Stewart wyśle
pościg.
ROZDZIAA DWUNASTY
Ordynator był nieugięty, a siostra Stewart równie stanowcza. Nie zgodzili
siÄ™ na wypisanie Eliota.
- Nic nie może mnie powstrzymać od wyjścia - upierał się Eliot.
- Owszem, panie doktorze - odparła siostra Stewart. - To się nazywa
zdrowy rozsądek. Jeśli go panu choć trochę zostało po tym uderzeniu w głowę,
proponuję, żeby go pan zachował dla swoich pacjentów. Przypuszczam, że
niedługo ich pan zobaczy.
Eliot nie wierzył własnym uszom.
- Co za tupet! Słyszałaś? - zwrócił się do Lauren, która bezskutecznie
usiłowała powstrzymać śmiech. - Co cię tak śmieszy?
- Ty i twoje oburzenie, że raz nie wszystko idzie tak, jak byś chciał.
- Co to znaczy - raz? Z tobą nigdy mi się nie udało.
- Nie powiedziałam ani słowa.
- Ale chciałabyś. Chciałabyś powiedzieć: A nie mówiłam?"
Westchnęła i przysiadła na krawędzi łóżka.
- Słuchaj, nawet gdyby cię wypisali, jechać teraz do domu nie miałoby
sensu. Ordynator chce cię rano zobaczyć. To znaczy, że prawdopodobnie jutro
cię wypuści. Bądz cierpliwy.
- A gdzie ty będziesz dziś spała?
- 133 -
S
R
- Siostra Stewart załatwiła mi łóżko u pielęgniarek. Ale najpierw
zadzwoniÄ™ do New Forest i powiem, co i jak.
Zadzwoniła do Hugona. Wysłuchawszy całej historii, zgodził się
zawiadomić Shirley Viner.
Kiedy wróciła, żeby powiedzieć Eliotowi dobranoc, był tak przygnębiony,
że została z nim prawie pół godziny. Potem dosłownie upadła na wąskie łóżko w
pokoju pielęgniarek i spała twardo aż do rana.
Myjąc się, czyszcząc zęby i szczotkując włosy, odważyła się pomyśleć, że
udało jej się uniknąć mdłości, kiedy nadeszła ich pierwsza fala.
- Niedobrze wyglądasz - stwierdził Eliot, kiedy przyszła. - Nie dziwi mnie
to, jeśli miałaś taką noc jak ja.
- Przestań narzekać - rzekła bez współczucia.
Był ubrany. Ręka na temblaku musiała przysparzać mu kłopotów.
Sterczała spod koszuli, pusty rękaw zwisał. Jego spodnie były wymięte i
poplamione smarem, widocznie w wyniku wypadku.
- Chodzmy stąd - powiedział, wstając z trudem.
- Zakładam, że masz na to zgodę?
- Do licha, oczywiście, że tak. Ta jędza zeszła już z dyżuru, ale możesz
zapytać personel.
Lauren nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z personelem. Kiedy
zaproponowała fotel na kółkach, Eliot omal nie dostał ataku. Uparcie kuśtykał
do wyjścia. Siedząc w samochodzie, popatrzył na drogę pokrytą śniegiem.
- Uważaj na lód - rozkazał.
- Nie ma lodu. Była odwilż.
- Czy wiesz, dokąd jedziesz? - mruknął, widząc, że patrzy na znaki
drogowe.
- Wiem - odparła, tracąc cierpliwość.
Po chwili opuściła okno, wpuszczając świeże powietrze.
- 134 -
S
R
- Co się stało? - zapytał. - Jesteś biała jak płótno. Zatrzymała się w
zatoczce i wysiadła, żeby oprzytomnieć.
Kiedy po kilku minutach wróciła, Eliot patrzył na nią lekko zaskoczony.
- Chyba nie dopadł cię jakiś wirus? - zapytał.
- To pewnie choroba lokomocyjna.
- Pierwszy raz się dowiaduję, że na nią cierpisz. To straszne, że nie mogę
prowadzić. Bóg jeden wie, gdzie jest mój samochód. Policja go ściągnęła.
Pewnie zawiezli go na złom.
Lauren włączyła radio i usłyszała jazz. Nastawiła odbiornik dość głośno,
mając nadzieję, że Eliot zamilknie.
W godzinę i kwadrans pózniej znalezli się w pobliżu Gorsehall. Bała się
tej chwili. Zatrzymała samochód na skrzyżowaniu i zaciągnęła hamulec.
- Dlaczego stanęłaś? Czy znów się zle czujesz? - zapytał.
- Nie. Dokąd mam cię zawiezć?
- Równie dobrze mogę pojechać do domu - powiedział. - Muszę zrobić
porzÄ…dek w papierach. Ubezpieczenia i tak dalej.
Wrzuciła pierwszy bieg i skierowała auto w stronę Gorsehall. Deszcz
nasilił się i zanim dojechali do domu, przeszedł w ulewę. Siedzieli w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]