[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pliwie Naczelnik przemyśla nad tym, żeby albo Wolę na powrót odebrać, albo też w jaki inny
sposób zabezpieczyć miasto; odbierać nie sztuka, byle tylko było czym; ale to, na co ja dziś
patrzałem, przekonało mię, że nie ma kim ani czym uderzać na Wolę, do której Prusaków
napakowała się moc ogromna. Co tam gadać! nasi żołnierze i nasze straże obywatelskie biły
się dzisiaj jak ostatnie gałgany! Każdy tylko spoglądał za siebie, myśląc o jak najprędszej
ucieczce z zagrożonego stanowiska. Prawda, Jacuś?
 Jużcić co prawda, to prawda. Nasi licho się dzisiaj bili, ale to dlatego, że co mężniejsi już
poginęli, została jeno sama hołota.
 Czymże tu więc zdobywać Wolę, gdzie Prusacy napakują wojska jak mrowia, okopy w
szańcach naprawią, armat nastawiają... czym tu brać taką fortecę?
Wszyscy milczeli, słuchając w przygnębieniu ducha rozpaczliwego poglądu na rzeczy fran-
ciszkanina. A on ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej:
 Nie wiem, co tam Naczelnik postanowi, ani jak sobie poradzi. W radzie jego nie zasia-
dam, zresztą radzić bym mu się nie ośmielił... Wie on lepiej od nas, co potrzeba. Uważam
jednak, że skoro Wola jest tak ważnym punktem, to należy Naczelnikowi dopomóc. Idzie tyl-
ko o to, jak?
 Właśnie o to idzie!  zauważył Gugenmus.
Ksiądz napił się nieco piwa i tak dalej mówił:
 Jest nas wprawdzie czterech zuchów, którzy się samego diabła nie ulękną i jeżeliby Na-
czelnik kazał nam czterem iść na zdobycie Woli, to pójdziemy i polegniemy co do jednego.
Prawda, chłopcy?
 Ojoj joj! co nie ma być prawda!  odrzekł Wiertelewicz.
 To się wie, żeby tak było!  zauważył Franek.
 Otóż, moi chłopcy, czterech zuchów to zawsze coś znaczy i jakeśmy swego dokonali,
wyśledziwszy szpiegów, którzy właśnie, jak wiem, dostarczyli Prusakom całego planu Woli i
przez to ułatwili jej wzięcie...
 No, ten Wolf Heyman już został powieszony. Byłem obecny na tej egzekucji  wtrącił
Gugenmus.
 My we czterech  ciągnął dalej ksiądz, nie zważając na tę przerwę  oczywiście Woli
odebrać Prusakom nie możemy, ale możemy ją zniszczyć tak, że z punktu tego korzystać nie
będą mogli. Czy rozumiecie mię?
 Ojoj joj! czemu nie? choć bardzo ja tam nie rozumiem, o co idzie  rzekł Wiertelewicz.
 Racz, obywatelu księże, jaśniej się wytłumaczyć  dodał Gugenmus.
 Zaraz się wytłumaczę. Cała Wola i to, co objęte szańcami, składa się z drewnianych bu-
dynków wysuszonych przez upały ostatnie. Cóż byście powiedzieli, gdybyśmy tak podpalili
WolÄ™ i tym sposobem pozycjÄ™ tÄ™ zniszczyli?
Na te słowa Wiertelewicz zerwał się na równe nogi i nuż krzyczeć:
 Wiwat! niech żyje ksiądz Karolewicz. To mi pomysł! to słowa! wiwat!
Krzyczał tak, że aż Tomek się obudził w pierwszej izbie i wstał, a wściubiwszy głowę we
drzwi pytał:
 Co to się stało? Jacuś, czego ty się tak drzesz?
Uspokojono przecie Jacusia uwagą, że godzina jest spózniona i na wąskiej ulicy Piwnej ta-
kich krzyków po nocy wyprawiać nie należy, a ks. Karolewicz rzekł:
 Już przy sprawie ze szpiegami powiedziałem ci, Jacusiu, że tylko zachowanie sekretu
może doprowadzić rzecz do skutku i dzięki jedynie, żeśmy język trzymali za zębami, udało
nam się %7łydów złapać na gorącym uczynku. To, co teraz zamierzamy uczynić, jest nie mniej
ważne, bodaj czy nie ważniejsze i także wymaga wielkiej tajemnicy. Krzyki więc twoje są
49
zgoła niepotrzebne i mogą na nas zwrócić uwagę, czego unikać należy. Wszak mam rację,
obywatelu Gugenmusie?
 Najzupełniejszą, obywatelu księże!
Wiertelewicz, zgromiony w ten sposób, usiadł jak niepyszny i mruknął:
 No, już nic nie powiem.
Ksiądz napił się znowu piwa i mówił:
 Mam ja jeszcze jedną myśl, ale tę będzie bardzo trudno wykonać.
 Jakaż to myśl, obywatelu?  spytał Gugenmus.
 W szańcu Wolskim jest sklep z prochem; gdyby się udało ogień tam podrzucić, cały sza-
niec z Prusakami wyleciałby w powietrze.
Usłyszawszy to Wiertelewicz znów się zerwał i widocznie miał ochotę jeszcze raz krzyk-
nąć: wiwat!, ale go powstrzymał surowy wzrok księdza. Usiadł więc na krześle i nachylając
siÄ™ szepnÄ…Å‚:
 Ja wiem, gdzie jest ten sklep.
 Wiesz? naprawdę wiesz?  spytał ksiądz z widocznym wzruszeniem.
 Ojoj joj, cały szaniec znam lepiej niż własną kieszeń. Sklep ten znajduje się w reducie od
strony północnej i przystęp do niego łatwy.
 Jak to Å‚atwy?
 A tak, że pod sam szaniec ciągną się ogrody, które zasłaniają wszystko. Dziś przecie Pru-
sacy od tamtej strony główny szturm przypuścili i razić ich było trudno, bo drzewa ich osła-
niały. Nic łatwiejszego, jak tamtędy podkraść się do sklepu. %7łeby tak o co, jak o to.
 I podjąłbyś się tego, żeby się zakraść do sklepu i ogień podłożyć?  spytał ksiądz.
 Czemu nie? Jak trzeba, to trzeba. Wysadzę Prusaków w powietrze, a oczywiście i sam z
nimi wylecę. Ale to trudno, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
 Dlaczegóż i tym masz wylecieć?
 A jakże może być inaczej? Choćby mię nawet Prusacy nie spostrzegli i nie zabili, to jak-
że ucieknę, kiedy po podrzuceniu ognia prochy się zaraz zapalą?
 Nie, ty mię Jacuś nie rozumiesz  odrzekł ksiądz  przecież żywego ognia podrzucać nie
możesz, to by było do niczego. Trzeba przygotować dobrze nasycony siarką i saletrą lont i ten
wetknąć w beczkę z prochem, a potem zapalić. Nim ogień dojdzie do prochu, ty będziesz już
daleko.
 Hm! i to prawda  odezwał się Wiertelewicz  że mi też to od razu do głowy nie przy-
szło! Oczywiście, że tak będzie najlepiej i Prusaków wysadzę w górę, aż miło!
Zacierał ręce z radości i śmiał się głośno.
 Tylko, uważasz, Jacuś, mnie się zdaje, że nie tak to łatwo będzie dostać się do sklepu.
Opowiedz no, jak to tam jest i jak ty myślisz to zrobić?
 To tak jest: od strony północnej w szańcu jest loch podziemny, wymurowany, a w tym
lochu są prochy. Widziałem przecież to wszystko, jak robili miesiąc temu i wczoraj jeszcze w
czasie bitwy chodziłem tam parę razy i w połach płaszcza nosiłem artylerzystom granaty.
 To dobrze, nie wątpimy, że tak jest, ale jakże się ty tam dostaniesz? Przecież wejście mu-
si być od wnętrza reduty?
 Rozumie się, że od wnętrza, jakżeby mogło być inaczej! Loch ten ma drzwi liche, bo z
prostych desek zbite i na kłódkę zamykane.
 Więc jakże się dostaniesz? Przecież do środka reduty Prusaki cię nie wpuszczą i drzwi
otworzyć nie pozwolą.
 Ja też wcale nie myślę dostawać się do wnętrza reduty. Tobym się dopiero spisał! Zakłu-
liby miÄ™ bagnetami.
 No więc opowiedz, jak i co myślisz zrobić. Wiedzieć wszystko musimy, bo najpierw,
mój chłopcze, jeżeli rzecz okaże się niemożliwą do wykonania, toć przecie nie chcemy nara-
50
żać twego życia na próżno i bezowocnie, a potem możemy ci dać jakąś lepszą radę i pomoc.
Mów więc, jak to zamyślasz wykonać?
 A oto tak: powiedziałem już, że do szańca od strony północnej, gdzie się znajduje loszek
z prochami, dotykają sady zarosłe starymi śliwami i mnóstwem krzaków agrestu, porzeczek i
malin. Są nawet całe zagony malin, rosnących bardzo gęsto. Od loszku na zewnątrz, tuż przy
rowie otaczającym okop, znajduje się maleńkie i dobrze ukryte, zaopatrzone w kraty, żelazne
okienko.
 Aha!... o tym nic nie mówiłeś. Ale powiadaj dalej.
 Otóż tymi ogrodami i krzakami w noc ciemną, a są już noce ciemne, bo miesiąc nie
świeci, aż dopiero nad ranem wschodzi, podkradnę się do samego rowu, spuszczę się tam
nieznacznie i podpełznę do okienka. Kraty są niezbyt gęste, tak że długi lont z łatwością
wpuszczę do lochu, zapalę i potem w nogi! Co to będzie za widowisko, jak Prusacy wylecą
sobie w powietrze i nogami tam fajtać będą! Hi! hi! hi! to ci dopiero będzie!... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl