[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ślizgały się nad drzewami, jak gdyby szukając ofiary. Pochodnia dymiła i prychała,
powoli dożywając swego kresu.
- Słyszałaś? - szepnął chłopak, bardziej szczękając zębami, niż poruszając
językiem. - Wyje.
Melodyjnie, tęskne i przenikające do kości wycie nacierało falami jak daleki
przypływ, chwilami rozcieńczając nocną ciszę, a chwilami przeplatając się z wiatrem.
- Tam - machnęłam ręką w kierunku północy, próbując nie poddać się panice. -
Zbliża się. Ciekawe, idzie po suchym czy płynie nad grzęzawiskiem? Jeżeli wiesz, która
to ścieżka, to możemy pójść mu na spotkanie. Nie chciałbym go minąć, potem całą noc
czekać na przyjaznie wyszczerzony pysk za oknem.
- Przecież st - t - tamtąd przyszliśmy - Twarz Kuzmy w mroku była biała jak
surowy naleśnik. - Zcieżka zakręca...
- Doskonale! - Rzeczowo rozgimnastykowałam palce - Czyli idzie za nami.
Zwolnij odrobinę, ale nie zatrzymuj się, żeby nie poczuło, że coś jest nie tak.
Kuzma poparł tylko drugą część plany, ale nie ośmielił się porzucić mnie
pośrodku moczarów. Podróż zrobiła się znacznie weselsza, nogi wprost niecierpliwiły
się, by z werwą ponieść do przodu.
Do lasu pozostało około dwustu kroków, gdy pochodnia kichnęła i zgasła.
Rozżarzony węgiel na końcu pociemniał, jak gdyby wchłaniając oddane wcześniej
światło.
Zastygliśmy w miejscu. Nad grzęzawiskiem mrugały do siebie błotne ogniki,
gdzieś niedaleko beczał nieznośny kozioł. Potem zamilkł, ale wycia również nie
słyszeliśmy.
- Został z tyłu? - z nadzieją szepnął Kuzma.
- Skrada się - ucięłam bez cienia litości. - Jak stoisz z magią praktyczną?
Zielarz desperacko przełknął ślinę, co z dużą dozą prawdopodobieństwa nie
oznaczało odpowiedzi pozytywnej. No cóż, zapewne dyscypliny stosowane na były jego
mocnÄ… stronÄ….
- W takim razie przynajmniej nie plącz się pod nogami - westchnęłam.
Podkasałam rękawy i zaczęłam pstrykać na przemian palcami obu rąk, zawieszając w
powietrzu kule pulsarów.
Nie chciałam zdradzać żywołakowi naszej dokładnej lokalizacji, więc zapalały się
z opóznieniem, po tym jak odleciały na odległość jakiś dwudziestu łokci. Zdążyłam
stworzyć dziewięć sztuk, gdy rzadkie stukanie zębów Kuzmy, przeszło w drobniutkie
szczękanie i niewyrazne memłanie. Jego palec wskazujący trząsł się w takt.
Zwiecąca kulka spoczęła na koniuszku nosa wyraznie zasmuconego żywołaka,
który przylgnął do ścieżki, niezbyt zadowolony z wykrycia. Szczęki zwarły się z
trzaskiem. Ale pulsar lekko niczym piórko wyślizgnął się z paszczy i zawisł w
niewielkim oddaleniu.
%7ływołak przypominał małego biegacza - jeżeli powiększyć tego ostatniego do
rozmiarów niedzwiedzia. Wydawało się, że szyi nie ma wcale, głowa z paszczą pełną
ogromnych zębów od razu przechodziła w kwadratowy tułów pokryty skołtunioną
sierścią. Solidne tylne łapy były ze dwa razy krótsze od przednich, co dawało wrażenie ze
stwór porusza się w kucki.
Z bliżej nieznanego mi powodu poczułam nagle przypływ wiary w jego zdolności
połykania i postanowiłam nie czekać, aż mi je osobiście zademonstruje. Uderzyliśmy
jednocześnie - ja użyłam mojej ulubionej fali ognia, a Kuzma zaczął z wyczuciem
recytować jakieś zaklęcie. Nie bardzo dało się ono rozpoznać w takim dramatycznym
wykonaniu, ale o dziwo zadziałało: ja i uczeń zielarza wylądowaliśmy na ziemi, a potwór
ledwie się zachwiał. Fala przeszła nad jego łbem, przecięła niebo wysokim łukiem i
zgasła, pozostawiając po sobie lekką chmurę dymu.
- Przecież cię prosiłam! - wydarłam się. Czasu na wyjaśnienia nie było,
zerwaliśmy się na nogi i rzucili różne strony: ja ścieżką do tyłu, obok osłupiałego na
widok takiej bezczelności żywołaka, Kuzma do przodu, z braku innej drogi.
Stwór niezbyt chciał się oddalać od moczarów, a może po prostu lubił dziewczęta
w sosie własnym. Bez wahania odwrócił się i skoczyła za mną, dławiąc się ochrypłym
rykiem. Poruszał się długimi susami, w każdym mieściło się pięć albo sześć moich
kroków, ale ciężko i niezgrabnie, więc dogonił mnie dopiero po chwili. W mroku nic nie
widziałam i biegłam na czują, próbując nie myśleć o trzęsawisku po obu stronach ścieżki.
Nogi ślizgały się po mokrej turzycy. %7ływołak z uczuciem sapał za moimi plecami,
wzmacniając sobie apetyt przed kolacją. Nie miałam najmniejszego zamiaru dokarmiać
głodującego przedstawiciela miejscowej fauny. Poczekałam na odpowiedni moment, po
czym gwałtownie wyhamowałam, przykucnęłam i wykonałam fikołka do przodu, pod
nosem mrucząc zaklęcie. W górze w wysokim skoku minął mnie zdziwiony żywołak,
który wylądował i ryknął z wściekłością: z symetrycznych dziur w jego brzuchu chlastały
ciemne strumienie, a z sierści dookoła leciał dymek. Nie mając zbyt wielkich złudzeń,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]