[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mo\e kwadrans po siódmej, pierwszy zakurzony pojazd wtoczył się
ciÄ™\ko i przystanÄ…Å‚ przed budynkiem. Wszyscy pozostali lokatorzy
mieszkań, którzy wiedzieli o przyjezdzie zwierząt, zdą\yli ju\ wyjść na
balkony, gdzie czekali niecierpliwie, ciekawi, cośmy schwytali. Kiedy
cię\arówki kolejno zatrzymywały się na dziedzińcu, coraz szerzej
otwierali oczy ze zdziwienia. Wypakowaliśmy całe mięso i z wielką
ulgą stwierdziłem, \e chyba nie ucierpiało w podró\y, jedynie
lamparcica Gerda była w nieco groszym ni\ zwykle humorze.
Poustawialiśmy klatki w gara\ach, po czym mo\liwie najprędzej
zabraliśmy się do sprzątania
i karmienia, bo musiałem pojechać do portu na spotkanie  Akry"
i JacÄ…uie.
Podrzucił mnie tam Joe, ja zaś wiozłem ze sobą małe kartonowe
pudełko, gdzie w wygodnym legowisku z waty siedziała maleńka
wiewiórka, która ledwie przejrzała na oczy, a którą w ostatniej chwili
przyniósł mi myśliwy. Te maciupeńkie wiewiórki to urocze stwo-
rzonka. Mają zielonkawozlote ciałka z białymi pręgami wzdłu\ bo-
ków, zgrabne uszka, wielki pióropusz ogona, od zewnątrz obrze\ony
czernią, w środku rudy. Wiedziałem, \e Jacąuie przepada za wie-
wiórkami, a tylko to zwierzątko mogłem jej podarować na powita-
nie. Po krótkim zamieszaniu, spowodowanym koniecznością posia-
dania przepustki, o czym nie wiedziałem, wpuszczono nas na na-
brze\e. Stała tam Jacąuie, wyraznie zbuntowana.
- Gdzie byłeś? - spytała na powitanie, miło, jak przystało na \onę.
- Próbowałem się dostać na to cholerne nabrze\e - odparłem.
Podeszła, aby mnie ucałować, lecz ostrzegłem:
- Nie ściskaj za mocno, bo mam złamane \ebro.
- Co, u diabła, wyrabiałeś? - rzuciła wojowniczo. - Czy byłeś
u lekarza? JesteÅ› zabanda\owany?
- Nie, nie jestem. Ledwie przyjechałem. Masz... To prezent dla
ciebie.
W ten sposób próbowałem odwrócić jej uwagę od moich proble-
mów. Z ogromną podejrzliwością wzięła pudełko.
- Co to? - Spojrzała na mnie.
- Prezent. No... otwórz.
Otworzyła pudełko i natychmiast zapomniała o moim złamanym
\ebrze i całym świecie, rozpłynęła się z zachwytu nad tą drobiną, le-
\ącą na jej dłoni.
- Chodz - powiedziałem. - Wracajmy do mieszkania.
- Jest przesłodka. Od kiedy ją masz?
- Jeśli chodzi o ścisłość, dostałem ją na pięć minut przed odjaz-
dem. Aleją wziąłem, bo pomyślałem, \e ci się spodoba.
- Jest rozkoszna. Ju\ ją nakarmiłeś?
- Tak, ju\ jadła - odparłem. - To załatwione. Po powrocie do
domu mo\esz jej zmienić pieluszki. Ale, na litość boską, jedzmy tam
wreszcie; mamy mnóstwo roboty.
- Dobrze - powiedziała.
- Ach, a przy okazji chciałbym ci przedstawić Joego Sharpa. To
mój przyjaciel.
- Jak siÄ™ masz, Joe.
- Cześć - rzekł Joe.
Powitawszy się z tą mał\eńską wylewnością po blisko czteromie-
sięcznej rozłące, ruszyliśmy do land-rovera i wróciliśmy do mieszka-
nia.
Tam Jacąuie z miejsca zainstalowała swoją wiewiórkę w sypialni
i zadała mi pytanie.
- Gdzie ksiÄ…\ka telefoniczna?
- A na co, u licha, jest ci potrzebna?
- ZadzwoniÄ™ do lekarza w sprawie tego twojego \ebra.
- Nie bądz głupia. Nic nie pomo\e.
- Pomo\e - odparła. - Pójdziesz do lekarza. Nie zamierzam ro-
bić nic innego, dopóki ty tego nie zrobisz.
- Dobra - zgodziłem się niechętnie. - Mogę pójść na górę. Miesz-
ka tam facet imieniem łan. On powinien coś wiedzieć o lekarzu.
Wróciłem na dół z nazwiskiem i adresem lekarza. Jacąuie połą-
czyła się z nim w parę minut i przedstawiła mu sytuację. Bardzo
uprzejmie obiecał przyjść. Po przybyciu obejrzał du\ego siniaka
u podstawy mego kręgosłupa, orzekł, i\ zapewne złamałem kość
ogonową, pózniej energicznie dzgnął mnie w \ebra, a ja z rykiem bó-
lu wyskoczyłem na dwanaście stóp w górę.
- Ach, tak - stwierdził. - Widzę, \e złamał pan dwa \ebra.
Całą klatkę piersiową obanda\ował mi tak ciasno, \e ledwie mo-
głem oddychać.
- Nie wolno panu się schylać, dzwigać cię\arów, robić takich rze
czy - powiedział. - Przynajmniej przez jakiś czas. Ale zanim pan wró
ci do Anglii, powinno się zgoić. Dam panu proszki uśmierzające ból.
Zrodki przeciwbólowe działały i w rezultacie poczułem się lepiej,
ale w tutejszej spiekocie chodzenie w banda\u okazało się wręcz nie-
znośne, więc w końcu musiałem go zdjąć.
- To jasne, \e na statku nie będzie z ciebie wielkiej pociechy -
skonstatowała Jacąuie - jeśli nie mo\esz się schylać ani podnosić nic
cię\kiego. A je\eli obaj z Johnem będziecie zajęci filmowaniem, do-
glądanie zwierząt spadnie wyłącznie na mnie.
- Och, jakoÅ› sobie poradzimy.
- Có\, uwa\am to za niemądre - orzekła. - A gdyby tak sprowa-
dzić Ann?
Ann, jak pisałem, była moją sekretarką i właśnie wróciła z Ja-
cÄ…uie z Argentyny.
- Myślisz, \e zdą\y? - spytałem. - Wiesz, \e  Akra ' wraca tu nie-
długo.
- Jeśli dziś do niej zadepeszujemy, mo\e uda jej się przylecieć sa-
molotem - powiedziała Jacąuie.
Wysłaliśmy telegram i prawie natychmiast dostaliśmy odpo-
wiedz, \e ma zarezerwowany bilet. Parę dni pózniej Ann, energiczna,
operatywna blondynka, zjawiła się i rozpłynęła z zachwytu nad
zwierzętami. Zawsze darzyła je wielką miłością i pomocy w sprząta-
niu czy karmieniu ich na pokładzie statku nie uwa\ała za cię\ką pra-
cę. Wyjaśniłem jej, o co chodzi z gerezami.
- Kłopot polega na tym, \e trzeba się z nimi cackać. A mówiąc
bez ogródek, tutaj nie starczy nam na to czasu. Nie jestem te\ pew-
ny, jak zareagują na nową karmę. Więc chcę, \ebyś przejęła odpo-
wiedzialność za całą ich grupę. Nawet jeśli nie będziesz robić nic in-
nego, zmuś te cholerstwa, \eby jadły i dały się dowiezć \ywe.
- Spróbuję - obiecała - ale z tego, co mówisz, wynika, \e zadanie
nie będzie zbyt łatwe.
- Nie, nie będzie łatwe - przyznałem. - W ka\dym razie tak mi
siÄ™ zdaje, chyba \e nagle oszalejÄ… na punkcie kapusty czy czegoÅ› in-
nego. Tak czy owak, będziemy musieli po prostu zaczekać i zoba-
czyć.
Wkrótce po przylocie Ann przybyło nam zwierzę, które okazało
się jednym z najbardziej uroczych w całej gromadzie. Pewnego wie-
czora, kiedy popijaliśmy przed obiadem, zadzwonił telefon. Odebrała
go JacÄ…uie.
- To Ambrose - zwróciła się do mnie. - Mówi, \e ma dla ciebie
świnię.
Ambrose'a, czyli majora Ambrose'a Gendera z armii Sierra Le-
one, poznałem podczas poprzedniego pobytu we Freetown. Przed-
stawiono mi go przede wszystkim dlatego, \e w miejscowej telewizji,
jako  Wujek Ambrose" wygłaszał pogadanki dla dzieci. Zawsze
pokazywał im jakieś zwierzę i o nim opowiadał. Podniosłem słu-
chawkÄ™.
- Halo, Ambrose.
- Ach, Gerry! - zabrzmiał jego głęboki, dzwięczny głos. - Mam
dla ciebie świnię. To śliczna świnia. Nazywa się Kwiatek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl