[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ubierać. Teraz idź na górę.
Czuła się niepełna, gdy nie miała go przy sobie. Proszę, proszę, musiała
zbuntować się przeciwko całemu miastu, czuła się gotowa zrobić wszystko,
co chce, jak chce i kiedy chce, a tu nic z tego.
- Chyba kpisz - mruknęła.
W.S. spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi. Groźnego to on udawać nie
potrafił.
- Mówię poważnie. Idź na górę. Maddie wzięła się pod boki.
- Postanowiłam dać się zdeprawować, a ty raptem grasz cnotliwego?
- Będę twoim mężem i ojczymem Em. Muszę postępować godnie. Idź spać.
Podjął decyzję, choć widać było, że niezbyt mu ona odpowiada.
- Niech cię diabli!
Maddie poszła posłusznie do sypialni, położyła się i zaczęła planować.
W.S. nie pojął jeszcze, że dawna Maddie przepoczwarzyła się w nową, skoro
traktował ją po staremu. Gdyby przyszło jej do końca życia spać samotnie, to
w końcu musiałaby pewnie go zabić. Powinna więc wymyślić coś
wyrafinowanego, by zepsuć go nieodwracalnie, coś takiego, co
zlikwidowałoby w zarodku możliwość upodobnienia go do niej z dawnych
czasów. Ma być zbuntowany, ma gorszyć opinię publiczną; im bardziej takim
go sobie wyobrażała, tym bardziej go pragnęła. Zasnęła, snując myśli tak
podniecające, że aż cierpła jej skóra. Obudziła się, pamiętając je doskonale.
Em przy śniadaniu nie była jeszcze całkiem pogodna, ale sprawiała wrażenie
spokojniejszej. Rozmawiała z Anną o ciasteczkach i o Phoebe, a głos nie
załamał się jej ani razu.
- Mogę zostać tu cały dzień? - spytała. - Nie chcę jeszcze wracać do domu.
- Możesz zostać na cały weekend, jeśli Anna się zgodzi -odparła Maddie.
- Jeśli o mnie chodzi, może stąd w ogóle nie wyjeżdżać -powiedziała Anna. -
Zrobimy ciasteczka cynamonowe, a wieczorem będziemy haftować. To
bardzo uspokajające zajęcie. Wymaga skupienia. - Uśmiechnęła się do Maddie
ponad głową jej córki. - Bardzo pożyteczne, jeśli na człowieka wali się
mnóstwo spraw.
W.S., który poszedł wcześniej po samochód, podjechał już pod dom i zatrąbił.
Maddie odsunęła talerz i pocałowała Em w policzek.
- Musimy jechać do miasta - wyjaśniła. - Wrócimy po południu. Bądź
grzeczna.
Em spojrzała na nią z naganą.
- Zawsze jestem grzeczna.
- Nad tym też trzeba będzie popracować - zauważyła Mad-die. - Ale najpierw
muszę załatwić inne sprawy.
Zeszła po schodach. W.S. zabrał marynarkę z siedzenia dla pasażera i gestem
zaprosił swą pasażerkę do zajęcia miejsca.
Prawdopodobnie kierował się jakimiś ukrytymi motywami... Ona również,
więc wsiadła, myśląc o tym, jak wprowadzić w życie opracowany w nocy
plan, by zadziałał skutecznie. Nie mogła zrobić nic w sprawie tłumu
Websterów mieszających się w jej życie - to już było zajęcie dla Henry'ego. W
jej mocy natomiast było przejęcie kontroli nad własnym życiem tak, by stało
się rzeczywiście własne, a nie matki i nie miasta. Uznała, że musi zrobić coś
tak szokującego, by nie dało się nawet marzyć o odzyskaniu dobrej reputacji.
Do pewnego stopnia zdawała sobie sprawę z tego, że to szalony zamysł, ale
do działania popychała ją świadomość, że potrafiła przecież zwycięsko stawić
czoło tylu kłamstwom.
Nadszedł dzień, w którym na zawsze miała pożegnać się z dawną Maddie.
W.S. zaś miał jej w tym pomóc. Prezerwatywę, którą znalazła w jego szafce,
schowała do kieszeni szortów.
Rzucił marynarkę na tylne siedzenie. Widziała, jak napinają się mięśnie jego
muskularnego ciała i uśmiechnęła się do niego, podniecona myślami, przy
których budziła się i zasypiała, oraz jego bliskością, jego dostępnością. Podał
jej chustkę, zawiązała nią włosy. Przygotowywała kolejne posunięcie. Będzie
go miała! Wkrótce. Zdumiewające, jak miło pożądać kogoś zaraz po
przezwyciężeniu głębokiej depresji, zwłaszcza gdy się wie, że wuj
pożądanego ma zamiar aresztować kogoś innego.
- Najpierw chcę się zobaczyć z Henrym - oznajmił W.S., ruszając spod domu. -
Rozmawia z Baileyem, powinienem być przy tym. A potem będę już twój,
skarbie, więc nie wychodź z domu. - Uśmiechnął się, a Maddie przygryzła
wargi.
Wyglądał imponująco. - Samochód zostawię przed posterun-kiem, tak że nikt
się nie zorientuje.
Maddie roześmiała się gardłowo. Z trudem opanowywała podniecenie.
- W.S., całe miasto już wie. Samochód zostawisz więc na podjeździe.
- Mowy nie ma. - Spojrzał na licznik i zwolnił.
Będę miała z nim sporo kłopotów, pomyślała i zerknęła na niego ukradkiem.
Może jednak nie tak dużo? Kimkolwiek próbował być, gdzieś w środku
drzemał przecież dawny W.S.
Włożyła do magnetofonu kasetę Bruce'a Springsteena. Bont to Run poniosło
się nad drogą. W.S. ściszył dźwięk.
- Farmerzy pracują na polach - przypomniał. - Po co zwracać na siebie uwagę?
Dość tego! Zakochała się w buntowniku, a resztę życia ma spędzić z
człowiekiem ubiegającym się o przyznanie medalu idealnego obywatela? Gdy
znaleźli się na Porch Road, jechali sześćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę.
- Szybciej - ponagliła.
- Istnieje coś takiego jak ograniczenie prędkości.
- Oczywiście. - Westchnęła, spojrzała na niego. - Na tej drodze wynosi ono
[ Pobierz całość w formacie PDF ]