[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na randkę z chłopcem, który jej się podoba.
Miała nadzieję, że jej pierwsze spotkanie z Edwardem odludzie się sam na sam. Nie obawiała się, że Edward coś
chlapnie - na szczęście wiedział, że Victoria ma na nazwisko Jones, więc dodatek Pauncefoot nie powinien być dla
niego zaskoczeniem. Zdziwi się natomiast, widząc ją nagle w Iraku, i dlatego chciała za wszelką cenę spotkać się z nim
w cztery oczy choćby na chwilę.
Nałożyła więc letnią sukienkę (pogoda przypominała jej czerwcowy dzień w Londynie) i wyśliznęła się cicho przez
wahadłowe drzwi na taras, skąd mogłaby dostrzec Edwarda powracającego od swoich zajęć, czyli handryczenia się z
celnikami.
Najpierw pojawił się wysoki szczupły mężczyzna o zamyślonej twarzy. Kiedy doszedł do schodków, Victoria
przesunęła się za róg. W tym momencie ujrzała Edwarda przy drzwiach ogrodowych wychodzących na zakole rzeki.
Wierna tradycji Julii, przechyliła się przez balkon i wydała przeciągły syk.
Edward obrócił się gwałtownie i rozejrzał na wszystkie strony. Victoria pomyślała, że wygląda jeszcze przystojniej niż
w Londynie.
- Pst! Tutaj! - zawołała nie za głośno Victoria. Edward uniósł głowę i na jego twarzy odmalowało się szczere
zdumienie.
- O Boże! - krzyknął. - Victoria z Charing Cross!
- Cii... Poczekaj. SchodzÄ™ do ciebie.
Puściła się pędem przez taras, zbiegła ze schodków i pognała za róg, gdzie stał posłusznie Edward, który jeszcze nie
otrzÄ…snÄ…Å‚ siÄ™ ze zdumienia.
- Niemożliwe, żebym był pijany o tak wczesnej porze -powiedział Edward. - To jesteś ty?
- Tak, to jestem ja - odparła radośnie Victoria.
- Ale co ty tutaj robisz? Skąd się tu wzięłaś? Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę.
- Ja też tak myślałam.
- To jakiś cud. Jak się tu dostałaś?
- Przyleciałam.
- Oczywiście, że przyleciałaś. Inaczej nie byłabyś tak szybko. Ale jakim błogosławieństwem losu znalazłaś się w tym
mieście?
- Przyjechałam pociągiem - powiedziała Victoria.
- %7łartujesz sobie ze mnie, niedobra. Boże, jak ja się cieszę. Ale tak naprawdę, jak tu się znalazłaś?
- Przyjechałam z pewną panią, która złamała rękę, nazywa się Clipp i jest Amerykanką. Trafiła mi się ta praca zaraz po
naszym spotkaniu. Opowiadałeś o Bagdadzie, a ja miałam trochę dość Londynu, więc pomyślałam sobie, dlaczego by
nie zwiedzić kawałka świata.
- Prawdziwa z ciebie hazardzistka, Victorio. Gdzie jest ta pani Clipp, tutaj?
- Nie, pojechała do córki do Kirkuku. Zatrudniła mnie tylko na czas podróży.
- Więc co teraz robisz?
- Zwiedzam dalej świat - odparła Victoria. - Ale musiałam trochę pokombinować. Dlatego chciałam zobaczyć się z
tobą sam na sam, chodzi mi o to, żebyś nie chlapnął przypadkiem, że kiedy mnie poznałeś, byłam świeżo zwolnioną z
pracy stenotypistkÄ….
- Dla mnie możesz być, kim tylko zarządzisz. Rozkaz!
- Więc wygląda to tak - powiedziała Victoria. - Nazywam się Pauncefoot Jones, mój wuj jest słynnym archeologiem,
pracuje tu gdzieś przy wykopaliskach na jakimś pustkowiu, a ja do niego wkrótce jadę.
- I nie ma w tym cienia prawdy?
- Jasne. Niezle to wymyśliłam, prawda?
- Tak, wspaniale. Tylko przypuśćmy, że spotkasz się oko w oko ze starym Pussyfoot Jonesem, co wtedy?
- Pauncefoot, nie Pussyfoot. To mało prawdopodobne. O ile znam się na tym, archeolog, jak już zacznie kopać, kopie
jak wariat bez wytchnienia.
- Zupełnie jak terier. Twoja opowieść to prawdziwa gra na loterii, Victorio. Czy stary ma naprawdę jakąś siostrzenicę?
- Nie mam pojęcia - przyznała.
- A więc nie podszywasz się pod jakąś konkretną osobę. To już lepiej.
- W końcu człowiek może mieć kilka siostrzenic. W razie czego mogę zawsze powiedzieć, że jestem kuzynką, tylko
mówię do niego wujku.
- Wszystko potrafisz przewidzieć - rzekł Edward z podziwem. - Zadziwiająca z ciebie dziewczyna. Inna niż wszystkie.
Byłem przekonany, że cię długo nie zobaczę i że o mnie zapomnisz. A ty spadłaś jak z nieba.
Edward rzucił jej spojrzenie pełne podziwu i pokory i Victoria poczuła ogromną satysfakcję. Gdyby mogła,
zamruczałaby z przyjemnością jak kotka.
- Ale chyba dalej chcesz znalezć pracę? - spytał Edward. - Nie znalazłaś pieniędzy na ulicy, że by spocząć na laurach?
- Skądże - powiedziała Victoria. - Tak - dodała po chwili. - Będę potrzebowała pracy. Byłam zresztą w tej twojej
Gałązce Oliwnej, widziałam się z doktorem Rathbone'em, prosiłam, żeby dał mi jakieś zajęcie, ale się nie kwapił, w
każdym razie, żeby mi płacić.
- Skąpy dziad - stwierdził Edward. - Wydaje mu się, że każdy powinien u niego pracować dla idei.
- Myślisz, że to oszust, Edwardzie?
- Nnie... Naprawdę nie wiem, co o nim myśleć. Na pewno jest uczciwy, nie widzę innej możliwości, grosza na tym
wszystkim nie zarabia. Wydaje mi się, że ten jego szalony entuzjazm jest prawdziwy. Ale to jednak nie wariat.
- Lepiej już chodzmy. Porozmawiamy pózniej.
- Nie wiedziałam, że się znacie - zawołała pani Clayton.
- O, to stara znajomość - powiedziała z uśmiechem Victoria. - Tylko nie widzieliśmy się przez dłuższy czas. Nie
miałam pojęcia, że Edward jest w Iraku.
Pan Clayton, który okazał się tym cichym, zamyślonym mężczyzną, którego Victoria widziała z tarasu, zapytał:
- Jak tam poszło dziś rano, panie Edwardzie? Posunął się pan do przodu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl