[ Pobierz całość w formacie PDF ]
działacie na własną rękę?
Istotnie. Zawiązaliśmy przymierze& możesz je nawet nazwać spiskiem. Przywódca
wojowników niecierpliwie potrząsnął mokrą głową. Nie jesteśmy heretykami! Zachowaliśmy
wierność Jedynej Prawdziwej Bogini! Przysięgliśmy, że ocalimy ją przed zhańbieniem przez obcych
nieczystych bogów, takich jak ten, którego odrażającą podobiznę przywiozłeś do Qjary!
Myślisz o Wotancie& rzekł z zadumą Cymmerianin. Nie opuszczał noża, lecz miał mniejszą
niż przed paroma chwilami ochotę na rozlew krwi. Jesteście buntownikami, strzeżecie czystości
swojej wiary, a mnie obciążacie winą, za to, co się stało. Przecież nie wierzę w Wotantę byłem
tylko przewodnikiem Khumanosa.
To ty pokazałeś mu drogę do Qjary, czyż nie? rzekł oskarżycielsko Hassad, potrząsając
mieczem. Ty wkradłeś się w łaski królowej i wyprosiłeś ponowne wpuszczenie do miasta, mimo
grzechu herezji przeciw Sadicie i skalania śmierci Zajusa!
Co gorsza, próbujesz zwieść naszą księżniczkę! przyłączył się do niego ociekający wodą
przywódca spisku. Chcesz zbuntować ją przeciw rodzicom i za jej pomocą bez przeszkód
szkodzić naszemu miastu! Zakradłeś się nawet nocą do pałacu, by uwieść ją, Sadicie jednej
wiadomo jakimi kłamstwami czy truciznami! Potrząsając wzniesionym mieczem, raczył swoich
towarzyszy górnolotną retoryką, godną samego Zajusa. Pozostali wojownicy w pełni akceptowali
słowa przywódcy. Zdrada po zdradzie, zbrodnia po zbrodni! perorował Ismir. Wszystko to
z ręki nieczystego cudzoziemca, odrażającego, godnego pogardy wyrzutka!
Dość! warknął Conan z gwałtownością wystarczającą, by uciszyć zapaleńca. I mnie, i
waszej księżniczce nie podoba się Sark ani jego bogowie. Nasze poglądy są bardziej podobne, niż
wam się wydaje. Macie wystarczające powody, by chcieć wyrzucić z miasta Khumanosa razem z
jego posągiem. Byłbym skłonny wam pomóc&
Kłamstwa! Same kłamstwa! zawołał histerycznie Hassad. Stara się nas omamić, jak
zwiódł z drogi oddania bogini następczynię królewskiego rodu! Powiadam, śmierć mu&
Przestańcie, na wszystkie diabły i demony Ziemi i siedmiu piekielnych kręgów! Głos i
wygląd Conana ponownie okazały się dość przerażające, by przerwać potok gniewnych słów.
Jeżeli naprawdę chcecie mnie zabić, powtarzam, spróbujcie tylko! Ty i Ismir, doskonale się do tego
nadajesz! Licz się jednak z tym, że sam najpierw znajdziesz się przed swoją boginią!
Cymmerianin zaśmiał się drapieżnie; jego białe zęby zabłysły w półmroku nad poznaczonym
rdzawymi plamami ostrzem noża. Skoro nie zdołał mnie zabić, wasz mistrz, potraktujcie to jako
znak ze strony Sadity, że mówię do rzeczy! Porozmawiajcie ze mną, zanim znów się na mnie
rzucicie! Niech wasza bogini sprawi, by ten pojedynek był sprawiedliwszy od poprzedniego!
Cóż, brzmi to rozsądnie.
Ismir, nie trać czasu na pogawędki z tym dzikusem! Porachuj się z nim!
Dwaj walczący starli się ze sobą. W ciemnościach rozległ się szczęk broni.
15.
KONSEKRACJA
Nim na wschodzie pojawił się zwiastujący świt topazowy blask, Conan był już na nogach w
dzielnicy karawan. Był otępiały od braku snu, lecz w ponurym milczeniu oporządził swojego
wielbłąda. W czasie walki poprzedniej nocy nie odniósł żadnych ran.
Czekał na niego arcykapłan Khumanos wraz z najmniej chorymi i wyczerpanymi niewolnikami.
Wkrótce dołączył do nich mały oddział, składający się z członków qjarańskiej straży miejskiej i
ochotników. Niektórzy żołnierze mieli konie, reszta szła pieszo.
Mieszana grupa przekroczyła bramy miasta, zatrzymała się na brzegu rzeki, by napoić
wierzchowce i napełnić bukłaki, po czym ruszyła na południowy wschód w głąb pustyni. Posuwano
się okolonym na poły przysypanymi białymi kośćmi pradawnym szlakiem karawan.
W ten sposób rozpoczęły się poszukiwania dwóch pozostałych orszaków transportujących
segmenty posągu, wysłanych na północ przez Anaksymandra. Nie wiedziano dokładnie, gdzie
znajdują się grupy pielgrzymów, a nawet czy w ogóle udało im się utrzymać przy życiu. Khumanos
od wielu dni nie miał od nich żadnych wieści. Kapłan oświadczył Conanowi, iż liczy przynajmniej na
odnalezienie odlewów. Bandyci czy okradający martwych wędrowców koczownicy mogli w
najgorszym razie odłupać niewielką część cennego metalu.
Conan odnosił się do tego z większym powątpiewaniem. Wiedział, jak łatwo nawet tak pokazne
obiekty jak Kamienny Okręt czy duże grupy ludzi w rodzaju wyprawy Pronatosa mogły zaginąć na
niezmierzonym, jałowym pustkowiu. Mimo to sumiennie przystąpił do systematycznego
przeszukiwania pustyni na czele grupy jezdzców na koniach i wielbłądach. Rozciągnął ich w
tyralierę, zaś dodatkowo rozsyłał szperaczy, by wyszukiwali zródła wody. Pilnował, by posuwający
się pieszo pozostali członkowie orszaku nie oddalali się od jezdzców na zbyt dużą odległość.
Za oś poszukiwań przyjął drogę pokonaną przez Khumanosa. Cymmerianin posługiwał się
również wiekową, niezbyt wiarygodną mapą wyrysowaną na przetartym w wielu miejscach
pergaminie. Była ona trudna do odcyfrowania ze względu na zniszczenie i częste wystawianie na
promienie słońca. Conan samodzielnie zapuszczał się w najdziksze wąwozy i za najbardziej
odludne wzgórza. Często całymi dniami wędrował po pustych odnogach dolin i pozostawiając
wielbłąda, wspinał się na wyniosłości, z których można było rozejrzeć się po wielkich połaciach
pustyni. Po pewnym czasie grzbiety jego dłoni poczerniały i pokryły się pęcherzami tak samo jak
ręce Khumanosa. Nabrał z konieczności zwyczaju nieustannego mrużenia oczu i zaciskania ust
przed miecionym przez gorący, wysuszający wiatr pyłem.
Ósmego dnia od wyruszenia z Qjary monotonnie pofalowana pustynia wciąż roztaczaÅ‚a siÄ™ wokół
wyprawy ratunkowej jak nadpalony, wyblakły, nie kończący się cmentarny całun.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]