[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Rezygnuję - wyznał ze smutkiem pan Filip - wracamy z bratem do domu...
Panna Kunegunda wzruszyła niechętnie ramionami.
- Wracasz waść, rezygnujesz? Po cóż tyle się głowiłam? Tyle trudu
daremnego?!...
- Submituję się najpokorniej... Okoliczności zaszły niespodziane,
które... Chciałbym się pożegnać z jejmość miecznikową dobrodziejką...
Weszli do budynku. W izbie pełnej powiązanych łubów nie było pani
Bilińskiej. Niewieścia kiecka zaszeleściła w sąsiednim alkierzu, ucichła
jednak, gdy nadeszli, a na wołanie panny Kunegundy nikt się nie odezwał.
Widno to wiatr szumiał dziurawymi deskami pułapu. Zaprawdę, najwyższy
czas
był szukać innego schronienia niż ta ruina, w której ziąb i wilgoć
przejmowały...
- Moja bratowa pewnikiem zaraz nadejdzie, spocznijcie, waszmościowie.
Można przysiąc na tych tłomokach... Więc waćpan wyjeżdżasz? Zawdy mi
mówiono, że koroniarze skorzy są, ale niestali. Prawda to ista. Koroniarz
tyle ma statku, co sarna ogona - prawił zawsze mój śp. brat, miecznik...
Pan Filip czerwony i nieszczęśliwy wiercił się niespokojnie na zwiniętym
w ślimak sienniku.
- Na Boga, waćpanno dobrodziejko! Cóżem niestatecznego uczynił!?
- Nie ma w twierdzy nikogo, co by ci tego nie wypomniał. Animusz masz,
ale poczynasz dzieła i nie kończysz... Przyjechałeś ze świata pytać o
stolniczków, a teraz o nich nie stoisz... Tamtej niedzieli nadzieję
czyniłeś, a nie deklarujesz się...
- Ja nadzieję czyniłem?! Ja!? Komu!?
- Ejże, nie udawaj waść humańskiego głupca! Komuż, jak nie Kasi?!
Nieboszczyk mój brat jeszcze w Sokołemie mówił: "Pali się jegomość Słotyło,
pali, aż dym czuć"... Wszyscyśmy to widzieli, i komendant, i
komendantowa... Wszyscyśmy życzliwie czekali, tymczasem, gdy ona sierotą
ostała, waść dudy w miech i wyjeżdżasz...
Jarosz Słotyło słuchał rozmowy ze wzrastającym zdumieniem. Jego brat miał
animusz... Jego brat palił się do niewiasty, a jak z dyskursu wynikało,
niewiasta do niego... Dziw! Dziw!...
Pan Filip był bliski płaczu.
- Ranisz mnie waćpanna za każdym słowem najdotkliwiej. Skoro już tak
szczerze mówim, wyznam, czegom nikomu nigdy nie powiedział, ani
rodzonemu
bratu. Miłuję panią Niesobinę dobrodziejkę tak, że krew bym dla niej
wytoczył z radością. Milsza mi niż cały świat. Za jej spokojność, za jej
szczęście gotowym żywot położyć. Gdyby moją żoną ostała, straciłbym zmysły
ze szczęścia, bom się nigdy w żadnej niewieście nie kochał, a im leciwszy
afekt, tym silniejszy. Przecie deklarować się nie będę i odjadę, serce
sobie krwawiąc a obraz jej do śmierci w pamięci nosząc. Drzewiej dwie były
fundamentalne przeszkody naszemu związkowi. Pierwsza sczezła szczęśliwie,
o
czym mi wiadomość przywiózł mój brat dobrodziej, przeto wymieniać jej nie
będę, druga ostała i nie odstanie. A tą przyczyną jest nadto dobre
mniemanie, jakie wszyscy macie o mnie... Bo powiadacie: animusz ma,
rezolut
jest, wojenny mąż... I dlatego pani Niesobina dobrodziejka łaskawym okiem
raczy na mnie spoglądać, te cnoty we mnie uznając. A ja ani mężny, ani
rezolut, ani siarczysty, ani wojenny. Spokojny jestem człek. Do wojaczki
nikt mnie dobrowolnie nie namówi, szabli do ręki nie lubię brać, zwady z
nikim nie szukam, człowieka bym nie skaleczył...
- Prawda to, prawda - przyznawał Jarosz.
Panna Kunegunda słuchała oszołomiona.
- Widzieliśmy wszyscy, jak mężnie stawałeś...
- Ej, dobrodziejko! Niewielkie to były przywagi... Nie takiego męża
trzeba pani Niesobinie, która trzech najognistrzych kawalerów miała.
Wiedząc, jaki jestem w gruncie, aniby na mnie spojrzała... Powiadał mi
kiedyś nieboszczyk pan miecznik: "Po nie śmiałym jezdzcu konia, a po
śmiałym mężu wdowy nie należy brać... Zwięte słowa! Zapamiętałem je
dobrze.
Moje życie - to w domu spokojnie siedzieć, gospodarstwem się kłopotać,
zbożem, jak rośnie, spoglądać... Miedzą iść i patrzeć, czy żyto sięga
wysoko... Po wiośnie czekać lata, a po jesieni zimy i...
Urwał, bo w sąsiednim alkierzu zafurkotały spódnice. Spłoniona, zmieszana
wychyneła się Kasia.
- Filipie! - zawołała z uniesieniem, wyciągając ku niemu obie dłonie.
Pan Filip zachwiał się z wrażenia. W oczach stanęły mu świeczki. Zbudził
się w nim krewki mąż, porwał niewiastę w objęcia, przytulił, nie dbając o
obecnych. Wnet jednak zawstydził się bardziej niż ona i radby zrejterował,
ale już było za pózno.
- Nareszcie! - pisnęła radośnie panna Kunegunda - nareszcie się
zadeklarował!
- Bogać mi, Bogać mi! - powtarzał Jarosz Słotyło bijąc się dłońmi po
bokach z zadowolenia. W duszy myślał: niczego, całkiem niczego bratowa... Z
cicha pęk ten Filip, tyle lat mydłka udawał... A niechże mu Bóg da zdrowie!
Pana Filipa nadal dręczyły skrupuły.
- Gdybyś, jejmościanko najmilsza, słyszała - rzekł - z czym się tu przed
chwilą zwierzał, odeszłaby cię serdeczność ku mojej personie...
- Właśnie wszystko słyszałam!... - odszepnęła - i dlatego... mój
jejgomościu...
- Kasieńko! - krzyknął Słotyło już przekonany. Azy radości stanęły mu w
poczciwych burych oczach. Ani się spostrzegł, gdy kapnęły na wąsiska.
- Ejże, bez mazgajstwa! - huknął Jarosz. - Wiwat młoda para! Miodu
dajcie, żeby popić!
Chlipiąca głośno ze wzruszenia panna Kunegunda ostrząsnęła się na ten
wykrzyknik.
- Jużci, że miodu trza przynieść i wszystkim obwieścić!... Zalecę do
komendanta...
Puściła się pędem, poprawiając przekrzywiony stroik na głowie. Myśl, że
ona pierwsza opowie nowinę, dodała jej skrzydeł. Na dziedzińcu stał pan
Jakubowski.
- Zrękowiny! - krzyknęła ku niemu, nie przystąjąc. - Zrękowiny! - pisnęła
w samo ucho pana Szczygielskiego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]