[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podtrzymuje pańskie siły i odwagę, jest dobre. A to, co pana osłabia i czyni chwiejnym -jak
pogrą\anie się w myślach -jest złe. Na có\ się przyda \onie to pana myślenie. Przyniesie jej
ulgę, gdy pastor Lorenz powie jej znów, \e pan jest silny i odwa\ny.
- Ale pastor nie mo\e z nią otwarcie mówić, od czasu kiedy tarm-druga kobieta jest w celi.
Pastor te\ uwa\a tÄ™ kobietÄ™ za szpicla.
- Pastor potrafi dać do zrozumienia pańskiej \onie, \e powodzi sj panu dobrze i \e czuje się
pan mocny. Na to wystarczy ostatecznie skinięcie głową, spojrzenie. Pastor Lorenz zna się na
tym.
- Dałbym mu chętnie kiedyś list do Anny - powiedział Quange) z namysłem.
niebezpieczeństwo. Pan wie przecie\, \e stale mu nie dowierzają. Byłoby zle, gdyby nasz
dobry przyjaciel te\ trafił do takiej celi. I tak przecie\ co dzień ryzykuje swoje \ycie.
- Nie napiszę więc listu - powiedział Otto Quangel.
I rzeczywiście nie zrobił tego, mimo \e pastor następnego dnia przyniósł mu złą wiadomość,
bardo złą wiadomość, zwłaszcza dla Anny Quangel. Majster prosił go, by jeszcze teraz nie
zakomunikował \onie o tej bardzo złej wiadomości.
- Teraz jeszcze nie, proszę, panie pastorze! I pastor przyrzekł:
- Dobrze, jeszcze nie. Powie mi pan, kiedy, panie Quangel.
ROZDZIAA LVIII Dobry pastor Pastor Friedrich Lorenz, niezmordowanie pełniący słu\bę w
więzieniu, był to mę\czyzna w najlepszych latach, to jest około czterdziestki, bardzo wysoki,
o wąskiej piersi, wiecznie pokasłujący, napiętnowany gruzlicą i ignorujący swoją chorobę,
poniewa\ praca nie zostawiła mu czasu na pielęgnowanie się i leczenie. Bladą twarz o
ciemnych oczach za szkłami okularów i cienkim, delikatnym nosie okalały bokobrody, ale
wokół ust zarost był zawsze nienagannie wygolony i odsłaniał wąskie, blade usta i mocny,
okrągły podbródek.
Taki był człowiek, na którego codziennie czekały setki więzniów, jedyny przyjaciel, jakiego
znano w tym domu, jedyny ich łącznik ze światem zewnętrznym. Jedyny człowiek, któremu
zawierzali swe troski " który pomagał, ile tylko było w jego mocy, w ka\dym razie o wiele
jecej ni\ to było dozwolone. Niezmordowanie szedł od celi do celi, ; gdy nig głuchy na troski
innych, stale zapominający o własnym " gj-pieniu, absolutnie pozbawiony strachu, je\eli
chodziło o niego amego. Prawdziwy pasterz, nie pytający nigdy o wiarę czy wyznanie
potrzebującego pomocy, modlący się z ludzmi, którzy go o to prosili, dla pozostałych po
prostu człowiek-brat.
Pastor Friedrich Lorenz stoi przed biurkiem dyrektora więzienia, krople potu występują mu na
czole, dwie czerwone plamy - na policzkach, ale mówi zupełnie spokojnie: - To jest siódmy
wynikły z zaniedbania wypadek śmierci w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
- Na świadectwie zgonu podane jest zapalenie płuc - sprzeciwia się dyrektor, ale nie podnosi
głowy znad papierów.
- Lekarz nie spełnia swoich obowiązków - powiada uparcie pastor i puka przy tym delikatnie
palcem w biurko, jakby \ądał wpuszczenia go do dyrektora. - Przykro mi, \e muszę to
powiedzieć, ale lekarz pije za du\o. Zaniedbuje swoich pacjentów.
- O, doktor jest zupełnie w porządku - odpowiada dyrektor niedbale i pisze dalej. Nie daje
pastorowi dojść do słowa. - Chciałbym, aby pan był tak samo w porządku, panie pastorze. Jak
to jest - czy wetknÄ…Å‚ pan gryps numer 397, czy nie?
Teraz wreszcie spotyka siÄ™ wzrok ich obu - czerwonolicego dyrektora o twarzy poznaczonej
Strona 136
Kazdy_umiera_w_samotnosci_-_Hans_Fallada_(11103)
bliznami i wzrok rozpalonego gorÄ…czkÄ… duchownego.
- Jest to siódmy wypadek śmierci w ciągu dwóch tygodni - powiada pastor Lorenz z uporem.
- Więzienie powinno mieć nowego lekarza.
- Pytałem się pana przed chwilą o coś, panie pastorze. Czy nie zechciałby mi pan
odpowiedzieć?
- Tak jest, doręczyłem numerowi 397 list, a nie \aden gryps. To był list od jego \ony, która
mu donosi, \e trzeci syn tego człowieka jednak nie zginął, ale dostał się do niewoli. Dwóch
synów ju\ stracił i sądził, \e trzeci równie\ nie \yje.
- Stale pan znajduje jakąś przyczynę, aby ominąć przepisy więzienne, panie pastorze. Ale nie
będę się długo przyglądał bezczynnie tej zabawie.
- Proszę o zwolnienie lekarza - powtarza pastor i puka znów leciutko w biurko.
- Ach, co tam! - wybucha nagle czerwonolicy dyrektor. - Niech siÄ™ pan nie naprzykrza ze
swoją bzdurną gadaniną! Doktor jest dó i pozostanie! A pan niech dba o przestrzeganie
regulaminu więzienne bo mo\e pan coś oberwać!
- Có\ ja mogę oberwać? -zapytuje pastor. - Mogę umrzeć. I Umr Bardzo szybko. Proszę
jeszcze raz o zwolnienie lekarza.
- Jest pan głupcem, pastorze - powiada dyrektor zimno. - Przypu szczam, \e suchoty
pomieszały panu trochę w głowie. Gdyby pan nie bvi takim naiwnym tumanem - właśnie
głupcem! - dawno by pan wisiał. Je \al mi pana.
- Niech pan swój \al skieruje lepiej na pańskich więzniów - odpowiedział pastor równie
zimno. - I niech pan się zatroszczy o świadomego swych obowiązków lekarza.
- Najlepiej będzie, jeśli zamknie pan teraz drzwi od zewnątrz, panie pastorze.
- Mam pańskie przyrzeczenie, \e postara się pan o innego lekarza?
- Nie, do pioruna, nie! Idz pan do diabła!
Teraz dyrektor wpadł we wściekłość, wyskoczył zza biurka i zrobił dwa kroki w stronę
pastora. - Czy mam pana siłą wyrzucić, chce pan tego?
- To podziałałoby zle na więzniów, tam, w kancelarii. Wstrząsnęłoby to resztką powa\ania,
jakim cieszy się jeszcze wśród nich autorytet państwa. Ale zresztą, jak pan chce, panie
dyrektorze!
- Głupiec! - powiedział dyrektor, jednak o tyle otrzezwiał po oświadczeniu pastora, \e wrócił
na swoje krzesło. - Idz pan teraz. Mam pilną robotę.
- NajpilniejszÄ… robotÄ… jest postaranie siÄ™ o nowego lekarza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]