[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krytycznym stadium misji.
Miliardom ludzi oczekujących na Ziemi trudno było wyjaśnić logikę kryjącą się za
planem Tani. Wyjątkowe kłopoty sprawiały stacje telewizyjne, którym już się
znudziło ciągłe pokazywanie niezmiennego oblicza Wielkiego Brata.
"Przelecieliście olbrzymią drogę za gigantyczne pieniądze, a wszystko, co
robicie, sprowadza się do siedzenia i patrzenia na Monolit! Zróbcie coś w
końcu!" Na podobne zarzuty Tania odpowiadała niezmiennie: "Zrobimy natychmiast,
gdy otworzy się okno powrotnej konfiguracji. Chcielibyśmy ujść z życiem z
bezpośredniej konfrontacji z płytą".
Plany ostatecznego ataku na Wielkiego Brata opracowano i uzgodniono z KontrolÄ…
Lotu. Według założeń "Leonów" miał powoli zbliżyć się do Monolitu, sondując go
jednocześnie na wszystkich częstotliwościach. Statek powinien zwiększać swoją
moc i pozostawać w ciągłym kontakcie z Ziemią. Po uzyskaniu bezpośredniej
styczności z płytą należało pobrać próbki za pomocą odwiertów lub spektroskopii
laserowej. Nikt nie oczekiwał pozytywnych rezultatów, szczególnie że TMA-1, mimo
dziesięcioletnich usiłowań, w dalszym ciągu opierał się wszelkim badaniom.
Wysiłki ludzi można by w tym przypadku porównać z próbami włamania się do
bankowego sejfu za pomocą krzemiennych toporków z epoki kamiennej.
Na powierzchni Wielkiego Brata powinny na koniec zostać umieszczone echosondy i
inne instrumenty sejsmiczne. W tym celu załadowano na "Leonowa" duże ilości
materiałów przylepnych, a gdyby te nie poskutkowały, mieli jeszcze w zapasie
kilka kilometrów lin i sznurów... co zresztą kwitowano lawiną żartów. Mieliby
obwiązać sznurkiem, niczym paczkę, największą zagadkę Układu Słonecznego!
Gdy "Leonów" wyruszy w drogę powrotną, zostaną odpalone małe ładunki wybuchowe,
które - jak się spodziewano - wywołają fale pozwalające zbadać wewnętrzną
strukturę Wielkiego Brata. To ostatnie przedsięwzięcie miało swoich zwolenników,
ale też i przeciwników. Jedni twierdzili, że nie pociągnie ono za sobą żadnych
następstw; drudzy - że stanie się wręcz przeciwnie.
Floyd długo wahał się, po czyjej stronie winien się opowiedzieć, ale teraz
przestało to mieć dla niego znaczenie.
Czas ostatecznego spotkania z Wielkim Bratem - tego wspaniałego momentu, który
miał być zwieńczeniem całej ekspedycji - znajdował się po złej stronie
wyznaczonego im terminu. Heywood Floyd był przekonany, że czas ten należał do
przyszłości, która nigdy nie nadejdzie. Ale nikt, jak się zdawało, nie był
skłonny podzielać jego przekonania.
Nie to jednak martwiło go najbardziej. Nawet gdyby zgadzano się z nim, nie
istniała możliwość wszczęcia jakichkolwiek działań.
Walter Curnow był ostatnią osobą, od której Floyd by oczekiwał rozstrzygnięcia
dylematu. Był solidnym inżynierem praktykiem, ale trudno by go posądzać o
przebłyski genialności i zdolność do odkryć na miarę pokoleń. Nikt go nie winił,
że nie jest geniuszem, jednakże czasami trzeba geniuszu, by dostrzec to, co
najbardziej oczywiste.
- Potraktuj naszą rozmowę wyłącznie jako intelektualną zabawę - rozpoczął
ostrożnie Walter. - Jestem gotów iść na odstrzał.
92
- Mów - powiedział Floyd. - Wysłucham cię z zainteresowaniem i w pełni
uprzejmie. Przynajmniej to mogę zrobić: wszyscy są dla mnie tacy uprzejmi, aż za
uprzejmi - obawiam siÄ™.
Curnow uśmiechnął się krzywo.
- Nie możesz mieć do nich pretensji. Ale powiem ci na pocieszenie, że
przynajmniej trzy osoby traktują cię niezwykle poważnie i zastanawiają się, jak
ci pomóc.
- Czy ty należysz do tej trójki?
- Nie. Jestem pośrodku, a jak wiesz, jest to bardzo niewygodne. Zakładam, że
jeśli masz rację, należy zrobić wszystko, by nie pozwolić się zaskoczyć. Wierzę,
że istnieje rozwiązanie każdego problemu, trzeba tylko wiedzieć, gdzie go
szukać.
- Z przyjemnością wysłucham, co proponujesz. Ja również szukałem rozwiązania,
lecz prawdopodobnie w niewłaściwych miejscach.
- Być może. A teraz uważaj: zależy nam na tym, by uciec stąd jak najprędzej, w
ciągu piętnastu dni, i w związku z tym potrzebujemy dodatkowej delta v, która
wynosi około trzydziestu kilometrów na sekundę.
- Tak to wygląda w obliczeniach Wasilija. Nie sprawdzałem tego, ale on z
pewnością ma rację: dzięki niemu jesteśmy tutaj.
- I dzięki niemu możemy się stąd wydostać, ale pod warunkiem, że będzie miał
dosyć paliwa.
- I transporter promieniowania taki jak na "Star Trek", który nas przeniesie na
ZiemiÄ™ w ciÄ…gu godziny.
- Następnym razem będę go miał przy sobie. Ale na razie chciałbym ci
przypomnieć, że mamy kilkaset ton najlepszego paliwa tuż pod nosem, w
zbiornikach "Discovery".
- Omawialiśmy to już dziesiątki razy. Nie ma absolutnie żadnego sposobu, by
przepompować je na "Leonowa". Nie mamy ani rur, ani odpowiednich pomp. A z tego,
co wiem, nie można nosić płynnego amoniaku w wiadrach, nawet w tej części Układu
SÅ‚onecznego.
- Jest dokładnie tak, jak mówisz, z tym że wcale nie trzeba go przenosić.
- SÅ‚ucham?
- Możemy wypalić go tam, gdzie się obecnie znajduje: "Disco-very" nam posłuży za
pierwszy człon, który wyniesie nas na orbitę powrotną.
Gdyby z podobną propozycją przyszedł ktokolwiek inny, Floyd na pewno skwitowałby
ją wybuchem śmiechu. Teraz jednak tylko otworzył usta ze zdziwienia. Wymyślenie
odpowiedzi przychodziło mu z trudem. W końcu zdołał jedynie wybełkotać:
- Cholera! Dlaczego sam wcześniej na to nie wpadłem!
Pierwszą osobą, do której się zwrócili, był Sasza. Wysłuchał ich w skupieniu i
pozostawiając rzecz bez komentarza, zabrał się do wystukiwania sonat na
klawiaturze komputera. Po chwili, gdy otrzymał satysfakcjonujące go odpowiedzi,
kiwnął w zamyśleniu głową.
- Macie rację. Otrzymamy w ten sposób dodatkową prędkość, która umożliwi nam
wcześniejszy odlot. Pozostają jednak problemy praktyczne...
- Wiemy o tym. Połączenie obydwu statków; boczny napęd w czasie pracy jednego z
nich, odłączenie pierwszego członu w momencie krytycznym. Ale są na to sposoby.
- Widzę, że odrobiliście pracę domową. Ale to jedynie strata czasu. Tania nigdy
siÄ™ nie zgodzi.
- Nie oczekuję tego, przynajmniej nie teraz - odpowiedział Floyd. - Chcę jednak
poinformować ją o takiej możliwości. Czy wolno liczyć na twoje poparcie?
- Nie wiem, ale z przyjemnością popatrzę na wasze zmagania.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]