[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lalka nie miała oczu i pani Maria, pokazując mi ten defekt, robiła smutną minę. Kupiłam jej
nową. Z wielkimi niebieskimi oczami, podobną, ale jej nie przyjęła. Pokręciła przecząco siwymi
pasmami resztek dawnego ogona. Wzięła do ręki mały grzebyczek i cierpliwie zanurzyła go
w jasnych lokach swej plastikowej ulubienicy.
Otaczało mnie zewsząd przyjazne ciepłe powietrze. Przenikało przez samotność nawet
w czasie zimnych dni. Zastanawiałam się wówczas, czy to nie sprawka słońca, które zawiesza się
zawsze gdzieś nieopodal. Kiedyś bywało częstym gościem na kasztanie. Teraz chętnie
stacjonowało przy wierzchołku starej gruszy. Tylko noce były chłodne. Zawiewało od starych
okien jakąś tęsknotą i pustką. Przykrywałam się kołdrą w biedronki, a zmęczenie zagrzewało do
snu.
To był całkiem zwyczajny dzień. Czwartek albo piątek. Już nie pamiętam. Pracowity jak
każdy tego lata. Gorący i niosący zapach siana z okolicznych pól. Adaś bawił się przy płocie, na
który od dawna już nie sikał. Teraz próbował naprawiać wszystkie psoty deszczów i susz
pozostawione między grubo ciosanymi żerdziami próchniejącego ogrodzenia. Udawał stolarza
i to jego udawanie trochę mnie przerażało. Robił się dziwnie podobny do swego dziadka. Co
chwila wyłamywał całkiem dobry kawałek płotu.
Mamo! zawołał głośno. Wyjrzałam kuchennym oknem.
KtoÅ› do nas idzie!
Wolno wyszłam przed próg. Starałam się nie przyśpieszać. Bo po co? Czasami próbujemy
być szybsi od własnego losu. Można wtedy wiele zgubić. I cierpieć. Tu żyłam tak, aby nie
przeoczyć żadnej rozkwitającej roślinki własnych potrzeb. Niezwykle nieśmiałych, od których
miałam zielono w głowie.
Adaś zanurzył wzrok w lornetę i bacznie przyglądał się przybyszowi. Patrzyłam i ja,
instynktownie uwalniając włosy z nieśmiertelnej kitki.
WidzÄ™! To jakieÅ› kwiaty z biednym panem!
Biednym? Starałam się ukryć rozgoryczenie.
Bardzo biednym ocenił Adaś. Ma zniszczone buty. Oderwał wzrok od lornety.
To& chyba ktoś nasz zapewniłam synka i przytuliłam do siebie.
Skąd wiesz, że nasz?
Nikt nie zna drogi do raju szepnęłam niebezpiecznie rozedrganym głosem. Nawet
niebieski autobus.
Płaczesz z radości czy ze smutku?
Z radości. Próbowałam opanować wzruszenie.
To płacz.
Podróżny poruszał się bez pośpiechu. Jakby zmierzał do miejsca, z którego już nie trzeba
będzie pędzić dalej. Szukać wiatru na innych polach ani ciszy w innych lasach. Stawać przed
obcym krajobrazem. Zasypiać w cudzym łóżku. Wyłaniał się z przydrożnych tumanów kurzu
i wystarczyło przyłożyć rękę do oczu, aby dostrzec jego uśmiech.
Ten sam. Odetchnęłam, mocniej przygarniając Adasia. Uśmiech z mojego snu. I z
każdego wspomnienia, po którym trudniej się żyło. Bardziej tęskniło. I jeszcze dłużej czekało&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]