[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dów. U innych rozstrzyga się to wewnątrz plemienia przez zbrojne pojedynki.
Albo... jakie to ma znaczenie? Ważne jest, że w całej zamieszkanej części planety,
Obojętnie w jaki sposób, chłopcy doznają inicjacji przez jedzenie ciała dorosłego
mężczyzny.
Chena przygryzła wargi.
Cóż takiego, na Chaos, mogło być tego przyczyną? - Komputer! Sprawdziłeś?
Tak - odparł mechaniczny głos dochodzący z pudełka stojącego na biurku. -
Dane o kanibalizmie ludzkim są stosunkowo nieliczne, ponieważ samo zjawisko
jest rzadkością. Na wszystkich planetach dotąd nam znanych jest on zakazany i
tak było w ciągu ich dziejów, choć czasem uznaje się go za wybaczalny jako
środek nadzwyczajny w sytuacji, gdy nie ma innego sposobu przetrwania.
Zdarzały się bardzo ograniczone formy czegoś, co można by nazwać
kanibalizmem rytualnym, jak na przykład wzajemne wypijanie niewielkich ilości
krwi podczas ślubowania braterstwa w klanie Fałkenów z Lochlanny...
To możesz pominąć - rzekła Chena. Napięcie w gardle sprawiło, że głos jej
nabrał niższych tonów. - Tylko że tutaj, jak się wydaje, degeneracja posunęła się
45
tak szybko, że... A jeśli to nie degeneracja? Może nawrót? Jak to było na Starej
Ziemi?
Informacje są fragmentaryczne. Poza tym, co zaginęło podczas Długiej Nocy,
wiedza o tamtym okresie ucierpiała jeszcze z tego względu, że ostatnie społeczeń-
stwa prymitywne na Ziemi zniknęły przed początkami lotów międzygwiezdnych.
Pozostały jednak pewne dane zebrane przez starożytnych historyków i uczonych.
Otóż kanibalizm występował czasami jako część ceremonii przewidującej
ofiarę z człowieka. Zazwyczaj w takim przypadku ofiary nie jedzono. Jednak w
nielicznych religiach ciała, czy też ich pewne fragmenty, zjadała czy to wybrana
klasa osób, czy też cała społeczność. Powszechnie uznawano to za teofagię. l tak
Aztekowie z Meksyku corocznie składali w ofierze Swym bogom tysiące ludzi.
Prowokowało to wybuchy wojen i buntów, dzięki czemu z kolei pózniejsi
europejscy najezdzcy z łatwością znalezli miejscowych sprzymierzeńców.
Większość jeńców po prostu zabijano, a ich serca bezpośrednio składano w
ofierze bogom. Ale przynajmniej w jednym kulcie ciała dzielono wśród
wyznawców.
Kanibalizm mógł występować również pod postacią czarów. Zjadając
jakiegoś człowieka nabierało się jego cnót. Taki był główny motyw ludożerstwa w
Afryce i Polinezji. Obserwatorzy z tamtych czasów stwierdzali, że ludzkie mięso
stanowiło smakołyk, ale to łatwo pojąć, szczególnie gdy dotyczyło to obszarów
ubogich w białko.
Jedyny zarejestrowany przypadek systematycznego ludożerstwa nie
związanego z obrzędami występował wśród Indian Carib. Jedli oni ludzi, bo
ludzkie mięso bardziej im smakowało. Szczególnie odpowiadały im małe dzieci i
często brali w niewolę kobiety używając ich do celów rozpłodowych. Synów tych
niewolnic kastrowano, by byli posłuszni i by ich mięso było lepsze. Głównie ze
względu na odrazę do takich praktyk Europejczycy wybili Caribów do
ostatniego.
Komputer zakończył przekazywanie danych. Chena skrzywiła się.
- Rozumiem tych Europejczyków - stwierdziła.
Evalyth sprzed kilku dni uniosłaby w tym momencie brwi w zdziwieniu; teraz
jednak twarz jej pozostała tak martwa jak głos.
Czy nie powinnaś być obiektywną uczoną?
Tak. Z pewnością. Ale istnieje taka rzecz jak ocena wartości. A oni zabili
Donliego.
Nie oni. Jeden z nich. ZnajdÄ™ go.
On jest tylko wytworem swej kultury, kochanie, jest skażony jak jego rasa. -
Chena zaczerpnęła tchu usiłując mówić spokojnie. - Bez wątpienia to skażenie
stało się podstawą zachowań - powiedziała. - Jestem pewna, że powstało ono w
Lokonie. Promieniowanie kulturalne zawsze emanuje od ludów bardziej
rozwiniętych do zacofanych. A na pojedynczej wyspie po upływie wieków
nikomu nie udało się ujść zarazie. Pózniej Lokończycy zracjonalizowali te
praktyki i nadali im wymyślną postać. Dzicy zaś pozostawili swe okrucieństwo w
nagiej formie. Ale |czy to człowiek z pogórza, czy z nizin, jego życie zawsze będzie
oparte na tej formie judzkiej ofiary.
46
- Czy można ich tego oduczyć? - spytała Evalyth, nie okazując jednak
głębszego zainteresowania tą sprawą.
- Owszem. Z czasem. W teorii. Ale, hm... wiem dosyć o tym, co zdarzyło się na
Starej Ziemi i gdzie indziej, kiedy społeczeństwa rozwinięte chciały zreformować
społeczeństwa prymitywne. Cała struktura uległa zagładzie. Tak musiało się stać.
Pomyśl o tym, co będzie, gdy nakażemy tym ludziom zrzec się ich rytuału
inicjacji. Nie usłuchają. Nie mogą. Muszą mieć wnuki. Wiedzą, że ich syn nie
stanie się mężczyzną, dopóki nie zje ciała ludzkiego. Będziemy musieli siłą
wywrzeć nacisk, większość z nich zabić, a z reszty uczynić posępnych
niewolników. A gdy następny rocznik chłopców faktycznie dojrzeje bez
magicznego pokarmu... co wtedy? Potrafisz sobie wyobrazić tę demoralizację, to
poczucie kompletnej niższości, ten żal po utracie tradycji, która stanowi jądro
osobistej tożsamości wszystkich ludzi? Zaiste, bardziej humanitarne byłoby
zbombardować wyspę i zniszczyć tu całe życie.
Chena potrząsnęła głową.
- Nie - głos jej stał się szorstki. - Jeśli chcielibyśmy to załatwić porządnie,
należałoby działać stopniowo. Moglibyśmy wysłać misjonarzy. Posługując się ich
nauką i przykładem może udałoby się gdzieś po dwóch czy trzech pokoleniach,
skłonić tubylców do pierwszych prób zaniechania tego obyczaju... A na to nas nie
stać. I długo nie będzie stać, skoro w galaktyce jest tyle planet o wiele bardziej
godnych tej mizernej pomocy, którą możemy zaoferować. Mam zamiar zgłosić
wniosek o pozostawienie mieszkańców tej planety samym sobie.
Evalyth przyglądała się jej w milczeniu. Dopiero po pewnej chwili spytała:
- Czy powodem tej decyzji nie są czasem twoje własne odruchy?
- Owszem - przyznała Chena. - Nie potrafię przezwyciężyć odrazy. A przecież,
jak sama to podkreśliłaś, mam podobno otwarty umysł. Więc nawet jeśli Komisja
postanowi zwerbować misjonarzy, wątpię, czy jej się to powiedzie. - Zawahała się.
- l ty też, Evalyth...
Krakenka wstała z miejsca.
- Moje odczucia nie mają tu żadnego znaczenia - odparła. - Ważny jest mój
obowiązek. Dziękuję ci za pomoc. - Obróciła się na pięcie i marszowym krokiem
wyszła z domku.
Chemiczne zabezpieczenia zaczynały już pękać. Evalyth stała przez chwilę
przed niewielkim budyneczkiem, który do niedawna był domem dla niej i
Donliego; bała się wejść do środka. Słońce stało nisko, toteż w baraku pełno było
cieni. Nad głową bezszelestnie krążył stwór o błoniastych skrzydłach i wężowym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl