[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miałem czasu myśleć o rekinach. Puściłem wiosło, zamknąłem oczy i
rzuciłem się do wody.
Kontakt z zimną wodą dodał mi sił. Z poziomu morza nie było
widać brzegu. Gdy tylko znalazłem się w wodzie, zrozumiałem, że
popełniłem dwa błędy: nie zdjąłem koszuli i nie zawiązałem pantofli.
Było to pierwsze, co należało zrobić przed opuszczeniem tratwy.
Starałem się utrzymać jakoś na powierzchni. Zdjąłem koszulę i mocno
obwiązałem się nią wokół pasa. Potem zawiązałem sznurowadła.
Dopiero wtedy zacząłem płynąć. Najpierw rozpaczliwie. Potem
spokojnie, czując, jak z każdym wymachem ramion tracę siły; w
dodatku przestałem widzieć ziemię.
Nie posunąłem się nawet o pięć metrów, gdy poczułem, że pęka
łańcuszek z medalikiem Matki Boskiej. Zatrzymałem się. Udało mi się
go złapać, nim pogrążył się w zielonej i mętnej wodzie. Nie miałem
czasu schować go do kieszeni, więc ścisnąłem tylko mocno zębami.
Opadłem już zupełnie z sił, a mimo to wciąż nie widziałem
brzegu. Znowu zdjął mnie strach: a może - na pewno! - ziemia jest
jeszcze jednym majakiem. Rześka woda pozwoliła mi przyjść do
siebie i znowu panowałem nad własnym ciałem, płynąc rozpaczliwie
ku urojonej plaży. Przepłynąłem spory kawałek. Nie sposób już było
wracać na tratwę.
64
Rozdział XII
Zmartwychwstanie na dziwnej ziemi
Dopiero po kwadransie rozpaczliwych wysiłków dostrzegłem
ziemię. Dzielił mnie od niej jeszcze przeszło kilometr. Nie miałem już
jednak najmniejszych wątpliwości, że nie jest to przywidzenie. Słońce
złociło korony palm kokosowych. Na brzegu nie było świateł. Nie
było widać od strony morza żadnej osady, żadnej chaty. Ale był to ląd
stały.
Przed dwudziestoma minutami czułem się wyczerpany, ale byłem
pewny, że dotrę. Płynąłem pełen otuchy, starając się wskutek emocji
nie utracić panowania nad sobą. Pół życia spędziłem w wodzie, lecz
dopiero tego ranka dziewiątego marca zrozumiałem i doceniłem
umiejętność dobrego pływania. Płynąłem do brzegu, czując, jak
opuszczają mnie siły. W miarę jak się posuwałem do przodu, zarys
palm kokosowych stawał się coraz wyrazniejszy.
Słońce pokazało się, kiedy pomyślałem, że mogę już dotknąć dna.
Spróbowałem, ale było jeszcze za głęboko. To jasne, że nie miałem
przed sobą plaży. Nawet przy samym brzegu było głęboko i musiałem
cały czas płynąć. Nie wiem dokładnie, jak długo byłem w wodzie.
Wiem tylko, że w miarę jak się zbliżałem do brzegu, słońce coraz
bardziej prażyło mnie w głowę, choć nie sprawiało teraz bólu, ale
jedynie rozgrzewało mięśnie. Po pierwszych paru metrach w lodowatej
wodzie pomyślałem z lękiem o skurczu. Ciało rozgrzało się jednak
prędko. Potem woda nie była już taka zimna. Płynąłem strudzony,
jakby wśród mgieł, ale z otuchą i wiarą, jakiej nie zmogły głód i
pragnienie, kiedy po raz drugi szukałem gruntu.
Widziałem doskonale gęste zarośla w ciepłym porannym słońcu.
Pod stopami miałem już ziemię. To dziwne uczucie stąpać po ziemi po
dziesięciu dniach dryfowania.
Szybko jednak zrozumiałem, że czeka mnie jeszcze najgorsze.
Byłem skrajnie wyczerpany. Nie mogłem się utrzymać na nogach.
Cofająca się fala gwałtownie spychała mnie w morze. Między zębami
trzymałem medalik Matki Boskiej. Ubranie i gumowe pantofle ciążyły
okrutnie. Ale nawet w takiej straszliwej sytuacji człowiek ma poczucie
wstydu. Pomyślałem, że wkrótce mogę kogoś spotkać. I dlatego
65
walczyłem z falami w ubraniu, choć przeszkadzało mi ono się
poruszać, choć czułem, że omdlewam z wycieńczenia.
Woda sięgała mi powyżej pasa. Rozpaczliwym wysiłkiem udało
mi się dotrzeć do miejsca, gdzie dochodziła tylko do ud. Dalej
postanowiłem się czołgać. Wpiłem się dłońmi i kolanami w ziemię i
podciągnąłem do przodu. Ale na próżno. Fale spychały mnie. Drobny i
ostry piach rozdrapywał skaleczone kolano. Wiedziałem, że krwawi,
ale nie odczuwałem bólu. Opuszki palców miałem zdarte do żywego
ciała. I choć czułem, jak piasek boleśnie wciska się pod paznokcie,
wpiłem się palcami w ziemię i próbowałem pełzać. Nagle raz jeszcze
ogarnęło mnie przerażenie: ziemia i złociste palmy zakołysały się w
słońcu. Pomyślałem, że jestem na ruchomych piaskach, które mnie
wciÄ…gajÄ….
Musiało to być jednak tylko złudzenie spowodowane
wycieńczeniem. Myśl, że znalazłem się na ruchomych piaskach,
dodała mi przedziwnej otuchy - otuchy grozy - i wśród bólu, bez
odrobiny litości dla okaleczonych do żywego ciała dłoni czołgałem się
spychany przez fale. Dziesięć minut potem wszystkie cierpienia, głód i
dziesięciodniowe pragnienie wezbrały we mnie gwałtownie. Zwaliłem
się skonany na ciepłą i twardą ziemię i leżałem, nie myśląc o niczym,
nikomu nie dziękując, nie ciesząc się nawet, że dzięki sile woli,
nadziei i nieubłaganej chęci życia dotarłem na tę cichą i nieznaną
plażę.
Zlady człowieka
Pierwsze uczucie, jakiego się doświadcza na ziemi, to cisza.
Zanim człowiek zda sobie sprawę z czegokolwiek, pogrąża się w
wielkiej ciszy. W chwilÄ™ potem docierajÄ… dalekie i smutne uderzenia
fali o brzeg. A potem szum wiatru między palmowymi liśćmi potęguje
wrażenie, że jest się na stałym lądzie. Wrażenie, że się ocalało, choć
nie wiadomo jeszcze, w jakim miejscu kuli ziemskiej.
Kiedy znowu przyszedłem do siebie, zacząłem - wyciągnięty na
plaży - badać okolicę. Przyroda wyglądała dziko. Instynktownie
szukałem śladów człowieka. W odległości mniej więcej dwudziestu
metrów od siebie zobaczyłem ogrodzenie z kolczastego drutu.
Dostrzegłem wąską i krętą dróżkę ze śladami zwierząt. A obok ścieżki
skorupy po rozłupanym orzechu kokosowym. Najbardziej błahy ślad
ludzkiej obecności miał dla mnie w tej chwili wagę objawienia.
Niezmiernie ucieszony przyłożyłem policzek do ciepłego piachu i
66
czekałem.
Czekałem mniej więcej dziesięć minut. Powoli wracały mi siły.
Było już po szóstej i słońce wisiało wysoko na
niebie. Koło dróżki, między porozbijanymi skorupami leżały całe
orzechy. Dowlokłem się do nich, oparłem o pień i ścisnąłem kolanami
gładki i zwarty owoc. Jak przed pięcioma dniami w rybie, tak i teraz
szukałem pożądliwie miękkich miejsc. Po każdym obrocie kokosa
czułem, jak w jego wnętrzu bulgocze woda. Ten głęboki, gardłowy
odgłos obudził we mnie pragnienie. Bolał mnie żołądek, zranione
kolano krwawiło, a palce, odarte do żywego ciała, drżały w
przewlekłym i głębokim bólu. W ciągu tych dziesięciu dni ani razu nie
miałem uczucia, że oszaleję. Doświadczyłem go po raz pierwszy tego
ranka, kiedy obracałem orzech, by się do niego dobrać, i czułem, jak w
moich dłoniach chlupocze woda, świeża i nieosiągalna.
Kokos ma trzy oka ułożone w trójkąt. Należy go jednak oczyścić
maczetą, aby je odnalezć. Miałem tylko klucze. Na próżno
kilkakrotnie próbowałem nimi przedrzeć się przez chropowate i twarde
łyko. W końcu poddałem się. Z wściekłością odrzuciłem owoc, w
którego wnętrzu chlupotała woda.
Ostatnią szansą była ścieżka. Leżące obok pozbawione miąższu
skorupy wskazywały, że ktoś przychodzi zbierać kokosy. Aupiny
świadczyły, że robi to codziennie, że wspina się na palmy, a potem
oczyszcza orzechy. Zwiadczyły również, że jestem w okolicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl