[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Pohamuj się, chłopcze, bo rzecz to ni rozsądna, ni godziwa. Wariuj, ile chcesz, jeżeli musisz, ale
obierz sobie inny tytuł.
Jakiś kotlarz wystąpił wnet z wrzaskliwą propozycją
- "Fu-Fu Pierwszy", król pomyleńców!
Tytuł od raz przypadł do gustu, a wszystkie gardziele ryknęły:
- Niech żyje "Fu-Fu Pierwszy", król pomyleńców!
Wiwatom akompaniowało hukanie, kocia muzyka i wybuchy śmiechu.
- Hołd mu złożyć!
- Koronować!
- Odziać w płaszcz monarszy!
- Berło mu dać!
- Posadzić na tronie!
Takie okrzyki (i co najmniej dwadzieścia innych) wybuchły w jednej chwili i nim nieszczęsna mała ofiara
rozbawionej tłuszczy zdążyła dech złapać,
ukoronowano ją cynową misą, odziano w postrzępioną derę, posadzono na baryłce, w rękę zaś
wtłoczono kolbę kotlarza zamiast berła. Potem wszyscy padli przed chłopcem na kolana i ocierając oczy
brudnymi szmatami i fartuchami, podnieśli chór ironicznych lamentów i szyderczych błagań:
- Zmiłuj się nad nami, o najlepszy z królów!
- Nie depcz lichego robactwa, miłościwy panie!
- Ulituj siÄ™ nad swymi niewolnikami i pociesz ich monarszym kopniakiem!
- Uraduj nas i ogrzej promieniami gorejącego słońca majestatu!
- Pobłogosław ziemię dotknięciem stopy, abyśmy mogli zlizywać pył z twych śladów i rosnąć w godności
własnej!
- Racz plunąć na twe sługi, miłościwy panie, aby dziatki naszych dziatek mówiły o monarszej łasce i na
wieki wieków chadzały w dumie i szczęśliwości.
Ale krotochwilny kotlarz zatriumfował tego wieczora i najświetniejsze zyskał laury. Ukląkł przed
monarchą i udawał, że całuje stopę, lecz został z obrzydzeniem kopnięty. Wówczas począł obchodzić
wesołą kompanię i żebrać o kawałek szmaty, którą zamierzał okryć miejsce dotknięte czcigodną stopą,
aby, jak powiadał, uchronić je od zetknięcia z pospolitym powietrzem. Kotlarz mówił ponadto, że zrobi
fortunę, gdyż wyjdzie na gościniec i będzie okazywał to uświęcone miejsce za każdorazową opłatą stu
szylingów. Był w ogóle tak zabójczo uczesany, że wzbudził zazdrość i podziw całej szajki.
Azy upokorzenia i gniewu zabłysły w oczach małego króla, który pomyślał w głębi zranionego serca:
"Gdybym wyrządził im najgorszą krzywdę, nie mogliby potraktować mnie okrutniej. A zamierzałem
przecież okazać łaskawość, oni zaś odpłacili mi tak niegodziwie".
ROZDZIAA XVIII
KRÓLEWICZ WZRÓD WAÓCZGÓW
Szajka wagabundów wstała o rannym brzasku i ruszyła w drogę. Nad głowami mieli pochmurne niebo,
pod nogami śliską ziemię, wokół nasycający powietrze zimowy chłód. Ogólna wesołość zginęła bez
śladu. Jedni byli posępni i małomówni, inni gniewliwi i zrzędni. Nikomu nie dopisywał humor,
wszystkich zaś dręczyło pragnienie.
Harap powierzył "Jacka" pieczy Hugona, któremu udzielił jakichś zwięzłych wskazówek, a Johnowi
Canty przykazał trzymać się z dala od syna i zostawić go w spokoju. Zapowiedział również Hugonowi,
aby nie był dla chłopca zbyt surowy.
Po niedługim czasie chłód złagodniał, mgła zrzedła nieco. Włóczędzy przestali drżeć z zimna i nabrali
trochę ducha. Z każdą chwilą byli pogodniejsi, wreszcie zaś poczęli przekomarzać się między sobą albo
urągać spotykanym na gościńcu przechodniom. Dowodziło to, iż raz jeszcze budzą się do życia, a
wartość jego uciech oceniają należycie. Rzucało się jednak w oczy, iż ludzie tego pokroju budzą grozę,
wszyscy bowiem ustępowali im z drogi i pokornie przyjmowali wszeteczne docinki, nie myśląc zgoła 10
właściwej odprawie. Wagabundy porywali bieliznę z płotów, nierzadko w oczach właścicieli, którzy nie
próbowali protestować, jak gdyby zadowoleni, że chociaż płoty nie zostały zabrane.
Wkrótce banda urządziła najazd na jakąś małą zagrodę i gospodarzyła tam niby we własnym domu, a
drżąca ze strachu wieśniacza rodzina do cna pustoszyła spiżarnie, aby przyjąć śniadaniem
nieproszonych gości. Wagabundy głaskali pod brodę gospodynię i jej córki, gdy niewiasty te podawały
im jadło, czynili na ich temat nieprzystojne żarty, śmieli się rubasznie, rzucali nieprzystojne słowa.
Gospodarza i jego synów obrzucali kośćmi lub resztkami jadła, od których gradu wieśniacy musieli się
wciąż uchylać, celne zaś "strzały" witane były huraganem oklasków. Na zakończenie goście
posmarowali masłem głowę jednej z córek, gdy ta obruszyła się na zbytnie poufałości, kiedy zaś
odchodzili, zapowiedzieli, że wrócą i spalą chatę wraz z mieszkańcami, jeżeli władze usłyszą choćby
jedno słówko o najezdzie. Około południa, po długim i nużącym marszu, banda zatrzymała się na
postój za żywopłotem, na krańcach sporego miasteczka. Odpoczynek trwał godzinę, pózniej wagabundy
rozproszyli się po okolicy, aby z rozmaitych stron wkroczyć do tej miejscowości i zająć się tam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl