[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kuwaæ - u¿ywajmy ¿ycia. Teraz jesteS pewno wdow¹. Dzisiejszej nocy, mo¿e nawet w tej
chwili, twój m¹¿ na torturach mia³ wyzion¹æ ducha. - Zobaczysz, jak my bêdziem ¿yli roz-
kosznie.
I w koñcu tych s³Ã³w wpó³ obj¹³ jej giêtk¹ kibiæ; Arminia czu³a ju¿ zapach wina z jego ust
spienionych, którymi chcia³ wycisn¹æ poca³unek na jej Snie¿nym ³onie, uchyli³a siê, zwinê³a
i wymykaj¹c z jego objêæ chwyci³a za rêkojeSæ jego w³asnego sztyletu i b³ysnê³a mu przed
oczy stalowym ostrzem. A odst¹piwszy o parê kroków zblad³a i zaSmia³a siê szalenie.
- Teraz zbli¿ siê, mój narzeczony! Mówiê ci w oczy, i¿ gardzê, brzydzê siê tob¹! - Ha! nie
Smiesz przyst¹piæ! Zdrada z odwag¹ nie chodz¹ w parze! Nie obawiaj siê, bêdê mia³a doSæ
si³y nagrodziæ ciê.
Bodenstein zmiêsza³ siê tak niespodzianym zwrotem, ale wino coraz wiêcej nad nim bra³o
górê, rozwaga odstêpowa³a go. Nie bacz¹c na to, jak ka¿dy nikczemnik, ze przeciwnikiem
jego s³absza istota, zgrzytn¹³ zêbami i rzuci³ siê ku Arminii chc¹c jej wyrwaæ wzniesiony szty-
let, ale poruszenie jego by³o niezrêczne, Arminia uderzy³a go ¿elazem, i chocia¿ cios s³aby,
krew trysnê³a z ramienia napastnika na jej sukni¹. Widok krwi ostudzi³ zapa³, cofnê³a siê prze-
ra¿ona i z g³êbokim jêkiem upad³a zemdlona.
- Ha! jadowita osa! - rycza³ Bodenstein przelêkniony pilnie przypatruj¹c siê ranie. - Niech
miê czarci porwi¹, nie mySla³em, ¿e gotowa uderzyæ! Poczekaj.
Rana nie by³a szkodliw¹. Jak móg³, na prêdce zatamowa³ obwi¹zaniem s¹cz¹c¹ siê krew i na
nowo zapalony ¿¹dz¹ i zemst¹ zbli¿y³ siê do zemdlonej.
Oczy mia³a zamkniête, d³ugie w³osy jak aksamitne wstêgi na Smiertelnej bladoSci szyjê i bia³¹
sukniê sp³ywa³y, a na skrwawionym ³onie trzyma³a rêkê, z której ledwo wypad³ sztylet.
I obraz ten uderzy³ go w inszy sposób, ni¿ siê spodziewa³. Niewinna kobieta wyda³a mu siê
groxnym anio³em mScicielem zniewa¿onej niewinnoSci.
Jego w³asna krew ju¿ rozlana przejêta go trwog¹. Mo¿e pierwszy raz w ¿yciu zabrzmia³y mu
jej s³owa wyrzeczone niedawno:
- Bóg ciê ukarze!
I chocia¿ rzuci³ siê na trzymaj¹c¹ sztylet, teraz zemdlonej obawia³ siê dotkn¹æ. Cisza panuj¹-
ca doko³a, skutek wina, gwa³townego wzruszenia, a mo¿e po czêSci i rany sprawi³y, i¿ na
chwilê si³y go opuszczaæ poczê³y. Oczy mg³¹ mu zasz³y, kolana ugina³y siê, szum w uszach
siê odezwa³.
100
Chwyci³ siê rêk¹ za stó³ i zbieraj¹c ostatnie si³y odetka³ flaszkê z eliksirem i chciwie po-
ci¹gn¹³ zawarty w niej napój. Lecz zaledwo po³kn¹³, zaledwo zd¹¿y³ flaszkê postawiæ na sto-
le upad³ na wznak jak piorunem ra¿ony - nie¿ywy.
Dla nieprzysposobionych poprzednim, przygotowawczym ¿yciem, eliksir by³ nag³¹ trucizn¹.
Noc siê ju¿ skoñczy³a, na niebie szeroki czerwony pas nad ziemi¹ poprzedzaj¹cy ranek zaja-
Snia³, gdy Kosmopolita i Sêdziwoj wyszli z wiêzienia.
Na za³omie ulicy niedaleko od domu, w którym odby³a siê poprzednia scena, le¿a³ skrêpowa-
ny Jan; pilnowa³o go dwóch towarzyszów Bodensteina, zap³aconych od niego pijanych w³Ã³-
czêgów, którzy na teraz d³ugim czuwaniem znu¿eni na ziemi mocnym snem pokrzepiali siê.
Uwolnienie Jana, wybicie drzwi mieszkania i wyzwolenie Arminii, która sama do siebie z g³ê-
bokiego omdlenia przychodziæ zaczyna³a, szybko po sobie nast¹pi³y.
Nim dzieñ zajaSnia³ ju¿ przeSladowani daleko byli za bramami Drezna.
101
XI. Znikniêcie
To jest los cz³owieka; dziS bujnie strzela listkami nadziei,
jutro doko³a niego suchymi liSæmi zimny wiatr powiewa.
Szekspir, Makbet
NAZAJUTRZ PO TYCH wypadkach lud t³oczy³ siê do drzwi przed kurdygard¹; ka¿dy chcia³
zobaczyæ wiêzienie alchemika, który pilnowany przez czterdziestu ludzi i kaprala, za pomoc¹
¿ywego diab³a, umkn¹æ zdo³a³. Jedni ze szczegó³ami opowiadali, jak pod wp³ywem zaklêcia,
pogr¹¿eni w bezw³adnoSci widzieli wylatuj¹ce na nietoperzych skrzyd³ach potwory, a krzyk-
n¹æ ani przeszkodziæ nie mogli, inni zarêczali, ¿e ju¿ dniem pierwej s³yszeli dzikie g³osy
i okropne pogró¿ki w wiezieniu i wyraxnie spostrzegli osoby wychodz¹ce przez drzwi za-
mkniête.
Jednak¿e czarownik ¿adnego Sladu nie pozostawi³.
Domys³y kr¹¿y³y, i¿ uciek³ na ksiê¿yc albo do Polski, albo do Wysp Rwiêtego Brandana. Kto
o tym móg³ wiedzieæ.
Bodenstein znaleziony zosta³ umar³y na ulicy niedaleko bram miasta. Oprócz lekkiej rany
w rêce nad ³okciem, która niepodobna, aby by³a przyczyn¹ jego Smierci, mia³ na piersiach
wielkie czerwone plamy; by³y to znaki zjawiaj¹cej siê wtedy w Saksonii morowej zarazy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]