[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kogoś zamordowała.
Tego dnia nastawiła budzik na drugą po południu, bo był wtorek, a w każdy pierwszy i
trzeci wtorek miesiąca Aebska chodziła odwiedzać staruszków. Dzwonek budzika gładko
przeciął jej koszmar niczym lanca rycerza siekąca wściekłego smoka. Otworzyła oczy, wciąż
czując w sobie poruszenie swoją winą. Koc, który zazwyczaj na siebie zarzucała, leżał na
podłodze, ale nie odczuwała zimna, bo pogoda była nadal całkiem ciepła. Bolała ją głowa, jak
zawsze zresztą. Kac był jej sposobem na życie. Podniosła się z sofy ze zdrętwiałym
wysiłkiem, skierowała się do kuchni i wrzuciła resztkę ibuprofenu do szklanki z wodą. Ręce
trzęsły jej się tak, że połowa proszku znalazła się poza szklanką, na brudnym i porysowanym
blacie z białego marmuru. Z trudnością zgięła sztywny kręgosłup i językiem zlizała proszek.
Zapytała się, ile jeszcze tak pożyje, w takich warunkach. Przez wiele lat Aebska wierzyła, że
chce umrzeć. Ale tamtego dnia na kładce odkryła, że to nieprawda. Ze za wszelką cenę chce
żyć nadal.
- Ale to życie jest uparte - wymamrotała. - Zlepo dąży tylko do przetrwania.
Od dość dawna Aebska poświęcała dwa wtorki miesięcznie na wizyty u staruszków.
WczeÅ›niej odwiedzaÅ‚a różne oÅ›rodki, ale ostatnio chadzaÅ‚a do El Paraíso, który byÅ‚ domem
państwowym, typowym, przygnębiającym, przeludnionym przytułkiem. Spędzała tam parę
popołudniowych godzin i odwiedzała staruszków, którzy nie mieli nikogo, kto by mógł do
nich przyjść. Biedne, łzawe i śliniące się wraki. Zapoczątkowała ten zwyczaj wiele lat temu,
kiedy była jeszcze stosunkowo młodą kobietą. Teraz skończyła już siedemdziesiątkę i z
wielkim impetem pędziia w kierunku swojego własnego obślinienia i swoich własnych łez.
Jeśli wcześniej nie wysiądzie jej wątroba. Zawsze myślała, że dla tych samotnych i
pozbawionych nadziei staruszków lepiej by było, gdyby już nie żyli. %7łe woleliby sobie
odpocząć. Ale teraz, po incydencie na kładce, bała się, że była w błędzie.
Jeszcze jeden błąd, dodany do już popełnionych.
Kiedy latem 1975 roku wyszła z więzienia, poprzysięgła sobie, że odtąd będzie się
wystrzegać pomyłki, która była powodem jej skazania. I udało się jej. Ale teraz zastanawiała
się, czy to zobowiązanie nie było tak naprawdę jej największym błędem. Nigdy więcej nie
zbliżyła się do pięknej dziewczyny. Nigdy więcej nie zaufała uczuciom innej kobiety.
Oczywiście udało jej się uniknąć ponownego zranienia, ale w tym celu sama musiała się
okaleczyć.
Nie pamiętała już twarzy tamtej dziewczyny ani barwy jej głosu, jej dotyku czy
kształtu jej ciała. Szczęśliwie nie pamiętała już prawie niczego. Ten incydent był dla niej
wyłącznie mglistym osadem czegoś niewyraznie nieprzyjemnego. Czegoś dawnego, co, choć
zachowało jeszcze echo starego bólu, równie dobrze mogło się też przydarzyć komuś innemu.
Denuncjacja, dwudziestoletnia doktorantka, trzydziestosześcioletnia profesorka, która
wybrała ją na swoją asystentkę. By się ratować, dziewczyna zdecydowała się na kłamstwo i
przeszła na stronę oskarżycieli. Wyrzucenie z uniwersytetu najmłodszej wykładowczyni w
historii hiszpańskiej nauki. Frankistowskie Prawo o Zagrożeniu i Rehabilitacji Społecznej,
wyrok i więzienie. Prawdziwa opera mydlana. Wszystko to zdarzyło się w ostatnich latach
dyktatury, w kraju małomiasteczkowym, ciemnym i spokojnym, w ciężkich, ołowianych i
pełnych żalu czasach. Nie ma nic tak groznego jak represje ze strony represjonowanego
społeczeństwa, a ojciec profesorki, drobiazgowy wojskowy, nie potrafił znieść społecznego
ostracyzmu i moralnego linczu. To na pewno z tego powodu Aebska chodziła do staruszków.
Bo nie mogła opiekować się własnym ojcem. Była to forma odebrania tego, co jej się
należało, albo rodzaj pokuty. Dlatego też tak bardzo lubiła opowieści o zepchniętych na
margines naukowcach, tych, którzy triumfowali, a potem spadali w przepaść, jak Kammerer i
Fieldman, czy o tych krytykowanych i odrzucanych przez swoich wspólników, bo byli dla
nich zbyt kontrowersyjni, jak Lovelock czy Sheldrake.
- Być samemu to powód do dumy - wycedziła srogo.
Siedziała w więzieniu dziewięć miesięcy. Dokładnie tyle, ile trwa ciąża. Aebska nigdy
nie chciała mieć dzieci, nigdy nie poczuła instynktu macierzyńskiego. I nie uważała się za
kobietę stworzoną do rodzenia. Ale jej naukowe wykształcenie sprawiło, że miała
świadomość swojego genetycznego niepowodzenia. Bo wszyscy ludzie, mężczyzni i kobiety,
są skutkiem arcydługiego, wielokrotnie powtarzanego i ogromnego sukcesu. Triumfu każdego
z ich przodków. Ich rodziców, ich dziadków, ich pradziadków, praprapradziadków i ich
prapradziadków, całej tej Unii, która pnie się w górę, póki nie zginie w najdalszej przeszłości,
złożonej z indywidualnych istot, które zdołały się urodzić, przeżyć dzieciństwo, dorosnąć,
znalezć sobie odpowiedniego partnera, mieć przynajmniej jednego potomka i utrzymać go
przy życiu wystarczająco długo, żeby ten proces mógł nadal trwać. Tak, Aebska była
wynikiem ogromnego, zbiorowego osiągnięcia, ale teraz to świadectwo genetyczne było
skazane na śmierć. Jej maleńki i trywialny biologiczny feler stawiał kropkę kończącą
tysiącletnią linię przetrwania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl