[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dom Marka wyróżniał się spośród innych. Od razu wydał się jej miły i
przyjazny. Otaczały go niewielkie kępy drzew, zupełnie jakby zbudowano go w
leśnej dolinie. Weszli do środka i natychmiast wiedziała, że jest to miejsce, gdzie
każdy dobrze się czuje. Jakby ciepło mieszkających tu ludzi już od progu witało
przybyszy.
Dwójka rudowłosych brzdąców z piskiem zbiegła ze schodów, by z impetem
rzucić się na wujka. Kane pochwycił dzieci na ręce i ze śmiechem rzucił je na
kanapę, łaskocząc i szarpiąc pieszczotliwie, a one zanosiły się szczęśliwym
szczebiotem. Po chwili postawił je na podłodze i wskazał im Maggie.
- Kenny i Jennifer - przedstawił maluchy. - Przywitajcie się z nową ciocią.
- Cześć - z powagą powiedziała Jennifer, śliczna sześciolatka o bystrym
spojrzeniu.
Kenny był młodszy i nieco nieśmiały. Opuścił głowę, wbił oczy w zakrywa-
jące małe stopki spodnie od piżamy i wymamrotał pod nosem słowa powitania.
- On będzie rozmawiać pózniej - z przekonaniem oświadczyła Jennifer. -
Musi się najpierw z tobą oswoić.
- Będę cierpliwie czekać. - Maggie uśmiechnęła się.
W salonie pojawili się Jill i Mark. Wkrótce dzieci zostały odesłane do łóżek,
a Mark pokazał Maggie swoją kolekcję cennych książek. Maggie odetchnęła.
Przyjęli ją tak miło.
R
L
T
Jill podała włoską potrawkę z owoców morza, a do tego podgrzane bułeczki.
Jedzenie było pyszne, wprost rozpływało się w ustach. W dodatku Jill nie skąpiła
gościom opowieści o swoich włoskich korzeniach.
- Włoskie korzenie i rude włosy? - zdziwiła się szczerze Maggie.
Mark wybuchnął śmiechem.
- Jill nie powiedziała ci jeszcze wszystkiego! Jej babcia była Irlandką. Z ja-
kichś nieznanych powodów Jill ukryła ten fakt.
- Bo jeszcze do tego nie doszłam! - wykrzyknęła Jill. W radosnej i serdecznej
atmosferze popłynęła opowieść
Jill o pochodzących z Irlandii dziadkach, którzy przypłynęli do Nowego
Jorku bez grosza przy duszy, a skończyli jako właściciele pensjonatu w pięknym
rejonie Cape Cod.
- Nigdy nie byliśmy szczególnie bogaci, ale za to każde wakacje spędzaliśmy
w jednym z najlepszych kurortów w Stanach - dokończyła ze śmiechem bratowa
Kane'a.
Maggie obserwowała Jill i Marka przez cały czas. Od razu spostrzegła, że
ma przed sobą bezgranicznie kochającą się parę. Czy to naprawdę możliwe? A
jeśli to tylko gra? Jakiego talentu potrzeba, by tak idealnie zgrać swoje życie z
kimÅ› innym?
Nie umiała odpowiedzieć, ale czuła zazdrość. Dużo by dała, by poznać re-
ceptÄ™ na tak cudownÄ… harmoniÄ™.
Przez cały czas obserwowała też Kane'a. W rodzinnym gronie okazał się
zupełnie innym mężczyzną niż ten, którego znała z biura. Radosny, serdeczny,
R
L
T
roześmiany. Jak świetnie rozumieli się z bratem i w jakże ujmujący sposób od-
nosił się do bratowej! To naprawdę wyjątkowy facet. Ciekawe, jak ich związek
będzie wygląda! za rok w oczach postronnego obserwatora? Czas pokaże.
Zapowiedz rychłego ślubu Jill i Mark przyjęli entuzjastycznie, choć poru-
szyło ich zastrzeżenie, że ma to byćłikład wyłącznie biznesowy.
- To najlepsze rozwiązanie - z przekonaniem zapewniał Kane. - Obustronny
interes.
- Aha - mruknęła Jill, przenosząc spojrzenie na Maggie, jakby oczekując od
niej potwierdzenia.
- To małżeństwo z rozsądku - poświadczyła zdecydowanie.
- Bierzemy ślub dla dobra dziecka. Nie robimy tego z miłości - dokończył
Kane.
- Uhm. - Jill badawczo zmierzyła ich spod zmrużonych powiek. - Rozu-
miem. Doskonale rozumiem.
- Naprawdę. - Maggie, wyczuwając nieufność w tonie Jill, postanowiła się
bronić. - Oboje mamy za sobą małżeństwo. Wiemy, o co nam chodzi. - Nie łu-
dziła się, że Jill da się zwieść, ale tym bardziej chciała ją przekonać. - Spójrz na
sprawę obiektywnie. Przecież ja zupełnie nie jestem w jego typie. Gdyby nie
dziecko, nasze drogi nigdy by się nie zeszły.
Kane zmarszczył brwi. Niezależnie od wszystkiego argumentacja Maggie
nie bardzo mu odpowiadała.
- A ty wiesz, jaki jest jego typ? - zaciekawiła się Jill.
Maggie poczuła się pewnie.
R
L
T
- Jasne, przecież sama aranżowałam mu randki. - Posłała Kane'owi prowo-
kacyjny uśmiech. - Wysłałam w jego imieniu mnóstwo kwiatów z podziękowa-
niami za uroczy wieczór...
- Ale nie ostatnio - obronnie wtrącił Kane.
- To prawda. Ostatnio to się nie zdarzało.
- Od ponad roku pracuję od rana do nocy, nie mam czasu spotykać się z
dziewczynami. Fuzja z TriPac pochłaniała mnie całkowicie. A potem wynikła
sprawa dziecka.
- No tak. - Dziwiło ją, że zareagował tak impulsywnie.
Jego przeszłość playboya nie kłóciła się przecież z perspektywą małżeństwa
z rozsądku. A ona niewątpliwie nie należała do grona dziewczyn, z jakimi uma-
wiał się Kane.
Teraz to się zmieni. Uniesienie zapierało jej dech. Czy to możliwe? Gdzieś
w głębi duszy czaiła się obawa, że to szczęście nie potrwa długo.
- Nie planujemy żadnej ceremonii - mówił Kane. - W piątek pójdziemy do
ratusza i załatwimy, co trzeba.
- Aha - mruknęła Jill. - Jak zastrzyk przeciwtężcowy. Kane zignorował ko-
mentarz bratowej.
- Chcielibyśmy, abyście byli świadkami.
- Z największą przyjemnością - jowialnie oznajmił Mark. - Przybędziemy
obwieszeni dzwoneczkami!
R
L
T
- To nie potrwa długo - dodał Kane. - Podpiszemy dokumenty, wypowiemy
małżeńską przysięgę i wybierzemy się na lunch czy coś w tym stylu. - Popatrzył
na Maggie, szukając wsparcia. - Potem wrócimy do pracy.
- Naprawdę? I nic więcej? - Jill spojrzała na męża znacząco i kopnęła go pod
stołem. - Co za postmodernistyczne podejście.
Mark zrobił z lekka zakłopotaną minę. Jill zaś pochyliła się w stronę gości.
- Pozwólcie, że to my zaprosimy was na lunch po ceremonii w ratuszu.
Zdajcie siÄ™ na mnie.
- Nie ma sprawy. - Kane popatrzył na Maggie pytająco. Dziewczyna
uśmiechnęła się. - Będzie nam bardzo miło.
Po kolacji Mark pokazał przyszłej bratowej,rodzinny album. Maggie
wpatrywała się w zdjęcia jak urzeczona. Kane był uroczym dzieckiem. Potem
bracia poszli do wypożyczalni po film, a Jill i Maggie zabrały się za sprzątanie ze
stołu. Jill od razu przeszła do rzeczy.
- Zapewne chciałabyś usłyszeć co nieco o pierwszym małżeństwie Kane'a.
Maggie omal nie upuściła talerza.
- Och... jestem ciekawa, ale...
- Wiem. - Jill spłukiwała talerze i podawała je Maggie, a dziewczyna wsta-
wiała je do zmywarki. - Kane, nawet zapytany, zapewne nic by nie powiedział.
Maggie stłumiła uśmiech.
- Pewnie nie.
R
L
T
- Ręczę za to. Jednak wydaje mi się, że masz prawo wiedzieć. - Zakręciła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]