[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaś wyżej, na czole?
- Tak, chodzi mi właśnie o coś takiego - zgodziła się z zadowoleniem.
Po tym wprowadzeniu powinno już pójść gładko. - Masz więc jedną bliznę
koło lewego ucha i drugą na czole, z prawej strony. Gdzie one są, kiedy
patrzysz w lustro?
- Proste pytanie. W tych samych miejscach. Fakt, że odbijają się w
lustrze, nie ma znaczenia.
- Teraz spójrz na fotografię i opowiedz, co widzisz. Oczywiście, poza
różnicą w długości włosów.
Lauren uśmiechnęła się podobnie do kobiety na zdjęciu. Trzymała je
blisko twarzy, czekając niecierpliwie, aż Marc starannie wszystko
porówna.
- Dobry Boże, wreszcie zrozumiałem! - wykrzyknął po chwili. - Masz
mały dołek na prawym policzku. Do tego na środku głowy włosy rosną w
RS
76
odwrotnym kierunku... No tak, ale jeśli odbitkę uzyskano z odwróconego
negatywu? To by wszystko wyjaśniało.
- A samochody w tle? MajÄ… tablice rejestracyjne z numerami we
właściwej kolejności - oznajmiła triumfalnie, nie zastanawiając się nad
konsekwencjami swego odkrycia.
Nie mogła o nich myśleć, gdyż wiedziała, że to nie może być prawdą,
chociaż...
- No cóż, jeśli to jest prawdziwa Laurel Wainwright, to już rozumiem,
dlaczego detektyw się pomylił - oświadczył Marc, kręcąc z
niedowierzaniem głową. -Wyglądacie jak blizniaczki.
- Z tym że nie możemy być blizniaczkami. Rodzice nie robili nigdy
tajemnicy z faktu, że jestem adoptowana. Gdybym miała siostrę
blizniaczkę, na pewno tego też by przede mną nie ukrywali.
Marc się zamyślił.
- Chyba masz rację - przyznał po chwili. - Jeśli jednak oni sami nie mieli
o tym pojęcia? Słuchaj, chyba nie masz nic przeciwko temu, żebym
poinformował o twoim odkryciu policję? Może zresztą dzięki niemu
wyeliminują cię raz na zawsze z tej sprawy. Robert Wainwright odwoła
tego swojego detektywa i wreszcie odzyskasz spokój.
Odezwał się telefon. Lauren przypomniała sobie, że Marc nie zadzwonił
w końcu na oddział, by uprzedzić o jej spóznieniu.
Wiedziała, że musi tam iść, ucieszyła się więc, że tym razem Marc
rozmawiał przez telefon krótko.
- Na czym to skończyliśmy? - zapytał, gdy odłożył słuchawkę.
- Nieważne, muszę lecieć - oświadczyła, wstając. -Nie uprzedziliśmy, że
się spóznię. Zadzwoń proszę i poinformuj, że jestem w drodze.
Wybrała schody, by nie czekać na windę. Może zresztą nie chciała, by
jej wnętrze przypomniało jej wspólną podróż z Markiem? Poza tym
wolałaby nie natknąć się na którąś z osób, którym sprzątnęli windę sprzed
nosa.
Dotychczas jakoś udało im się uniknąć plotek. Niestety, stan ten na
pewno nie potrwa wiecznie.
Na podstawie doświadczeń z poprzednich miejsc pracy Lauren
doskonale zdawała sobie sprawę, że szpitalne środowisko sprzyja
obgadywaniu innych. Nie pozostawało jej jednak nic innego, jak poczekać
i przekonać się, jakie informacje koleżanki zaczną sobie przekazywać. W
RS
77
każdym razie ona nie miała zamiaru zrobić niczego, co ułatwiłoby im
plotkowanie.
- Och, jak bardzo było mi to potrzebne! - westchnęła Lauren, gdy
pokonali pierwsze wzniesienie.
Usiadła na kostce torfu, nie dbając, że może być mokra. Spojrzała na
jasnoniebieskie jesienne niebo.
- Tak, mieliśmy ciężki tydzień - potwierdził Marc, wyciągając się na
ziemi. Podłożył sobie pod plecy sfatygowany plecak. - Co tam u ciebie na
oddziale? Nie gadają o nas za dużo?
Zaczerwieniła się. Miała nadzieję, że Marc uzna jej rumieniec za efekt
chłodnego wiatru i wspinaczki. Nie do wiary, pomyślała, co ludzie mogą
wygadywać. Dotarły do niej pogłoski o parze zamkniętej w windzie! Jak
można sobie w ogóle wyobrażać takie rzeczy? A już robić je w windzie?
Zgroza.
- Elaine powtórzyła mi kilka barwniejszych opowieści, które krążą po
szpitalu. Do mnie samej one bezpośrednio nie docierają.
- Masz szczęście! Może to dlatego, że jesteś szefową? Nie uwierzyłabyś,
z jakimi sprawami ludzie przychodzą do mnie, nawet zupełnie obcy.
Zaśmiał się. Wiedziała już, że dostrzegł jej wypieki.
- Jest aż tak zle? - zapytał. - Powiesz mi, o co się nas podejrzewa?
- Nie - oświadczyła zdecydowanie.
Nie mogła się jednak nie uśmiechnąć. Marc pomagał jej na szczęście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]