[ Pobierz całość w formacie PDF ]
połamanymi \ebrami po wypadku samochodowym. Wpadł pod cię\arówkę, biegnąc po
piłkę. Pamiętał z tego jedną myśl, \e to nie mo\e jeszcze być koniec. I jeszcze
jeden obraz, rozświetlony pokój, jego łó\ko gdy miał dwa latka. Pamiętał je ze
zdjęcia. Teraz całkiem wyraznie je widział Słońce rozświetlało pokój. Stał w
łó\ku i trzymał się rękoma za klamkę. Drzwi odsunęły się, pociągając go za sobą.
Nie puścił się klamki. Wisiał na niej. Nogi zawieszone w powietrzu kopały
szukając podparcia. Palce zaczęły się prostować, drzwi zamykały się. Bardzo
ostre światło oślepiło jego oczy. Puścił klamkę i jego ciało zaczęło opadać w
dół. Nie poczuł jednak uderzenia. Podłoga zniknęła, zaczął unosić się coraz
głębiej, i głębiej, zniknął pokój, jego łó\ko. Wszystko oddalało się od niego,
znikało. Zapadł się w mrok. Robert spojrzał na Cichego. - Uciekajjjjj - krzyknął
widząc przystawiony do jego głowy pistolet. Huk wystrzału rozdarł ciszę. Krew i
roztrzaskany kulą mózg chlapnęły na przednią szybę Forda Transita. Z gardła
wydobył się krzyk. Ciało Cichego z roztrzaskaną od kuli głową osunęło się na
ziemiÄ™. Z prawej strony mignÄ…Å‚ mu podchodzÄ…cy do drzwi policjant. Robert obiema
nogami kopnął drzwi z całych sił. Na szczęście były uchylone, czego nie zauwa\ył
policjant. I to był jego błąd. Nie zdą\ył unieść ręki, \eby osłonić twarz przed
uderzeniem. Ostra krawędz trafiła go w prawy policzek. Część siły wyładowała się
na klatce piersiowej i wydatnym brzuchu. To uratowało mu \ycie, ale nie
uratowało kości policzkowej i łuku brwiowego. Rozcięte a\ do kości, trysnęły
krwią. Policjant zachwiał się na moment. Dało to Robertowi dwie sekundy
przewagi. Wyskoczył z samochodu na pobocze i rzucił się do ucieczki. Policjant
miał jednak odporność bulte-riera. Otrząsnął rękę z krwi. Niewyrazna sylwetka
uciekającego mignęła mu w perspektywie jezdni. Zadanie nie było wykonane. Ruszył
za zbiegiem. Za zakrętem pojawiły się światła nadje\d\ającego samochodu. Robert
wybiegł im na przeciw. Samochód wyjechał zza zakrętu. Robert rozpoznał du\ego
fiata. Jechał z sześćdziesiąt na godzinę. To była jego ostatnia szansa. Biegł
prosto na maskę. Jego przednie reflektory oślepiały tak, \e niewiele widział. -
Stój, stój - krzyczał. Nagle zdał sobie sprawę, \e jest wystawiony na cel.
Instynktownie wyczuł na swoich plecach zagro\enie. Nagłym rzutem jak szczupak
targnÄ…Å‚ siÄ™ w lewÄ… stronÄ™ w wysokie trawy porastajÄ…ce pobocze drogi. Policjant
wycelował Kałasznikowa w ciemną sylwetkę zbiega. Znajdowała się dokładnie,
pomiędzy reflektorami nadje\d\ającego fiata. Nacisnął na spust. Długa seria z
pistoletu maszynowego przeleciała jednak tu\ za plecami rzucającego się w trawy
Roberta i wbiła się w maskę i przednią szybę Fiata. Samochodem rzuciło w prawo i
w lewo, potem zjechał na pobocze i nadział się na stojący tam betonowy słup.
Rozległ się krzyk rannych, a tu\ po tym potę\na eksplozja wysadziła samochód w
powietrze. Chmura ognia uniosła się ponad słupem, przypalając konary drzew.
Zanim echo powtórzyło wybuch w głębi lasu, samochód zasłoniła czarna chmura
palÄ…cego siÄ™ tworzywa. Zalany krwiÄ… policjant brnÄ…Å‚ krok po kroku w stronÄ™ traw.
Czuł, \e jego zwierzyna tkwiła tu\ w zasięgu ręki. Zszedł z asfaltu na
piaszczyste pobocze i wycelował w trawy. Nacisnął spust. Seria pocisków ścięła
kilka zdziebeł trawy. Przesunął się kilka kroków w prawo. Wszedł w sięgające mu
do pasa chwasty. Nasłuchiwał. Ponownie nacisnął spust i przeczesał serią po
biegnącym wzdłó\ drogi rowie. Rozpalone wystrzałami łuski odlatywały w bok
tocząc się po asfalcie. Inne padały tu\ pod nogi. Rozzłoszczony, zamroczony
zemstą, nie zdawał sobie sprawy, \e tak blisko był sukcesu. Tu\ pod jego nogami,
wtulony w wysokie trawy, le\ał Robert. Jedna z łusek spadła mu na policzek
wywołując syk przypiekanej skóry. Policjant stał przez chwilę w bezruchu. Nie
mógł niczego zobaczyć w świetle płomieni dogasającego Fiata. Ból z rozoranej
szczęki zmusił go do odwrotu.
ROZDZIAA 16
Dokąd miał iść, kogo prosić o pomoc. Wszystko się zawaliło w jednej sekundzie.
Zapłacił taksówkarzowi i nie czekając na resztę, wysiadł. Od rana świeciło
słońce. Błękitne niebo, obsiane kilkoma kłębiastymi chmurami, zapowiadało
kolejny letni dzień. Przeklęte lato. Taksówka zawróciła na bocznej alejce i
odjechała. Stał przed murem willi Czarnego. Nie miał sił ruszyć się z miejsca.
Za odje\d\ającą taksówką poderwały się z ziemi kłęby kurzu. Nie starał się nawet
przed nimi osłaniać. W głębi lasu śpiewały ptaki. Zachwiał się i aby nie upaść
dał krok przed siebie. Niepewnie stawiał kroki kierując się w stronę bramy. Z
daleka zauwa\ył, \e była niedomknięta. "Pewnie któryś z ochroniarzy właśnie
przyjechał i jeszcze nie zdą\ył jej zamknąć" -pomyślał. Szedł dalej, a kończący
się mur odsłaniał widok na podjazd i resztę ogrodu. Ku jego zdziwieniu szare BMW
stało na podjezdzie. Drzwi do samochodu były otwarte, a obok stała walizka.
Wszedł przez otwartą kratę. Podszedł do samochodu. Kluczyki były w stacyjce.
Rozejrzał się po okolicy, ale nikogo więcej nie było. Ruszył do głównych drzwi.
Wszedł do domu. W ogrodzie panowała cisza. W sztucznym stawie rzuciła się ryba.
Fale rozbiegły się po wodzie. Nienagannie utrzymany trawnik biegł od stawu a\ po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]