[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Walenie w drzwi umilkło. Anastazja nie wiedziała, co się za nimi
dzieje. W wyobrazni widziała, jak on idzie po siekierę... wyszczerbioną
siekierę z nadpaloną rączką... Musiałby zejść do piwnicy... Zewnętrzne
drzwi skrzypiały tak głośno, że na pewno by usłyszała, gdyby je
otwierał, zresztą jego kroki też by usłyszała, nigdy nie umiał cicho
chodzić, nawet na trzezwo... Ale na korytarzu panowała martwa cisza.
Serce Anastazji biło na alarm jak oszalałe. Czuła, że jeszcze chwila i nie
wytrzyma tego napięcia.
 Coś ty powiedziała?!  ryknął nagle zza drzwi.
 Jak nie odejdziesz, zadzwoniÄ™ po policjÄ™!
 Doniosłabyś, kurwa, na mnie? Glinom? Na swojego męża,
kurwa, byś doniosła?
Nie wierzył jej. Nie wierzył. Bo Kryśka nigdy nie groziła mu
policją. Pamiętała, że brudy pierze się w domu. Nie przy obcych. Gdyby
przyjechała policja, sąsiedzi od razu by o tym wiedzieli. Audziła się, że
nie wiedzą. %7łe są głusi i ślepi. Nie słyszą awantur i nie widzą, jak wraca
pijany. Jak przewraca siÄ™ na schodach. Rzyga na klatce schodowej. A
potem ona to sprząta. Dokładnie, żeby nie było najmniejszego śladu.
Myje podłogę i schody. Robi to po cichu, żeby nikt nie usłyszał. I nie
zobaczył. Nie wiedziała, że gdy u starej Marciniakowej zebrali się
sąsiedzi i ktoś narzekał, że nowa dozorczyni to flejtucha, Feliksiak
powiedział:  To ja mam pomysł: spijemy Karpieluka. Jak puści pawia
na schodach, to Karpielukowa posprząta lepiej niż ta nowa przed
świętami . I wtedy wszyscy zaczęli się śmiać. A najgłośniej Stoińska i
Janek Pazur, którzy mieszkali na tym samym piętrze, co Karpielukowie.
Tego Kryśka nie wiedziała. A może nie chciała wiedzieć. I kiedy
wyobrażała sobie, jak sąsiedzi będą na nią patrzeć... I ci policjanci też...
Nie, Kryśka nigdy nie wezwałaby policji. Ale Anastazja... Anastazja
była na to gotowa.
 Zadzwonię. Zostaw mnie, bo zadzwonię.  Było coś takiego w
jej głosie, co go przekonało, że to nie żarty. Już nie napierał na drzwi.
Postał tylko jeszcze chwilę na korytarzu, mamrocząc pod nosem.
 Głupia cipa...  wyłowiła z tego bełkotu  pierdolnięta
kurwa... żółte papiery... jebnęło... jebnęło dziwkę...  A potem
usłyszała oddalające się człapanie i jęk łóżka, na które zwalił się jak
kłoda. Przez chwilę z pokoju dochodził jeszcze pijacki bełkot, z którego
już nic nie mogła zrozumieć, a potem rozległo się donośne chrapanie.
Anastazja miała serce w gardle. Nie mogła przełknąć śliny.
Wydawało jej się, że za chwilę udusi się własnym sercem. A jeśli to
początek zawału? Zmierć wydawała się łatwym rozwiązaniem. Czasami
przelatywała jej nawet przez głowę myśl o samobójstwie, ale nie, sama
by tego nie zrobiła. Może gdyby to był jakiś wypadek na przykład, tylko
żeby nie bolało, a potem... No właśnie, co potem? Gdyby nie Jędrek...
Nie! Nie mogła zrobić tego Jędrkowi! Chwyciła komórkę. Postanowiła
doliczyć do tysiąca i jeśli nie poczuje się lepiej, wezwać pogotowie.
Przy siedmiuset jej serce powoli zaczęło się uspokajać. Przy ośmiuset
biło już całkiem normalnie.
Kryśka miała wprawę w liczeniu. O, tak. To był jeden z jej
sposobów na przetrwanie.
Czy seks kiedykolwiek sprawiał jej przyjemność? Może trochę. Na
samym początku. Ale już dawno zdążyła zapomnieć, jak to było. Teraz
budził w niej wyłącznie wstręt. Unikała go, jak tylko mogła. Choć
czasami nie udawało się uniknąć... Mówiła, że nie chce, ale on nie
słuchał. Nigdy jej nie słuchał.
On  od dawna w ten sposób myślała o mężu: nie używając
imienia. To bezimienne  on pozwalało jej zachować dystans. Wyprzeć
się związku z brudnym pijakiem, który siłą ciągnął ją do łóżka. Jasne, że
mogła się bronić. Tylko że mogłaby obudzić Jędrka. A jego pewnie i tak
by nie powstrzymała. Nie chciała, żeby syn to widział.
Leżała więc pod nim nieruchomo, czekając, aż skończy. Głowę
nakrywała kołdrą, żeby nie czuć odoru potu, niemytego ciała i alkoholu,
nie widzieć go i nie słyszeć jego stękania. Jemu było wszystko jedno. Bo
nie o głowę mu przecież chodziło. Kobieta czy dmuchana lalka  było
mu obojętne.
Kiedy tak leżała pod nim, gryząc kołdrę, próbowała myśleć o
czymś innym. Przyjemnym. Albo chociaż obojętnym. %7łeby uciec. Ale to
się nie udawało. Zaczęła więc liczyć w myślach, tak jak się liczy, kiedy
nie można zasnąć albo kiedy człowiek chce się uspokoić; i próbowała
zgadnąć, do ilu doliczy, zanim on skończy. Raz doliczyła do sześciuset
siedemdziesięciu, ale zazwyczaj staczał się z niej gdzieś tak około
dwustu. Jeszcze sto i zaczynał chrapać, a wtedy ona zsuwała się ze
skrzypiącego łóżka. Biegła do łazienki, żeby jak najszybciej pozbyć się
spermy spływającej po udach, obcych zapachów i obrzydzenia wobec
własnego ciała, które przestało należeć do niej. %7łeby je odzyskać,
musiała pozbyć się jego śladów. Natychmiast, zanim wsiąkną w jej ciało
i staną się częścią jej samej. Zaczynała od irygacji.
On nie używał prezerwatyw. Nigdy. Chciał mieć więcej dzieci. Co
najmniej dwójkę, jak jego brat, który śmiał się, jaki to z niego kiepski
majster. Albo jeszcze lepiej trójkę, wtedy to on mógłby śmiać się z
brata. Tylko po to były mu te dzieci potrzebne. Gdyby dowiedział się, że
ona bierze tabletki... Nie, o tym nie mógł się dowiedzieć. Nigdy. Kryśka
zaczęła brać je niedługo po urodzeniu dziecka. Wtedy, kiedy on coraz
częściej wracał do domu pijany. Wkrótce po tym, gdy uderzył niespełna
miesięcznego Jędrka, bo płakał. I gdy ją pobił do krwi, bo wystąpiła w
obronie syna. To wtedy, przykładając lód do rozciętego czoła, obiecała
sobie, że już więcej żadnego dziecka nie narazi na taki los. I dotrzymała
słowa.
Nawet jeśli z pieniędzmi było bardzo krucho, te kilka złotych na
tabletki antykoncepcyjne zawsze musiała wysupłać. Na szczęście jej
organizm nie był wymagający. Dobrze tolerował te najtańsze.
Kryśka trzymała je na strychu, w kartonie ze starymi gazetami. W
domu on mógłby je znalezć. Na strych nie zaglądał nigdy. A gdyby
nawet zajrzał, to przecież strych był wspólny, karton mógł być
własnością każdego.
Klucz od strychu początkowo wisiał na haczyku razem z innymi,
ale od jakiegoś czasu Kryśka nosiła go przy sobie. Kiedyś obudziła się
przerażona, bo śniło się jej, że ten klucz się gdzieś zawieruszył i nie
mogła się dostać na strych, sąsiadów nie było, a on znowu zaciągnął ją
do łóżka i okazało się, że jest w ciąży. Po tym śnie przypięła klucz do
pęku innych i nosiła zawsze ze sobą.
Nie bała się ciąży, ale nie znosiła lepiącej się do ud spermy i tego
upokarzającego poczucia, że TAM w środku też ją ma. Czuła się brudna.
Obrzydliwie brudna. W takich chwilach nienawidziła siebie. Za
uległość.
Dlatego zaczynała od irygacji. Robiła ją zawsze kilka razy, nie
siląc się na delikatność. Zadawała sobie gwałt, żeby zatrzeć tamten
zadany przez niego. Jakby chciała ukarać swoje ciało, że nie zamknęło
się przed nim, nie wypluło jego spermy, nie broniło się. Zdradziło ją.
Obrzydzenie nie opuszczało jej, dopóki nie wypłukała obcych wydzielin
z zakamarków ciała i dopóki nie wyszorowała całego ciała namydloną
szczotką. Szorowała je kilka razy, aż skóra robiła się czerwona i piekła;
potem jeszcze myła włosy, myła je zawsze po TYM dwa razy, nawet
jeżeli umyła je wcześniej tego samego dnia, a jeśli on dotknął jej
włosów, to nawet i trzy razy je myła, a na koniec szczotkowała zęby i
wracała do łóżka, nie do tego, gdzie spał on, ale do tego drugiego, które
stało przy oknie w pokoju Jędrka i do którego się przeniosła po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl